Następnego dnia wstałam dość wcześnie, a powodem tego były dzisiejsze zakupy na ulicy Pokątnej. Nie wiem w zasadzie czym się tak ekscytowałam, przecież to tylko zwykłe szkolne zakupy, a może jednak nie takie zwykłe? W końcu wybieram się do najlepszej szkoły magii. Właśnie! Skoro zaczynam naukę w tak wybitnej szkole, należałoby kupić jakieś porządne szaty. Jeśli chodzi o pieniądze to nie mam o co się martwić, przecież moi kochani rodzice o to zadbali. Czujecie ten sarkazm? Znowu wynagrodzili mi moją ciągłą samotność pieniędzmi.
-Sara! Gotowa jesteś?! – rozmyślania przerwały mi krzyki mojego wuja.
-Już pędzę! – uwierzcie mi, jeszcze nigdy nie biegłam tak szybko i to w dodatku po schodach. Cud, że się nie wywaliłam i mam wszystkie zęby.
-Dobra, złap mnie za rękę i się teleportujemy, nie mamy na co czekać.
-Już, już...
Już miałam złapać Alastora za rękę, kiedy sobie coś przypomniałam. Jak ja mogę być tak roztrzepana?
-Chwila, pieniądze! Jak ja mogłam o tym zapomnieć? Zaraz wracam, tylko szybko skoczę na górę! – krzyknęłam i pędem pobiegłam do mojego pokoju.
Zapytacie się czemu nie wypłacę tych pieniędzy w banku Gringotta? Więc tak, moi rodzice są tak mądrzy, że nie ufają żadnym bankom, no i chyba już rozumiecie.
-Dziewczyno, ty mnie wykończysz! Jesteś u mnie ledwo miesiąc, a już mam cię dosyć – zaśmiał się mój krewny.
-Też cię kocham wujku! – powiedziałam w drodze na górę.
Wróciłam jak najszybciej i od razu teleportowaliśmy się na wyznaczone miejsce. Gdy dotarliśmy zaniemówiłam. Nigdy czegoś tak wspaniałego nie widziałam. Tyle kolorowych sklepów i czarodziejów śmiejących się... Wiem, gadam jakbym wcale nie żyła w świecie magii, ale cóż. Nigdy nie byłam w takim miejscu. Nie robiłam zakupów do poprzedniej szkoły, mój ojciec sam przywoził mi potrzebne rzeczy. Ach te znajomości... Teraz zrozumiałam ile traciłam.
-To w takim razie skoro masz listę możesz już zrobić zakupy, a ja pójdę załatwić różne sprawy – rzekł mój wuja.
-Okej, to ja idę. Gdzie się spotkamy?
-Za dwie godziny przy banku Gringotta.
-Oki doki – zaśmiałam się, a Alastor pokręcił głową z niedowierzaniem.
Udałam się na „aleję sklepową" jak ja to oryginalnie nazwałam i rozpoczęłam zakupy. Różdżki raczej nie potrzebuje, bo już mam swoją - 12 cali, winorośl, włos z ogona jednorożca. To była jedyna rzecz jaką zakupiłam osobiście wraz z matką. Przeszłam więc do sklepu Madame Malkin i po wielu wyczerpujących przymiarkach nabyłam tą idealną szatę. Za następny cel wyznaczyłam sobie zakupienie podręczników. Gdy zmierzałam do odpowiedniego sklepu po drodze mijałam „Markowy sprzęt do Quidditcha". Nie mogłam się nie zatrzymać. Zerknęłam na wystawę nie kryjąc podziwu, po czym poszłam do Księgrani Esy i Floresy. Stwierdziłam, że skoro jestem w księgarni to popatrzę jeszcze na inne książki, może coś wpadnie mi w oko.
-Ałć! – wrzasnęłam nagle gdy wprost na moją głowę spadła dość grupa książka. Nie dosyć, że moja głowa była obolała to jeszcze straciłam równowagę i się wywaliłam.
-Ja przepraszam, naprawdę nie chciałem! Jakoś tak wyszło - spanikował jakiś rudy chłopak.
-Masz dziurawe ręce czy co? Chyba nie tak trudno utrzymać książkę.
-Jaka zadziorna – zaśmiał się. – Pomóc ci wstać?
-Byłoby miło – uśmiechnęłam się sztucznie.
-Pierwszy raz cię tu widzę. Jesteś nowa, jak się nazywasz? – zapytał się chłopak pomagając mi wstać z podłogi.
-Dzięki... I tak jestem nowa, przeniosłam się z Beauxbatons, a na imię mam Sara.
-Piękne imię i piękna dziewczyna – zaśmiał się.
-Na mnie takie coś nie działa, więc nawet nie próbuj. A czy mogłabym poznać twoje imię?
-Ależ naturalnie, jestem Fred – ukłonił się teatralnie.
-Więc Fred, chyba dość mocno przygrzmociłeś mi tą książką, bo teraz widzę podwójnie – rzekłam zaraz po tym jak obok chłopaka zauważyłam identyczną osobę.
Rudzielec parsknął śmiechem.
-Śmieszy cię to?
-Nie po prostu – nadal się śmiał. – to mój brat bliźniak George.
-Aaaa...- wydusiłam z siebie trochę zawstydzona.
-Niech się panienka nie zawstydza. Sara jak mniemam? – zapytał i ukłonił się tak jak jego bliźniak. – Och, gdzie moje maniery, George – po czym podał mi rękę.
Spojrzałam na niego wzrokiem typu „czy ty tak na poważnie?".
-Fred, George – usłyszałam.
-Pa Sarciuuuu – rzekli niemal równocześnie, a następnie zmierzwili moje włosy.
Parskłam śmiechem – Pa klony! - krzyknęłam.
Po tym całym zdarzeniu udałam się po potrzebne książki i za nie zapłaciłam. Zostało mi trochę czasu, więc stwierdziłam, że pochodzę sobie po Pokątnej. Nie minęło dużo czasu a zobaczyłam mojego wuja, który zmierzał w moim kierunku z klatką w ręce. Gdy przyjrzałam się bliżej dostrzegłam tam niewielką sowę.
-To z okazji wczorajszych urodzin – rzekł, po czym wręczył mi zwierzę.
-Ja... Naprawdę, nie trzeba było. – powiedziałam.
-Oj, nie przesadzaj. Już ci coś mówiłem – rzekł. – Jak ją nazwiesz?
-Może Grzanka? – zapytałam.
-To twoje zwierze czy moje? – zaśmiał się.
-Och chodź już.
Po tym całym dniu teleportowaliśmy się do domu. Była już dość późna godzina, ponieważ od razu z Pokątnej z okazji wczorajszych urodzin wuja zabrał mnie na piwo kremowe do „Dziurawego Kotła". Ludzie nie kryli zdziwienia gdy zobaczyli byłego aurora. Gdy weszłam na górę, klatkę z Grzanką postawiłam niedaleko łóżka, obok regału na książki. Następnie przeczytałam książkę, umyłam się i zanim się obejrzałam była już północ. Postanowiłam iść spać, jednak coś nie dawało mi zasnąć, a bardziej ktoś. Tak, od tamtego spotkania po mojej głowie krążą pewni rudzielcy.
***
Hej!
Mamy już 4 rozdział. Dzisiaj trochę więcej akcji niż zazwyczaj. Mam nadzieje, że się podoba i do następnego♥
CZYTASZ
Nowy rozdział | Sara Moody [ZAWIESZONE]
FanfictionNazywam się Sara Moody. Tak, ta Moody. Bratem mojego ojca, a moim wujem jest sam Alastor Moody. Jestem czarownicą półkrwi uczęszczającą do Beauxbatons. Moje życie nie jest jakieś super kolorowe. Moi rodzice poświęcają się pracy, przyjaciół nie mam...