DOLORES JEAN UMBRIDGE WIELKIM INKWIZYTOREM HOGWARTU
Taki oto napis widniał na jednej z tabliczek, które przywiesił Filch. Jeszcze czego... Ta jędza ma nad nami jeszcze większą kontrolę. Nie podoba mi się to.
-I co zrobimy? – zapytał Harry.
-A mamy w ogóle coś do powiedzenia? – zapytałam.
-Zawsze możemy się odezwać.
-Harry, ja już wolę ograniczyć szlabany... Naprawdę chciałabym ją powstrzymać, ale ja już nie daje rady fizycznie. Moja ręka do tej pory krwawi, dlatego mam ją zabandażowaną.
-Muszę ci przyznać rację... Zresztą jakby był jeszcze jeden szlaban to byś nie dała rady w trakcie meczu.
-Już nie daje rady.
-Co masz na myśli?
-W najbliższym meczu nie zagram.
-Jak to? No wiem, że zemdlałaś, ale to aż takie poważne?
-Cedrik uważa, że nie powinnam teraz grać, może na następnym, ale nie teraz.
-Trochę słabo... Pierwszy mecz.
-Nawet mnie nie dobijaj.
***
Tego dnia Umbridge postanowiła odwiedzić nas na każdej lekcji. Dosłownie. Kontrolowała wszystkich i wszystko. Nauczyciele nigdy nie byli tak zestresowani. Tylko McGonagall była na tyle odważna, aby się jej postawić.
Lekcja wróżbiarstwa nie przebiegła spokojnie. Trelawney cały czas się trzęsła, a różowa ropucha tylko to pogarszała. Przez całą lekcje zadawała jej pytania, a nawet chciała by jej coś wywróżyła, jednak Trelawney nie mogła wydusić z siebie żadnego słowa. Po chwili odważyła się odezwać, lecz Umbridge stwierdziła, że ta przepowiednia to bzdura.
Na transmutacji również zadawała swe irytujące pytania i wtrącała swoje dwa grosze denerwując tym coraz bardziej McGonagall. Zachowanie jędzy skutkowały tym, że opiekunka Gryfonów nie była w stanie prowadzić lekcji, więc w końcu nie wytrzymała i wszystko jej wygarnęła. Muszę przyznać, że mina Dolores wygrała wszystko.
Na opiece nad magicznymi stworzeniami nie było aż tak źle, profesor Glubby-Plank całkiem dobrze sobie radziła. Jedynym minusem były oczywiście pytania Umbridge, tym razem kierowane do uczniów. Oczywiście pytała o Hagrida i to dziwnym trafem słynną ekipę Dracona. Oczywiście nagadali jej pełno głupot jakim to złym jest nauczycielem.
Po lekcjach wraz ze słynną trójcą siedziałam w bibliotece, a Hermiona oczywiście gadała o obronie przed czarną magią.
-Musimy coś z tym zrobić – odezwała się orzechowowłosa.
-No masz rację, ale co? – zapytał Ron.
-Może byśmy organizowali własne lekcje?
-Przyznam, ze dobry pomysł. Już więcej nie wytrzymam lekcji z tą różową flądrą – rzekłam.
-No dobra, a kto będzie nas uczył? – zapytał Harry.
-Może ty? – powiedziała Miona.
-Ja?
-No ty, nie udawaj, że się przesłyszałeś.
-Ale czemu?
-Masz największe doświadczenie.
-Ale...
-Harry to ty wyczarowałeś Patronusa w wieku trzynastu lat, walczyłeś z bazyliszkiem, odnalazłeś kamień filozoficzny, zmierzyłeś się w zeszłym roku z Sam-Wiesz-Kim – rzekł Ron.
-Ale...
-Do tego doprowadziły cię jakieś umiejętności. Wiedziałeś jakich zaklęć użyć, a co najważniejsze znałeś je i całkiem szybko się ich nauczyłeś – odezwałam się.
-Pozwólcie, że się zastanowię. – powiedział, a my się zgodziliśmy, po czym kontynuowaliśmy odrabianie lekcji.
***
Chodziłam właśnie korytarzami Hogwartu i myślałam, że zaznałam chwilę spokoju. Właśnie, myślałam.
-Witaj brzdącu! – usłyszałam Georga'a, obok którego zaraz pojawił się Fred.
-Witajcie klony – odrzekłam. – Co was do mnie sprowadza?
-A to już przyjść nie możemy? – zapytał Fred.
-Ja nic wam nie zabraniam.
-Stresujesz się pierwszym meczem? – odezwał się George.
-Nie zagram w pierwszym meczu.
-Co, ale dlaczego?
-Cedrik powiedział, że byłoby lepiej gdybym nie grała.
-Ale czemu? Przecież dobrze sobie radzisz - powiedział George, na co po chwili miałam odpowiedzieć, jednak wtrącił się Fred
-Mówiłem ci! On jest jakiś dziwny, robi ci nadzieję, udaję przyjaciela, a potem zabrania grać! – oburzył się.
-Nie! Nie o to chodzi – zaśmiałam się.
-A niby o co?
-O to – uniosłam rękę.
-Co ci się stało?
-Nic nowego.
-To znaczy?
-Rana po ostatnim szlabanie jeszcze się nie zagoiła i nadal leci mi krew. Co dwie, albo trzy godziny muszę zmieniać opatrunek.
-To aż takie poważne?
-Tak, a Cedrik zabronił mi grać, żeby nic mi się nie stało – rzekłam, a Fred się zawstydził.
-To co idziemy gdzieś? – niezręczną sytuacje uratował George.
-No możemy przejść się na błonia.
Na miejsce dotarliśmy dość szybko i postanowiliśmy trochę pospacerować.
-Mam do was pytanie – rzekłam.
-Zamieniamy się w słuch – powiedział Fred.
-Chcielibyście uczyć się obrony przed czarną magia?
-A co robimy w szkole? – zapytał George wyraźnie rozbawiony.
-Jak to dla ciebie jest obrona przed czarną magią to w sumie koniec tematu.
-No dobra, mów o co chodzi.
-Bo według mnie, Rona, Hermiony i Harry'ego to już za długo się ciągnie.
-Jaśniej...
-Twierdzimy, że ropucha nic nie umie.
-To wiemy.
-I uznaliśmy, że możemy sami się uczyć.
-Jak?
-Organizowalibyśmy jakieś spotkania, a Harry by był nauczycielem.
-Dobry pomysł.
-Tylko jest jeden problem, bo Harry jeszcze się nie zgodził. W tej chwili Ron wraz z Mioną próbują go przekonać. – powiedziałam. – Jak coś to się zgadzacie?
-No pewnie! – krzyknęli jednocześnie, a ja się zaśmiałam. – O co chodzi?
-O nic – nadal się śmiałam. – Brakowało mi tego.
-Czego? – zapytał George.
-Naszych spotkań, w ogóle was.
-Jakie to słodkie, zaraz rzygnę tęczą! – powiedział Fred, za co dostał ode mnie kuksańca w bok.
-Ja tu próbuje być miła, a ty wyjeżdżasz mi z takim czymś!
-Właśnie, próbujesz. Jeszcze trochę poćwiczysz i będzie okej – rzekł, po czym zmierzwił mi fryzurę.
-Że niby to nie jestem miła? – udałam, że jestem obrażona.
-Oj chodźcie już do zamku, bo zaraz się znowu pokłócicie! – zaśmiał się George, po czym w dobrych nastrojach udaliśmy się do szkoły.
CZYTASZ
Nowy rozdział | Sara Moody [ZAWIESZONE]
FanfictionNazywam się Sara Moody. Tak, ta Moody. Bratem mojego ojca, a moim wujem jest sam Alastor Moody. Jestem czarownicą półkrwi uczęszczającą do Beauxbatons. Moje życie nie jest jakieś super kolorowe. Moi rodzice poświęcają się pracy, przyjaciół nie mam...