Jest 7:30, zaczynamy kolejny odcinek audycji „Poranek w New Hampshire" – usłyszała Asia w radio.
- Co? Jak 7:30? – krzyknęła zrywając się z łóżka.
Zaczęła biegać po domu robiąc tysiące rzeczy na raz.
- Za 20 minut mam autobus, a wyglądam, jakbym szczotki pół roku nie widziała. Darwin! Dlaczego mnie nie obudziłeś? – krzyknęła do kota, który otworzył leniwie oczy, ziewnął, po czym poszedł dalej spać. – Jeszcze tylko umyć zęby. Gdzie ja mam klucze od domu? Gdzie jest moja torebka? No, zdąży... Jasne! Już jedzie!
Wybiegła z domu trzaskając drzwiami. Już po raz tysięczny cieszyła się, że ma taki zamek, że po zamknięciu drzwi są od razu zakluczone.
Do przystanku miała 300 metrów. Gdyby w lekkiej atletyce organizowali takie biegi, to Joanna na pewno miałaby złoty medal olimpijski.
Mieszkała na wsi. W dużym domu. Odziedziczyła go po babci. Każdego dnia dojeżdżała do miasta, do którego miała 25 kilometrów. Nie było źle, bo na 9:00 do pracy, a już o 8:30 wysiadała z autobusu, by przesiąść się w tramwaj, przejechać 3 przystanki i zdążyć wypić kawę w swoim małym, ciasnym biurze.
Kierowca znał Asię bardzo dobrze, więc czasami specjalnie czekał, aby zdążyła dobiec do autobusu, co irytowało innych pasażerów.
- Bardzo dziękuję, po raz kolejny uratował mi pan życie. – powiedziała do kierowcy wchodząc do pojazdu.
Ruszyli. Asia była dzisiaj wyjątkowo roztargniona. Myślała o pracy, bo szef wezwał ją do siebie na rozmowę. – Zapewne chodzi o podwyżkę, więc super, a może nawet awansuje. To byłoby niesamowite. Mam dosyć pracy przy inspekcji jakichś pudeł przychodzących codziennie do firmy. Przecież powinnam robić wszystko, aby się wybić. Tak. Nie mogę być bierna. Muszę działać. Więc zaczynam...
W tym momencie coś strzeliło, pękło, zaczęło szumić i autobus stanął. Kierowca odwrócił się i powiedział:
- Drodzy państwo (hm... mówił, jakby było ze 100 osób, a tymczasem w autobusie siedziały 4), niestety muszę was poinformować, że wycieczka dobiegła końca, bo naszemu kochanemu autokarowi (jasne, toć to stary złom) zepsuła się skrzynia biegów.
- Och! Gdybym nie znała tego kierowcy to bym mu nawymyślała mimo, iż wiem, że to nie jego wina. – pomyślała.
Takim oto sposobem Asia wysiadła z autobusu, popatrzyła wokół i stwierdziła, że nie pozostaje jej nic innego, jak łapać stopa. Do miasta było jeszcze około 15 kilometrów, ale na szczęście do rozmowy z szefem miała 50 minut.
CZYTASZ
Autobus Linii Numer 5
RomancePrzygoda, która mogłaby przydarzyć się każdemu, ale przydarzyła się akurat Asi...