- Cicho – syknął mężczyzna tuż nad moim uchem. Docisnął mnie do podłogi ciężarem swojego ciała. – Przestań – warknął gniewnie i, wyczuwając, że chcę go ugryźć, złapał mnie mocniej za szczękę, prawie mi ją łamiąc.
Ulicą popędził samochód, na moment oświetlając okolicę. Coś skoczyło między koronami drzew smaganych przez wiatr. Leżeliśmy tak jeszcze przez moment. Naliczyłam dwanaście uderzeń serca, zanim poczułam, że napastnik poluzował chwyt.
- Teraz cię puszczę, tylko nie wrzeszcz i nie rzucaj się na mnie, co? – zapytał znajomy głos.
Pokiwałam głową i zaczekałam aż odzyskam swobodę ruchów. Odwróciłam się gwałtownie, ale powstrzymałam przed kopnięciem przyjaciela. W końcu to ja go tu ściągnęłam.
- Co się, do cholery, stało, Tom? – spytałam. – Dziękuję za takie powitania. Kurna, to bolało – mruknęłam, masując obolałą szczękę.
- To chyba ja powinienem zapytać, co się stało? – Tom odbezpieczył broń i spojrzał po linii drzew. Najwyraźniej niczego nie znalazł, bo odprężył się i przetarł oczy wierzchem dłonie. – Wiesz, gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że lubisz gierki i to jakaś forma zabawy – powiedział z uśmiechem. Kucnął, oparł się o ścianę i przypalił papierosa. Szary obłok dymu uniósł się leniwie w powietrze. – Jechałem tu kupę czasu, a ty bawisz się w niemowę?
Westchnęłam ciężko.
- Tragedia – jęknęłam żałośnie. Ledwie wydukałam jedno słowo. Niby jak miałam mu wszystko opowiedzieć? – Miałeś telefon od nas? – zapytałam.
- Nie. – Tom pokręcił głową. – Coś nawywijała?
Moja pierś uniosła się gwałtownie do góry, a z gardła wydarł się długo tłumiony szloch. Barton zaciągnął się mocno papierosem i pstryknął palcami, wyrzucając peta za barierkę. Objął mnie ręką. Położyłam głowę na jego ramieniu i zagryzłam dłoń.
- Saro?
- Brad... Brad – wydukałam, dławiąc się łzami. – Ukrywam się...
Rysy Toma stwardniały. Rozejrzał się, mrużąc oczy.
- Czyli to nie musiała być moja wyobraźnia...
- C-co-o?
- Chodź. – Tom pomógł mi wstać i zaprowadził do pokoju. Zanim zatrzasnął drzwi, zlustrował okolice spojrzeniem polującego drapieżnika. – Przez pewien czas myślałem, że mam ogon.
Usiadłam na łóżku, starając się nad sobą zapanować, ale nie byłam w stanie powstrzymać ani drżenia dłoni, ani samowolnych łez, ani dławiącego kaszlu. Tom stał niedaleko okna, raz po raz odchylając zasłonę i żaluzję i wyglądając przez wąską szparę.
- Całe szczęście, że Sakawa ulotnił się zaraz po twoim telefonie i wróciłem prosto do domu, bo bez tych paru godzin snu nie wsiadłbym za kółko – kontynuował, dając mi czas na dojście do siebie. – Miałaś rację, żeby nie brać swojego samochodu. Fart, że kumpel grał do późna na konsoli i pożyczył mi swój.
- Jaki... ogon? – wykrztusiłam, prawie się przy tym dławiąc.
- Nie jestem pewien. Wcześniej sądziłem, że to tylko przywidzenia i zboczenie zawodowe. Zanim wyjechałem z miasta uczucie minęło, ale tutaj z powrotem się nasiliło. A kiedy cię zobaczyłem, to poczułem na sobie czyjeś spojrzenie od strony drogi. – Wzruszył ramionami. – Uroiło mi się najwidoczniej. Możesz mówić? – zapytał, siadając obok mnie. Ujął moją dłoń i ścisnął mocno, dodając otuchy.
- Brad... - Pociągnęłam nosem i przetarłam policzek, rozmazując resztkę tuszu. – Nie żyje... Zamordował go i wrobił w to mnie... Cholerny, pieprzony stwór! Jak on to zaplanował?! Niby jak?! – Załkałam żałośnie.
CZYTASZ
Creepypasta: Strzaskane Wspomnienia ✔
FanfictionLizbett Moreen, młoda kobieta cierpiąca na zaniki pamięci, od niemalże roku przebywa w szpitalu psychiatrycznym. Trafiła tam po wydarzeniach, które rozegrały się pewnej czerwcowej nocy. Wydarzeniach, które obudziły w niej to, co przez lata starano s...