Początek Pożogi

593 82 3
                                    

 Kolejny dzień minął w nerwowej atmosferze. Powietrze stało się tak ciężkie i gęste, że ledwo można było nim oddychać. Najgorsze, że nastrój udzielił się także mnie. Z zazdrością spoglądałam na opanowanych Liu i Smileya, którzy dopinali wszystko na ostatnie guziki. W pełni rozumiałam, korzyści, jakie miał przynieść plan: sfingowanie śmierci mojej, Liu i Jeffa, a przy tym wyniesienie Smileya na pozycję niemalże bohaterskiego męczennika, który uratował dziesiątki świrków, okrywając, że kilka osób z personelu prowadzi nielegalne testy leków. Nie podobał mi się jedynie sam plan wykonania tego wszystkiego. Był bardzo ryzykowny i w każdej chwili wszystko mogło się posypać...

- Martwisz się?- spytał Liu.

- Trochę... Jeden błąd i wszystko weźmie w łeb...

Ułożyłam wygodniej głowę na jego nagim ramieniu i spojrzałam w soczyście zielone oczy. Przytuliłam się mocniej do mojego mrocznego stróża. Woods przyciągnął mnie do siebie i przytulił mocno. Wtuliłam się w jego umięśniony tors i ramiona. Promienie zachodzącego słońca tańczyły na jego jasnej skórze i znaczyły włosy pasmami miedzi. Zostało nam kilka wolnych godzin...

- Niepotrzebnie się przejmujesz. Wszystko pójdzie po naszej myśli.

- Oby...

- Serce okropnie ci wali.

- To przez ciebie.

Liu uniósł się lekko i spojrzał na mnie z góry z samozwańczym uśmieszkiem tańczącym na wargach.

- Więc pozwól mi się uspokoić - mruknął i pocałował w szyję, zamykając w objęciach.

 Słońce zniknęło za zielonymi koronami drzew kilka godzin wcześniej i na niebie nie został najmniejszy ślad po ostatnim dniu

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

 Słońce zniknęło za zielonymi koronami drzew kilka godzin wcześniej i na niebie nie został najmniejszy ślad po ostatnim dniu. Czerń i granat tańczyły na nieboskłonie, a rankiem miała je rozproszyć jasna łuna. Czerwona i poszarpana. Jak przelana krew.

Liu wsunął nóż pod rękaw i posłał mi krzywy uśmieszek. Podeszłam i wtuliłam się w jego klatę, której ciepło czułam pomimo koszulki. Zaśmiał się cicho i przeczesał dłonią moje włosy.

- Wreszcie użyjesz swoich sai - powiedział delikatnie. - Powinnaś się cieszyć.

- Cieszę się, ale...

- Ale? - ujął moją brodę i skierował warz do góry. - Mówiłem ci, że wszystko będzie dobrze. Nie przejmuj się, poradzisz sobie... - Pocałował mnie delikatnie w usta. - O ile zrobisz tak jak ci powiem...

Uniosłam brew. Wiedziałam, że coś było na rzeczy.

- To znaczy?

- Plan uległ lekkiej... modyfikacji.

- Przez Smileya?

- Nie. Powiedzmy, że to... drugie dno planu, o którym drogi doktorek nie miał pojęcia.

Creepypasta: Strzaskane Wspomnienia ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz