Kansas, serio. Co oni wszyscy z tym Kansas?!
– Jesteśmy w Oz, oczywiście – dodał po chwili Jack, całkowicie wyprowadzając mnie tym z równowagi. – Dokładniej w kraju Manczkinów. A teraz chodź już, nie powinniśmy zostawać tu zbyt długo. Jesteśmy za bardzo na widoku.
– Zaraz, moment! – Jack ruszył przed siebie, nie zważając na moje krzyki, nie pozostało mi więc nic innego, jak tylko pójść za nim. A raczej niemalże pobiec, bo stawiał tak długie kroki, że zupełnie nie mogłam za nim nadążyć. Musiałam wyglądać komicznie, w tym wielkim płaszczu, z rozczochranymi, mokrymi włosami, jeszcze podskakująca przy nim niczym wesz na kołnierzu. Nie zamierzałam się tym jednak przejmować. – To jakiś idiotyczny żart, tak? Kto was do tego namówił, Emily? Możesz jej powiedzieć, że ten szantaż nic jej nie da!
– Nie znam żadnej Emily. – Jack zatrzymał się w pół kroku, tak gwałtownie, że o mało na niego nie wpadłam, po czym wskazał ręką dookoła siebie. – Poza tym, czy to wszystko wygląda ci na żart, Dorothy?
Chata za nami paliła się już na całego, a on nadal trzymał na ramieniu broń, boleśnie realną broń, o której naocznie przekonało się moje ramię. No, tak jakby.
Nie, to stanowczo nie przypominało żartu. Ale nadal było niedorzeczne.
– Ale... kraina Oz? – powtórzyłam nieco histerycznie, z niedowierzaniem. – Jak w tej bajce dla dzieci?
– Czy to wygląda ci na bajkę dla dzieci?! – powtórzył, nieco już zirytowany. Pokręciłam głową.
– Nie, no jasne, ale... O rany. Przecież jako dziecko czytałam tę historię i nawet śmiałam się, że nazywam się tak samo, jak jej bohaterka...
– Nie wierz temu, co przeczytałaś w książce – uciął, odwracając się ode mnie i ponownie ruszając w stronę zagajnika. – I nie gadaj tyle. Albo przynajmniej, jeśli już mówisz, równocześnie ruszaj nogami.
Z irytacją wpatrywałam się w jego kark, mając nadzieję, że czuł na sobie to spojrzenie i było mu przez to niezręcznie. Prawdę mówiąc, nie wyglądał jednak na faceta, który czuł się niezręcznie kiedykolwiek. Mówił mi o tym choćby sposób, w jaki się poruszał – zdecydowanie, z pewnością siebie, która budziła we mnie pewien niepokój.
Wobec tak nieprzyjemnej uwagi postanowiłam całkiem się zamknąć i najlepiej więcej w ogóle do niego nie odezwać. Problem w tym, że to ja miałam więcej pytań, bo on wyglądał tak, jakby się nad czymś zastanawiał, w związku z czym cisza pewnie była mu na rękę.
Ale... Oz, serio. Oz było krainą z bajki, z głupiej książki dla dzieci, a nie prawdziwym, istniejącym światem! To było niedorzeczne. On był niedorzeczny, mówiąc mi coś takiego. Na pewno nie zamierzałam dać z siebie zrobić idiotki, nawet jeśli na własne oczy widziałam kobietę odlatującą w powietrze w formie tornada. W końcu nadal mogłam mieć omamy.
Usilnie próbowałam przypomnieć sobie coś z tej książki, którą czytałam we wczesnym dzieciństwie, jednak poza istnieniem Dorothy, Tchórzliwego Lwa, Blaszanego Drwala i Stracha na Wróble niewiele z tego pamiętałam. Ach, wiedziałam też, że Dorothy trafiła do Oz przez tornado, które porwało ją wraz z całym jej domem.
No tak. To wyjaśniało te słowa o przywianiu mnie.
Jednak nawet jeśli jego słowa były idiotyczne i wcale w nie nie wierzyłam, nie zmieniało to podstawowego problemu. Musiałam jakoś wydostać się z tego miejsca, a jeśli on nie był w stanie mi pomóc, musiałam znaleźć kogoś innego, kogoś, kto byłby. Na pewno istniało jakieś wyjście z tej sytuacji.
Skryliśmy się między drzewami, zostawiając za sobą palącą się chatkę stojącą pośród niczego, i dopiero wtedy stwierdziłam, że w zagajniku Jack ukrył konia. Koń był gniady, miał piękną, błyszczącą sierść, był wielki... i nieco przytłaczający. Zatrzymałam się w pół kroku, spoglądając prosto w jego brązowe ślepia, podczas gdy Jack spokojnie przytroczył do siodła wszystkie swoje rzeczy. Dopiero potem odwrócił się do mnie z wyraźnym zniecierpliwieniem.
CZYTASZ
Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONE
Phiêu lưuKiedy Dorothy Gale podczas lunchu spotyka dziwną kobietę, która daje jej klucz i karteczkę, nawet nie spodziewa się, co nastąpi później. Uciekając przed niespodziewaną burzą, Dorothy przypadkiem używa klucza i trafia... prosto do chatki pewnej bardz...