– Puść ją! Puść jej rękę, Dorothy!
Nie myślałam, po prostu zrobiłam to, co kazał mi ten znajomy głos. Puściłam Czarownicę, a w następnej chwili poczułam szarpnięcie, gdy coś zatrzymało mnie w powietrzu, i usłyszałam ostatni, urwany krzyk Czarownicy, gdy uderzyła wreszcie w posadzkę na dziedzińcu zamku.
Poczułam, że coś ostrego wbija mi się w ramię i unosi wysoko, ponad dziedziniec zamku, ponad jego baszty i wieże, wysoko, gdzie było jeszcze zimniej, a śnieg padał jeszcze obficiej. Spojrzałam w dół i dostrzegłam ją na dole – rozpłaszczoną na ziemi, z otwartymi szeroko oczami i twarzą wykrzywioną strachem, strachem przed śmiercią, której się przeze mnie doczekała.
Nie żyła. Czarownica z Zachodu nie żyła, i to przeze mnie.
Latająca małpa skrzeknęła, poprawiając uchwyt, bo trzymała mnie obydwoma łapami zakończonymi pazurami; w następnej chwili Jack wyciągnął rękę i w locie pomógł mi przetransportować się na jej grzbiet i usiąść przed sobą. Ledwie to zrobiłam, jedną ręką puścił wodze latającej małpy i objął mnie mocno, dłoń wplatając mi we włosy i oddychając w nie drżąco. Ręka też mu się zaskakująco trzęsła.
Odruchowo położyłam mu głowę na ramieniu, choć nie była to dla mnie wygodna pozycja, i spróbowałam zrozumieć, o co w tym chodziło. On nigdy wcześniej się tak nie zachowywał! Nie potrafiłam się jednak opierać, nie, kiedy czułam się tak dobrze z tym, że mnie obejmował.
– Dorothy, na miłość boską – wyszeptał mi Jack prosto do ucha, a ja stwierdziłam, że o dziwo nie był zły, że znowu zrobiłam coś samowolnie, narażając się. W jego głosie słyszałam raczej... ulgę. – Myślałem... już myślałem, że nie zdążę. Że nie zdążę akurat teraz, kiedy naprawdę potrzebowałaś mojej pomocy.
Odsunęłam się od niego nieco, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Dopiero w tamtej chwili przestałam mieć wątpliwości. Nie mogłam być mu obojętna. Po prostu nie mogłam, bo przecież nie wyglądałby tak, gdyby nic do mnie nie czuł, prawda? Nie miałby w oczach tej ulgi i tego przerażenia, jakby jeszcze nie do końca do niego dotarło, że byliśmy bezpieczni.
– Ale zdążyłeś – powiedziałam ciepło, próbując go uspokoić. – A ja wiedziałam, że zdążysz.
Dopiero kiedy to powiedziałam, zrozumiałam, że faktycznie tak było. Nie byłam samobójczynią, nie dlatego rzuciłam się z baszty, żeby spotkać swój koniec. Wiedziałam, że Jack mnie uratuje. I wiedziałam, że zrobi to tak, by przy okazji pozbawić życia naszego wroga. On mógł twierdzić, że ledwie zdążył, ale ja wiedziałam, że zdążył w samą porę. Gdyby oderwał mnie od Czarownicy choćby trochę wcześniej, zdążyłaby się teleportować i nie zginęłaby.
W rezultacie chłopak, którego torturowała, gdy miał kilkanaście lat, zostawiając mu na całe życie blizny, paręnaście lat później przyczynił się do jej śmierci. Jack mógł być chyba z siebie zadowolony.
Latająca małpa skręciła gwałtownie, więc Jack musiał przerwać ten moment między nami, żeby zająć się poważniej sterowaniem tym w gruncie rzeczy dzikim zwierzem, odwróciłam się więc przodem do kierunku lotu i stwierdziłam, że kierujemy się ku krajowi Winków, byle dalej od posępnych gór. To był chyba właściwy kierunek.
Dopiero po chwili ogarnęła mnie ulga, a całe napięcie ostatnich godzin opadło, znowu niemalże doprowadzając mnie do łez. Dobrze, że Jack nie widział w tamtej chwili mojej twarzy, bo byłam naprawdę bliska płaczu. Sama nie wiedziałam, dlaczego – chyba z ulgi, ale i kompletnego wyczerpania psychicznego, które wreszcie mnie dopadło.
Łatwo było mobilizować wszystkie siły, kiedy tuż obok czaiło się niebezpieczeństwo; kiedy już jednak wiedziałam, że byłam w miarę bezpieczna, a Czarownica z Zachodu nie żyła, przestałam być silna, poczułam za to, jak bardzo zmęczona byłam i jak bardzo miałam dość. Dość wszystkiego, ale przede wszystkim Oz.
CZYTASZ
Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONE
AdventureKiedy Dorothy Gale podczas lunchu spotyka dziwną kobietę, która daje jej klucz i karteczkę, nawet nie spodziewa się, co nastąpi później. Uciekając przed niespodziewaną burzą, Dorothy przypadkiem używa klucza i trafia... prosto do chatki pewnej bardz...