Rozdział 12. The game is o(ver)

584 54 11
                                    

Noc z poniedziałku na wtorek przynajmniej dla inspektora okazała się przyjemna. Po raz pierwszy od miesiąca nie spał na niewygodnej kanapie w salonie, gdzie ciągle budziły go szmery i tupot bosych stóp domowników niosący się po drewnianej podłodze, nie budziły nocne koncerty Sherlocka lub kręcący się przez sen John, któremu prawdopodobniej nadal potrafiły śnić się wojenne perypetie. Zamiast tego mógł w spokoju wylegiwać się na hotelowym łóżku z miękkim materacem w pokoju Mycrofta i rozkoszować się błogą ciszą.

Brakowało mu tej ciszy, co z perspektywy życia w ciągłym biegu wydawało się wprost nieprawdopodobne. Hałaśliwe sąsiedztwo, gwar w wydziale kryminalnym, te niezwykle głośne i dramatyczne zachowanie Sherlocka przy konsultacji i wtórujące mu uwagi współpracowników. Udało mu się do tego przyzwyczaić.

Od niedawna cisza stała się synonimem bezpieczeństwa. Być może przyzwyczaił się do niej po zamieszkaniu z Mycroftem. Wyciszone ściany rezydencji dawały iluzję, że są tam sami i nikomu nic nie grozi. Nie była to prawda. Po posiadłości kręcił się przez całą dobę prawie tuzin ludzi, chociaż nie słyszał ani nie widział ich zbyt często. Same bezpieczeństwo było nie mniejszym kłamstwem.

Przywykł do zagrożenia. Sama praca w New Scotland Yardzie miała to wpisane w ryzyko, a znajomość z genialnym Holmesem naraża go na jeszcze więcej. Pozostając w oczach Sherlocka jedynie drogą dostępu do ciekawych zbrodni, miał ten margines bezpieczeństwa. Po sprawie Magnussena liczył, że złote czasy zagrożenia bezpowrotnie minęły, ale prawdopodobny powrót Moriarty'ego przemienił w gruz wszystkie fundamentalne zasady, które rządziły tym światem. Wszystko stanęło na głowie, a dodatkowo sam inspektor został wciągnięty w bieg wydarzeń znacznie bardziej niż dotychczas.

Tym razem była to również jego sprawa i to „bardziej" niż kiedykolwiek. Nie nastąpiło to wbrew jego woli, ale sama myśl, że ponownie zaczyna się ta wymyślna partia szachów detektywa z szaleńcem, przyprawiała go o mdłości. I nawet jeśli akceptował ten specyficzny sposób życia wszystkich wokół, tak daleki od sielskiego żywota szarego człowieka, nie mógł pogodzić się, że los wpycha ich z jednego bagna w kolejne.

W czasie, kiedy Mycroft na balkonie rozmawiał przez telefon po niemiecku, inspektor bezskutecznie starał się skontaktować z Sherlockiem. Od swojego wyjazdu nie wiedział ani co udało się im ustalić, ani co zamierzali zrobić. Być może detektyw w ogóle zapomniał o jego obecności i o tym, że wpędził go w tak osobliwe kłopoty. Mycroft jak i wszyscy pozostali „ważni" nie zdawali sobie sprawy z grożącego im niebezpieczeństwa, przy czym ci inni byli jeszcze bardziej nieświadomi od starszego Holmesa, który bezowocnie szukał śladów Moriarty'ego całymi tygodniami i musiał być przygotowany. To cud, że nie odkrył, że właśnie poszukiwany mężczyzna mógł stać za serią osobliwych włamań i kradzieży w stolicy nad Wisłą. Prawdopodobnie uznał, że tak dziwne zdarzenia mimo wszystko wpisują się w egzotykę tego kraju. Same sprawy szybko przycichły, ale prawdopodobieństwo, że ktoś odpuścił zabawę, były równe zero. Dlatego obudził się z myślą, że tak naprawdę nie wie, co i kiedy może zdarzyć się dwudziestego czwartego marca. Czy chociaż detektyw wiedział, czego się spodziewać?

Musiał zaufać Sherlockowi. Nie po raz pierwszy.

Zaufanie. To ładne słowo. I jak Mycroft Holmes nie ufał nikomu, nawet najbliższym współpracownikom, dla niego zrobił wyjątek. A Greg czuł, że postępuje gorzej niż źle. Nie było jednak odwrotu.

Ich związek powstał raczej w wyniku kilku zrządzeń losu niż czegoś, co mogłoby stać się materiałem na poczytny romans, ale mimo wszystko Greg niesamowicie cieszył się z takiego obrotu zdarzeń. Wcześniej obaj byli samotni i zapracowani, teraz byli tylko zapracowani, a cisza w posiadłości Mycrofta miała inny odcień niż głucha pustka w jego nigdy nieurządzonym jak należy mieszkaniu.

Ciężar kryształu | Sherlock BBCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz