Wróć do mnie...

687 69 1
                                    

Minęło kilka dni i poczułam się znacznie lepiej. Emocje opadły, a wspomnienia tamtej nocy, chociaż wryte w moją pamięć i jaskrawe, blakły i odchodziły, ustępując miejsca nowym rozmyślaniom i spostrzeżeniom tego, co działa się w rezydencji.

John. Skrzywiłam się. Ciągle wracałam do niego myślami. Do jego skatowanego ciała, do rozmyślania nad tym jak bardzo cierpiał w ostatnich chwilach życia. Tak, chciał mnie zdradzić i na zawsze zatrzymać w ośrodku. Już jakiś czas temu pozbyłam się nędznych mrzonek, że będziemy razem. Co z tego, że mnie kochał skoro na pierwszy miejscu stawiał swoją religię?

Usadowiłam się wygodniej w starej, kamiennej altance, którą porastał mech. Miałam stąd doskonały widok zarówno na rezydencje, jak i na pobliskie mokradła i zagajnik brzóz. Oderwałam kilka listków rosnącego obok krzewu i obróciłam je między palcami.

Czy John zasłużył na taką śmierć? Jedna część mnie krzyczała, że nie, druga śmiała się i wzbudzała moją radość z jego krzywdy. Zupełnie jakby istniały dwie mnie, które zbyt długo były oddzielnie, żeby ponownie zespoić się w jedność. A co z Liu? Czy powinnam go obwiniać i potępiać za to, że ostatecznie pozbył się Johna? Przecież nie zrobiłam nic, żeby odwieść go od tego pomysłu i niejednokrotnie powtarzałam, że "klecha" to zdrajca, a zatem mój wróg, który zasługuje na śmierć w mękach... Liu... On spełnił wyłącznie moje nieopatrznie wypowiedziane życzenie.

Im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym dochodziło do mnie, że mam problem. Ze swoimi emocjami i samą sobą. Miałam stać się pewna siebie, tymczasem rozterka goniła rozterkę, a wyrzuty sumienie odbierały mi część radości z ponownie odzyskanej wolności.

- Można się dosiąść?

Podskoczyłam. Zerwane listki opadły powoli, z gracją, na popękane płytki, przez które przedostawała się zielona trawa. Toby zaśmiał się i klapnął na zachowany kawałek ławeczki naprzeciwko mnie.

- Łatwo cię podejść - stwierdził wesoło.

- Nieprawda - zaprzeczyłam szybko.

- Nie? A to przed chwilą?

- Myślałam - przyznałam niechętnie. - Nad tamtą nocą.

Proxy pokiwał głową i usadowił się wygodniej - miałam wrażenie, że zaraz się zsunie z wąskiego siedziska.

- To się musiało wydarzyć.

- Na taką skalę?

Toby przyjrzał mi się wnikliwie i pogładził lekki zarost.

- Dobra, przyznaję. Sprawy wymknęły się spod kontroli...

- Delikatnie powiedziane - prychnęłam, krzyżując ręce.

- ...Ale to sprawka Smiley'a.

- Właśnie... Co z nim?

- Odpowiednio się im zajęliśmy. - Toby uśmiechnął się szeroko, z dumą. - Możesz go zobaczyć jak chcesz i sama z nim porozmawiasz.

- Póki co podziękuję. Nie chcę go widzieć, chyba, że wijącego się w agonalnych mękach.

- Niewiele mu brakuje - rzucił mimochodem mężczyzna.

Uniosłam brew, ale nie drążyłam tematu. Wiedziałam, co z nim zrobili i jakie informacje wyciągnęli. Poznałam nawet skład leku, który podawał pacjentom. Toby nie spuszczał ze mnie migdałowych oczu.

- Co? Mam coś na twarzy?

Pokręcił głową.

- Przyznaj się.

Creepypasta: Strzaskane Wspomnienia ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz