Obudziła go zdecydowanie zbyt głośna czołówka porannego programu informacyjnego.
Dłuższą chwilę zajęło mu rozbudzenie się, a po pilota sięgnął jeszcze w półśnie. Leniwie wyłączył urządzenie (które pracowało najwyraźniej całą poprzednią noc) i przetarł oczy, doprowadzając siebie samego do stanu względnej używalności.
Jamie był gotowy na kolejny ekscytujący dzień.
Postanowił oporządzić się sam. Wiedział, że Ellen nie należała do grona rannych ptaszków i powinien dać jej się wyspać, jeśli cenił własne zdrowie. A poza tym, był już duży i samodzielny, więc był w stanie dać sobie radę z podstawowymi czynnościami porannymi.
Kuchnia skąpana była w ciepłym świetle poranka. Uchylił niewielkie okno nad blatem i został momentalnie przytłoczony śpiewem wszędobylskich ptaków. Jeden niewielki wróbel usiadł nawet na parapecie i przyjrzał się mężczyźnie, przekręcając łebek w zaciekawieniu.
- Passer domesticus, rodzina: wróble, podrząd: śpiewające, rząd: wróblowe, nadrząd: ptaki neognatyczne, podgromada: Neornithes... I tak dalej – wyrecytował Jamie i schylił się, by przyjrzeć się stworzeniu – Cześć, mały. Jakie wieści przynosisz? Czy dzisiaj znów będzie padać? Oby nie, Ellen obiecała mi spacer do parku.
Uśmiechnął się pod nosem i stwierdził, że warto byłoby pomyśleć o śniadaniu.
W lodówce znalazł budyń z torebki, który Hamilton przyrządziła wieczorem. Był trochę zbyt stężały i stęchły, ale wciąż smaczny – mężczyzna nie miał wyjątkowo wrażliwych kubków smakowych. Według niego jeśli coś nie miało na sobie widocznych śladów pleśni i nie rozpadało się w dłoniach, to nadawało się do jedzenia. No, i jeśli nie było tynkiem.
Spróbował umyć po sobie salaterkę, ale poddał się, gdy naczynie o mały włos nie wyślizgnęło mu się z dłoni i wylądowało na podłodze. Zostawił miskę w zlewie z daniem wciąż przyschniętym do krawędzi. Ja sprzątam salon, więc Ellen może od czasu do czasu zmyć po mnie naczynia. To uczciwy układ, stwierdził.
Postanowił spróbować swoich sił w parzeniu herbaty. Na szczęście czajnik elektryczny nie wymagał wiele więcej wkładu własnego, niż wciśnięcie przycisku i nieoblanie się wrzątkiem. Wybranie naczyń było proste – Ellen zawsze piła w dużym, pojemnym kubku w jasnozielone grochy. Lubiła go, bo mieściło się w nim bardzo dużo płynów, a przynajmniej tak powiedziała zielonookiemu.
O wiele większy problem pojawiał się przy wyborze samej herbaty. Po otworzeniu szafki ściennej na mężczyznę wysypało się multum przeróżnych opakowań. Herbata czarna, zielona, biała, sypana, w torebkach, liściasta, z imbirem, cytryną, pomarańczą, hibiskusem...
- Wygląda na to, że znalazłeś moją kolekcję, hmm?
Podskoczył na dźwięk znajomego głosu, przy okazji strącając kilka kartoników na podłogę. Podniósł je szybko i odwrócił się do Ellen z przepraszającym uśmiechem na ustach.
Szatynka stała w progu, oparta ramieniem o ścianę. Miała na sobie szary szlafrok (Jamie już dawno odkrył, że jej niesamowity metabolizm słabł nad ranem i wtedy było jej zimno), jednego kapcia na nodze, a w rękach trzymała ubrania zwinięte w kłębek, gotowe na zmianę. Była mocno roztrzepana i wyraźnie rozespana; uśmiechała się do niego sympatycznie, mrużąc oczy.
Była piękna.
- Wstałaś już, Ellen? - spytał zerkając na zegar – Och, już ósma. Oboje sobie dzisiaj pospaliśmy.
- Na to wygląda. Zrób mi imbirową, fajnie rozgrzewa w środku. Tobie też polecam, zawsze masz lodowate dłonie. – Zaśmiała się.
Zgodnie z prośbą szatynki wrzucił do kubków saszetki z czarną herbatą imbirową i zalał wrzątkiem.
CZYTASZ
Oswajanie demona - podręczny przewodnik [korekta]
General FictionTrwa korekta, czyli zamienianie wszystkich szatynów i brunetów miejscami. Dziękujemy za cierpliwość. [13/27] Czy wiesz, jak oswaja się demona? Cóż, Ellen Hamilton też nie. #3 w General Fiction - 15.05.2017 - Dziękuję! --- Opowieść do czytania z przy...