47. Dorothy i Ruth

3K 385 27
                                    

– Nie ma mowy, Jack. Nie pojadę nigdzie bez niej!

Sterylnie biała poczekalnia doprowadzała mnie do szału, może dlatego, że przemierzałam ją wzdłuż jakiś sto pięćdziesiąty czwarty raz. Jack spokojnie siedział na jednym z krzesełek, wpatrując się we mnie z troską. Nie wiedziałam, czy troszczył się bardziej o ciocię, czy o mnie, czy obawiał sytuacji, w jaką się wplątaliśmy, ale to nie miało znaczenia. Nawet jeśli wyglądałam tak, jak się czułam, czyli jak kłębek nerwów.

Jakąś godzinę wcześniej, gdy dotarliśmy wreszcie do szpitala, po pobieżnych oględzinach ciocię od razu zabrano na operację, a teraz my czekaliśmy, aż ktoś da nam znać, jak z nią szło. Nikt jednak nie wychodził i powoli dostałam z tego powodu rozstroju nerwowego. Jack natomiast martwił się zupełnie innymi rzeczami.

– Dorothy, jutro musimy być w Arkansas. Wiesz, ile mamy jeszcze mil do przejechania?

– Wystarczająco, by zrobić tę trasę w trzy godziny – prychnęłam. – Jeśli myślisz, że odjadę stąd, nie dowiedziawszy się, co stało się z moją ciocią, to bardzo się mylisz, Jack. Nie zostawię jej tak, nie ma mowy. To moja wina, że się tu znalazła i to moja rodzina. Jedyna, jaką miałam przez piętnaście lat, rozumiesz, Jack? Nie zostawię jej tu!

– Złotko, ona i tak nie będzie zdolna do jazdy – zaprotestował Jack spokojnie, tonem, którego używa się wobec upartej pięciolatki. – Będziemy ją musieli zostawić. Chyba że chcesz przegapić nasz... transport.

Zawahał się przed ostatnim słowem, rozejrzał dookoła i wreszcie skończył w ten sposób, co doskonale rozumiałam: ostatecznie nie byliśmy w poczekalni sami. Oprócz nas było tam jeszcze całkiem sporo ludzi, którzy wprawdzie mogli zignorować fakt, że Jack chciał zdążyć na tornado, ale równie dobrze mogło ich to zainteresować. Albo przynajmniej zdziwić na tyle, by wspomnieć potem o tym komuś, kto nie powinien tego usłyszeć.

– Nie, nie chcę, Jack – odparłam, kręcąc głową i zakładając ramiona na piersi. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w drugą stronę, na stres jednak nic nie pomagało. – Ale mamy jeszcze czas. Możemy poczekać.

– Musimy jeszcze załatwić samochód – przypomniał mi. – Poza tym... Dorothy, wiesz, że policja się tym zainteresuje.

Kiwnęłam głową. Pracownicy szpitala mieli obowiązek zawiadomić policję o ranie postrzałowej. Tego jednak najmniej się obawiałam.

– Coś wymyślimy – mruknęłam. – Przecież nas nie zamkną. A samochód możesz załatwić nawet teraz. W schowku przy przednim siedzeniu powinien być portfel cioci, możemy wynająć auto na jej prawo jazdy. A jeśli nie wystarczy pieniędzy, ma tam też kartę kredytową, znam do niej kod. Mogę ci podać.

– Dee, nie zostawię cię tutaj samej. – Podniósł się z krzesełka i chwycił mnie za rękę, przyciągając do siebie. Jego dotyk zadziałał na mnie zdumiewająco: pomógł bardziej na stres niż chodzenie po poczekalni przez ostatnie kilkanaście minut. Jack zmusił mnie, żebym usiadła na krzesełku obok niego, po czym objął mnie mocno, aż położyłam mu głowę na ramieniu. Jedną ręką trzymając mnie w talii, drugą pogłaskał mnie po włosach. Odetchnęłam drżąco prosto w jego szyję, zdziwiona, że wystarczył jego dotyk, żeby trochę mnie uspokoić. – Pomijając już fakt, że mogą nas znaleźć, martwię się o ciebie, złotko. I zostanę, żeby cię wspierać, niezależnie od tego, co usłyszysz od lekarza, rozumiesz? Nie zostawię cię. Samochód możemy załatwić później.

Znowu poczułam łzy pod powiekami i chwilę walczyłam z nimi, aż w końcu przegrałam. Tego było dla mnie za wiele. Zdążyłam przywyknąć do tego, że moje życie przypominało ostatnio karuzelę, że wszystko w nim przewróciło się do góry nogami, a rzeczy, które przez całe swoje życie uważałam za prawdę, okazywały się kłamstwami. Ale to było co innego. Osoba, która była moją stałą przez piętnaście lat, mogła umrzeć. Nie potrafiłam tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. I nie chciałam.

Związana przeznaczeniem | Romans paranormalny | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz