Rozdział 8. Pozdrowienia z Warszawy

835 68 11
                                    

Całe popołudnie przepadło Gregowi i Johnowi na pocieszaniu asystenta ambasadora, że wiadomość o ciąży jego dziewczyny wcale nie była zła. Przychodziło im to o tyle łatwo, że nie mieli o tym praktycznie zielonego pojęcia. Na szczęście Jenkinsowi przeszło na dwadzieścia minut przed powrotem ambasadora ze spotkania w szkole, na które składały się tradycyjnie przemowy, kwiaty i uroczysty apel. Przy okazji zgodził się na dyskretne zwiększenie ochrony, którą miał załatwić następnego dnia rano w podobnie przyjacielskiej rozmowie.

– Obawiam się, że nawet jeśli będzie więcej ochroniarzy, to i tak ich znacznie mniejsze doświadczenie nie da takiego efektu, jakiego oczekujecie. W ogóle, po co to wszystko?

– Przecież zdajesz sobie sprawę z emocji, jakie wzbudza ta wizyta w ludziach. Nie chcemy żadnych głupich incydentów – Greg wymyślił mniej konkretną, ale nadal prawdopodobną przyczynę ich prośby.

Z niemałym trudem wymigali się od kolejnej herbaty, na którą serdecznie zapraszał ich ambasador, ale po krótkim wytłumaczeniu zrozumiał, że musieli jechać do Sejmu, a potem wraz z Sherlockiem wrócić do mieszkania.

– Martwisz się... – zauważył John, kiedy oczekiwali na taksówkę. Inspektor oderwał się od mimowolnego oglądania powiewającej flagi Zjednoczonego Królestwa zawieszonej na budynku.

– Z pewnością nie bardziej niż ty...

– Na pewno nie chcesz powiedzieć o tym wszystkim Mycroftowi? Będziesz mieć przez to problemy. Poza tym, on naprawdę może nam pomóc.

– Nie zrobię tego. Ufam Sherlockowi. Wie, co robi i ma rację, że to aktualnie nic by nie pomogło. Nie potrzebujemy jeszcze do tego ich braterskich kłótni.

– Boże, czemu oni nie mogą ze sobą żyć normalnie? – westchnął na wspomnienie o relacji między Holmesami. – Kiedy poznałeś ich te osiem lat temu, już tacy byli?

– Niewiele się zmieniło przez te wszystkie lata. Od niedawna wiem wiele o Mycroftcie, ale nadal są sprawy, o których ze mną nie rozmawia. To chyba jedna z tych, których oni sami nie przepracowali. Jak bardzo to utrudnia, musimy to uszanować, John. Dałem mu słowo, a ja obietnic dotrzymuję. On naprawdę nigdy się nie myli. Obawiam się, że on już wie, co planuje Moriarty, ale nie chce nam mówić...

Inspektor przerwał swoją pełną żarliwości mowę, kiedy w zatoczce zatrzymała się taksówka z logiem firmy, do której zadzwonili.

– Greg... Sherlock pomylił się w Appledore – John spojrzał na przyjaciela ze smutkiem, kiedy wsiadali do samochodu. – Resztę tej historii znasz.

Chociaż słowa Watsona go zaskoczyły, starał się tego nie okazać. Podał kierowcy cel ich podróży. Przejechali kilka ulic, zanim ponownie podjął rozmowę z Johnem, który zaczynał żałować, że o tym wspomniał, że w ogóle zaczął temat.

– Ale... jak? – Inspektor oczekiwał wyjaśnień. Mycroft nigdy nie zdecydował się wytłumaczyć mu sprawy Magnussena w takim stopniu, by zrozumiał, o co dokładnie chodziło. Mógł jedynie obserwować skutki całej historii, a jego wiedza ograniczała się, że na tygodnie przed całą katastrofą usłyszał, że „Sherlock zadarł z niewłaściwymi ludźmi".

– Tak bardzo chciał pomóc mi i Mary, że przegapił jedną kluczową kwestię... Podobnie ze śmiercią Moriarty'ego. Sherlock jest geniuszem – uśmiechnął się, wypowiadając to słowo z niewyobrażalnym ciepłem, którym detektywa mógł darzyć tylko i wyłącznie John. – Ale to nie znaczy, że jest nieomylny. To nadal człowiek.

– Ale to również nie znaczy, że nie możemy mu już zaufać... John, on nas nieraz uratował. To, że też przez niego byliśmy wciągnięci w te sprawy to inna kwestia. Nigdy nie ukrywał, na co się piszemy. Ty mogłeś siedzieć w gabinecie na przedmieściach i przyjmować pacjentów, biadoląc o Iraku i nadal utykając na nogę. Ja po dyżurach w Yardzie przy Victoria Street, nadal pewnie jako najniższy oficer, traciłbym życie, udając jak wspaniale jest mi z moją żoną, z którą ożeniłem się tylko dlatego, żeby rodzina dała mi święty spokój. Sherlock doprowadza mnie do szału za każdym razem, kiedy pojawia się na miejscu zbrodni, przekręca moje imię, podważa mój autorytet przy podwładnych, co więcej: nieraz szukałem go po melinach, kiedy nie mogłem zastać go w którymś z wynajętych mieszkań, z których wyrzucali go właściciele za całą różnorodność zachowań niemieszczących się w granicach normalnego sublokatorstwa. Nie chcę teraz myśleć, że to wszystko było niepotrzebne. Cokolwiek będzie się działo, czy będzie miał rację po raz setny, czy się pomyli przy sto pierwszym razie, ja mu pomogę. I ty również, John. Wystarczy, że raz w niego zwątpiłem.

Ciężar kryształu | Sherlock BBCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz