Prologue

425 32 7
                                    

Jak każdego dnia siedziałem w mojej skromnej kancelarii, popijając tanią czarną kawę i przeglądając akta mojego kolejnego klienta. W dużej, żółtej kopercie znajdowało się kilka, a właściwie kilkanaście, kartek, na których to oprócz ogólnikowego życiorysu były wypisane wszystkie zbrodnie i przestępstwa, jakich dokonał pan Pierre Voyou*. Kto by pomyślał, że czterdziestolatek z nadwagą potrafi wybić szyby w tirze i ukraść cb radio? I to trzy razy!

Po raz kolejny wziąłem łyk kawy. Natychmiast się skrzywiłem. Była ohydna! Nie dosyć, że smakowała obrzydliwie to jeszcze w ciągu zaledwie pięciu minut ostygła. Naprawdę muszę porozmawiać z moim szefostwem o zakupie nowego ekspresu. Albo przynajmniej lepszej kawy.
Odłożywszy małą porcelanową filiżankę ponownie, zajrzałem w akta pana Voyou. Swoją drogą interesująca zbieżność nazwiska do osoby. Nie dane, jednak mi było długo nad tym kontemplować, gdyż usłyszałem pukanie do drzwi.
— Proszę — powiedziałem.
  Drzwi zaskrzypiały, a po drugiej stronie stała moja sekretarka. Właściwie Melanie była sekretarką wszystkich, którzy mieli tutaj swoje bureau*.
Kobieta była mniej więcej w moim wieku. Krótkie blond włosy zaczesała do tyłu, ukazując tym samym swoje wysokie czoło. Nie, żebym był kąśliwy. Ono po prostu było ogromne.
Ubrana w szarą kredową spódnicę i tego samego koloru żakiet zapięty pod samą szyję, stała niepewnie w przejściu.
— Panie Tomlinson, przyszedł zaadresowany do pana faks — powiedziała cicho.
Kobieta pracowała tu od prawie roku, a nadal nie mogła się zaaklimatyzować. Bywało to irytujące, zważywszy, że potrzebujemy sekretarki dwadzieścia cztery na dobę, ale z drugiej strony starałem się ją zrozumieć. Niektórzy po prostu tacy są - nieśmiali i zamknięci - po prostu trzeba się z tym pogodzić.
— W takim razie przynieś mi go — oznajmiłem spokojnie.
Starałem się zachowywać ostrożnie, jak człowiek, który wszedł na terytorium lwa. Co prawda nie groziła mi śmierć, ale nie miałem ochoty być powodem, przez który ta dziewczyna mogłaby jeszcze bardziej zamknąć się w sobie.
— Nie mogę panie Tomlinson — powiedziała.
Spojrzałem na nią zdziwiony.
—Niby dlaczego, nie możesz?
— Ponieważ pan Arnaud dostał go przed panem i kazał mi przekazać, że ma pan zjawić się w jego biurze najszybciej jak się da.

Zut!

Natychmiast odrzuciłem teczkę Voyou na stolik i wyminąwszy zdezorientowaną Melanie, skierowałem się na drugie piętro do gabinetu 20. Zapukałem i niemal natychmiast dostałem odpowiedź.
— Bonjour monsieur Arnaud chciał się pan ze mną widzieć— powiedziałem na wejściu, zamknąwszy za sobą drzwi i usiadłszy na miękkim fotelu.
Bertrand Arnaud był właścicielem naszej korporacji. Był zdrowo po sześćdziesiątce, ale trzymał się nieźle. Jeśli nie brać pod uwagę jego siwych włosów i mnóstwa zmarszczek, spokojnie mógłby uchodzić za czterdziestolatka. Miał solidną budowę ciała, zapewne w przeszłości uprawiał mnóstwo sportów. Jednak stres związany z pracą prawnika nabawił go lekkiego garba i trochę mniej włosów, niż na zdjęciach, które wisiały na ścianie za nim.
— Cieszę się, że tak szybko do mnie dotarłeś Louisie — powiedział z posępną miną.

Oho, coś się szykuję.

—O co chodzi panie Arnaud?
Mężczyzna westchnął i poprawił się na krześle. Szary garnitur, który nosił tylko biurze, był już sprany i w niektórych miejscach wciąż można było zobaczyć niedomyte plamy po kawie. Z jakiegoś powodu jednak nigdy go nie wymieniał na inny. No, chyba że szedł na rozprawę.
— Jak zapewne panna Lorrain zdążyła ci powiedzieć, przyszedł dziś faks zaadresowany do ciebie — powiedział z dziwnie smętnym głosem.
Co takiego może tam być? Może to jakaś wiadomość od rodziny? W dobie dzisiejszego kryzysu, jaki panuje w naszym kraju... może ktoś umarł? Na samą myśl poczułem nieprzyjemne ściskanie w żołądku. Co prawda odkąd zamieszkałem na Lazurowym Wybrzeżu nie często, kontaktowałem się z rodziną, ale to nie znaczy, że mi na nich nie zależy. Jestem po prostu zapracowany.
— Tak i w jego sprawie pan mnie wezwał — odparłem — tak, więc o co chodzi? Czy to jakaś informacja od mojej rodziny?
— Oh nie, spokojnie — Mruknął coś jeszcze pod nosem, czego nie dosłyszałem — to kolejne zlecenie.
Kamień z serca. Zaraz, skoro to zwykłe zlecenie to dlaczego pan Arnaud po prostu mi go nie oddał? Po raz kolejny westchnął.
— Napisał do nas właściciel zakładu szewskiego, abyś reprezentował jego syna na rozprawie w sprawie kilku konfliktów z... tamtejszą polityką władz.
Prościzna. Ile to razy broniłem młodzieniaszków, którzy niszczyli cudze mienie? Albo okradali osiedlowe sklepy.
— Sprawa jak sprawa, wezmę ją...
— Poczekaj — Przerwał mi, po czym kontynuował: — mężczyzna oferuje dosyć sporą sumę pieniędzy za pomoc.
Na dowód swych słów pokazał mi kartkę, skutecznie zasłaniając to, co było zapisane na górze.
Spojrzałem na propozycję mojego przyszłego klienta i oniemiałem. Tyle zer?! To na pewno zwykły szewc? W dzisiejszych czasach coraz mniej ludzi korzysta z ich usług, więc raczej wątpię, żeby zdobył taką kasę na szyciu butów.
Mógłbym w końcu spłacić mieszkanie i częściowo samochód!
— Podoba mi się — odparłem z uśmiechem.
— Propozycja kusząca, ale jest jeden haczyk — oznajmił Bertrand.
No jasne, bo nie może być pięknie i idealnie. Zawsze musi coś pójść nie tak. Zawsze musi być haczyk.
— Co jest nie tak?

Znowu westchnął. To zaraźliwe?

— Lepiej, żebym ci to pokazał, niż mówił.
Zabrał swoją dużą dłoń z kartki, odsłaniając jej górną część.
W pierwszej chwili nie zrozumiałem. Data była dzisiejsza, pieczątka poczty też zdawała się w porządku. Co w tym dziwnego? Dopiero gdy dokładniej przyjrzałem się pieczęci, dotarło to do mnie jak grom z jasnego nieba.

Nie, no bez jaj.

Jestem prawie pewien, że w tamtym momencie wyglądałem jak ściana. Zamrugałem kilka razy, mając nadzieję, że to tylko przywidzenie i tak naprawdę zlecenie dostałem od kogoś z Prowansji. Na nic to się zdało. Uniosłem głowę i spojrzałem na Arnaud'a z nadzieją, że zaraz wybuchnie śmiechem i powie, że to spóźniony żart na prima aprilis. On jednak siedział na swoim miejscu z grobową miną.
— To jest w... — Próbowałem to z siebie wydusić, ale niektóre słowa chyba nie chcą być wypowiedziane.

Przytaknął mi smutno.

— Tak Louisie — powiedział — twój nowy zleceniodawca mieszka w Bergues.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Bureau - z fr. kancelaria, biuro; Voyou - z fr. chuligan; Zut - z fr. do licha

--------------------------------------------------

FANFICTION REAKTYWEJSZYN 👌

Na ten moment dla osób, które nie oglądały "Jeszcze dalej niż północ" prolog może okazać się trochę nie jasny, ale w dalszych rozdziałach postaram się wszystko jasno wytłumaczyć.




Północny Wiatr | L.S || PRZERWANEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz