Rozdział 10. Ortocentrum trójkąta

727 56 14
                                    

Sytuację mógł uratować jedynie spokój Grega. Już minął mu gniew na Sherlocka, chciał, by doktor jak najszybciej mu pomógł, a wcześniej oddał mu pistolet. Pozostając na schodach, znajdował się poza celem Johna, ale nie mógł ryzykować i stanąć między nimi, chociaż wcześniej nie miałby z tym problemu.

Tym razem nie miał odwagi, aby przewidywać jego zachowanie.

Nie spodziewał się, że ta obsesja Watsona przerodzi się w coś takiego. Wcześniej zdarzało mu się ją ignorować i upatrywał w niej oznak prawdziwej przyjaźni i wiążącym się z nią rodzajem zazdrości. Każda nowa osoba w otoczeniu detektywa wcześniej czy później przynosiła więcej szkód niż pożytku, więc John wyrobił w sobie naturalny odruch odrzucania tych ludzi. Przez tyle czasu byli „we dwoje" z milczącym przyzwoleniem na obecność inspektora, który dostarczał Sherlockowi wiadomości o ciekawych zbrodniach. W Warszawie detektyw odsuwał Johna od siebie, a dodatkowo pojawił się Wiktor, który w jego przekonaniu zajął miejsce – to on miał zaszczyt rozmawiać z Holmesem, spędzać z nim wieczory.

Nic jednak nie usprawiedliwiło tego, że lufa pistoletu była wycelowana w niewinnego chłopaka i w każdej chwili mógł wydobyć się z niej pocisk, który przeciąłby w jednej chwili powietrze i następnie natrafił na kolejne warstwy ludzkich tkanek, siejąc spustoszenie i narażając jego życie na poważne niebezpieczeństwo.

– Uspokój się, John – inspektor podjął kolejną próbę z nadzieją, że nie skończy się kolejną porażką.

– Coś tu jest nie tak i nikt mi nie powie, że zwariowałem! – stwierdził. – Nawet ty musiałeś to zauważyć!

Po krótkiej kalkulacji wziął głębszy oddech i zszedł o kolejne kilka stopni niżej. Stał znacznie bliżej Wiktora niż poprzednio, a z tego dystansu widział, że chłopak autentycznie się trzęsie, a na jego czole pojawiły się kropelki potu, jakby w ciszy przechodził napad paniki. Największą jednak uwagę nadal musiał poświęcić doktorowi.

– Porozmawiamy o tym, kiedy odłożysz mój pistolet – zaproponował spokojnym głosem. – Teraz ta dyskusja nie ma sensu.

– Sherlock nie ćpał już od dawna!

– Nikt z nas nie jest na Baker Street całą dobę... – Zauważył chłodno to, od czego doktor chciał się uwolnić po incydencie, kiedy detektyw wrócił do nałogu na początku sprawy Magnussena. – John, oddaj broń. Musimy porozmawiać i z nim... z wszystkimi. Ale nie w takich okolicznościach. Poza tym miałeś go opatrzyć – przypomniał Johnowi, o tym, co w ferworze stało się odległą historią. Sherlock na łóżku był jak najbardziej realny w przeciwieństwie do jego mglistych wyobrażeń mącących mu w głowie. – Jesteś lekarzem. Wiesz, co oznacza nieopatrzona rana.

Musiał zareagować, inaczej obawiał się, że Wiktor niedługo zemdleje, a nagły ruch osuwającego się ciała, wprawi Johna w panikę i ten strzeli. Powolnie, acz zdecydowanie przeszedł przez korytarz i zatrzymał się kilka metrów od przyjaciela. Wyciągnął dłoń, by John oddał pistolet, przy czym starał się udawać, że cała sprawa nie robi to na nim większego wrażenia.

W pewnej chwili Watson spojrzał za siebie w kierunku apteczki, która leżała wcześniej na blacie w kuchni.

Wcześniej sięgnął ją i miał zamiar wrócić na górę, kiedy usłyszał dźwięk klucza przekręcanego w zamku, a niedługo potem pełny optymizmu głos Wiktora, który całkowicie przyćmił racjonalność jego myśli. W jego głowie pojawił się pełny obraz tego, co mogło dziać się tuż pod jego nosem. Pod żadnym warunkiem tego nie planował, ale broń Grega sama znalazła się w jego dłoni, a potem machina ruszyła, zaprzeczając jego racjonalności.

Ciężar kryształu | Sherlock BBCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz