he ordered me a donut!!!

672 27 1
                                    

15 minut po 13, cała rozczochrana i z czerwonymi policzkami, wpadłam do Dunkin Donuts, szukając burzy loków chłopaka. Wątpliwości nadal podążały za mną krok w krok, napawając mnie dziwnym skrępowaniem i niepewnością. Ściskając w palcach kawałek swojej bluzy szłam do przodu, przebierając wzrokiem po wszystkich obecnych tu głowach. Pewnie już poszedł. W końcu ile można czekać?, zaśpiewała moja podświadomość. Poprawiłam włosy i w tym momencie go zobaczyłam - burza ciemnych, poskręcanych włosów siedziała przy oknie na samym końcu, w miejscu wręcz idealnym. Jakby odosobnione, z dala od kawiarnianego gwaru i ludzi. Lekko stawiając stopy dotoczyłam się do stolika, dukając przywitanie.

- Hej. - odwrócił się w moją stronę, wyłączając komórkę. Uśmiechnął się szeroko, na co odpowiedziałam tym samym.

- Hej. Siadaj, zamówiłem ci pączka, mam nadzieję, że to okej. - dodał niepewnie, drapiąc się po szyi. Lekko zarumieniona usiadłam na fotelu, zatapiając się w jego miękkości. Zamówił mi P Ą C Z K A, w dodatku mojego ulubionego, i jeszcze nie jest pewien, czy mi to pasuje. O matuchno, jakie to urocze!

- Uh, przepraszam za spóźnienie. Spotkałam po drodze pewną osobę i się strasznie zagadaliśmy... Przepraszam. - spojrzałam na ręce, następnie na Harry'ego.

- Nic się nie stało, to tylko chwila. - znów się uśmiechnął.

- A więc... Co tam? - zapytałam, pochylając się do przodu i wbijając zęby w puszystą konsystencję donuta z lukrem.

Rozmowa szła jak po maśle. Nie sądziłam, że po tylu latach nadal będziemy się dogadywać. Nie sądziłam, że w ogóle będę zdolna mu wybaczyć, a tu 5 lat później siedzę z nim w kawiarni słuchając o jego karierze. Nie mogłam wyjść z podziwu na jak niesamowitego i odpowiedzialnego mężczyznę wyrósł. Sukces się wylewał się z niego każdym możliwym otworem, a on nadal był taki sam jak 5 lat temu. Poprawiłam okulary na nosie, łykając kolejną porcję gorącej czekolady, tym razem opłaconej przeze mnie.

- Myślałaś kiedyś nad utworzeniem swojej własnej marki? Albo żeby zatrudnić się w jakiejś innej, popularnej marce jako chociażby jedna z doradczyń projektantki. - zapytał w końcu, kładąc rękę na oparciu kanapy.

- Em, coś tam myślałam, ale narazie jestem zbyt spłukana, by się za to zabrać. - odchrząknęłam, wstydząc się, że nic nie robię ze swoją karierą. - Chciałam iść do jakiegoś biurowca Topshopu, bo oni idealnie uderzają w mój styl, więc mogłabym coś tam im podrzucić, ale nawet nie wiem gdzie znajduje się ich siedziba i co trzeba zrobić, żeby cię przyjęli. Nie wiem czy w ogóle robią jakieś rekrutacje do swojej "drużyny". - ugięłam prawą nogę, kładąc ją na siedzeniu i znów siorbnęłam trochę czekolady. Wstyd ukrywałam za wielkimi, okrągłymi okularami, ale prawda była taka, że to tak nie działało. Uciekałam od wszelkich odpowiedzialności, bałam się zrobić cokolwiek, bo porażka wydaje się zbyt przerażająca i nieprzyjemna.

- Nawet nie spróbowałaś. Dopóki nie spróbujesz, to się nie dowiesz. - zabrał ze stolika pączka i wgryzł się w niego, oblizując później usta z lukru. - Wiesz, mogę ci trochę pomóc. Dzięki pracy poznałem dużo ludzi z naprawdę wielu różnych środowisk i firm, więc myślę, że dałbym radę coś im o tobie napomknąć. - uśmiechnął się, zapewne na widok moich rybich oczu i otwartych ust, świadczących o lagach mózgu, których właśnie doświadczyłam.

- Moment. - powiedziałam, starając się przetworzyć jakoś te informacje. - Naprawdę mógłbyś dać parę moich prac komuś z branży? Komu?

- Na przykład Karlowi Lagerfeldowi, ale wiesz, on nie bierze do siebie byle kogo. - kawałek czekoladowego donuta prawie wpadł mi do płuc, gdy usłyszałam pionierskie nazwisko modowe. - Nie mówię, że jesteś byle kim, nie widziałem twoich rysunków, ale nie chce, żebyś była później rozczarowana czy coś. - podrapał się po karku, z lekkim zmieszaniem na twarzy.

- Sam fakt, że Karl Lagerfeld miałby zobaczyć moje prace jest dla mnie wystarczajaco satysfakcjonujący! - prawie krzyknęłam, nadal nie wierząc, że to mogłoby być prawdziwe. - Skąd go w ogóle znasz?

- Moja grupa architektów zaprojektowała dla niego budynek, ja z kolei jakiś rok temu wystąpiłem w jednej z jego kampanii reklamowych. Ja to ten przystojny w garniaku. - powiedział z dumą, przepełniony pewnością siebie. Uniosłam brwi do góry, a następnie je zmarszczyłam, szukając w myślach kampanii reklamowej z ręki Lagerfelda, w której wystąpiłby lokowaty chłopak w garniturze. Przez chwilę myślałam, że kłamie, ale w tym momencie przed moimi oczami stanął wielki bilbord z wysokim mężczyzną z przydługimi, kręconymi włosami, odwróconego tyłem, z twarzą, lewą ręką i nogą ustawionymi bokiem.

- O. Mój. Boże. To zdjęcie wywieszone niedaleko budynku Chanel to było jedno z lepszych ujęć z tej kampanii. O MÓJ BOŻE, TO BYŁEŚ TY! - z niedowierzaniem złapałam się za głowę; model Karla siedzi przede mną, pijąc kawę i zagryzając ją kolejnym już pączkiem. - Występowałeś też w Calvinie Kleinie, prawda?

- Zdarzyło się raz czy dwa. - odparł, uśmiechając się ze spokojem. Łyknął resztkę kawy z filiżanki i patrząc na zegarek, ugryzł następnego pączka. - O chuj. - szepnął w przestrachu. - O chuj. - powtórzył, odstawiając naczynie na stolik i wstał, wsadzając sobie całego pączka do ust. - Przepoaszam, spotkuanie! - wymamrotał, po czym przyłożył dłoń do ust i nadal gębą pełną pączka dmuchnął na nią, wysyłając mi buziaczka. Zaśmiałam się głośno.

- Napisze do ciebie, papa! - pomachałam mu, patrząc jak z sekundy na sekundę jest coraz bliżej drzwi, aż w końcu wychodzi na zimne, wiosenne powietrze. Wyjrzałam jeszcze przez szybę, śledząc jego kroki i podskakujące włosy, a także usta, pośpiesznie starające się poskromić pączka. Uśmiechnęłam się pod nosem, zebrałam swoje rzeczy i już miałam wychodzić, gdy zawołała mnie jedna z kelnerek.

- Proszę pani! Hej, ty w czarnym! - odwróciłam się gwałtownie, widząc za sobą zgrabną Mulatkę, trzymają w lewej dłoni tacę, a w drugiej jakieś ubranie. Ze speszonym uśmiechem podeszłam do niej, zabierając rzecz z jej ręki i dziękując cicho. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.

- Nie ma za co. - puściła mi oczko i odwróciła się do naszego pełnego okruchów i naczyń stolika. Pchając szklane drzwi odwróciłam się, parząc na zegar. 16:04. Jeśli się pospieszę, to dobiegnę na przystanek i zdążę na autobus do domu. Biegiem puściłam się po chodniku, wymijając ludzi i co chwilę sprawdzając godzinę. Gdy dobiegłam pod wiatę przystanku, mój autobus właśnie zamykał drzwi. Z prędkością światła dobiegłam do niego, desperacko przyciskając przycisk otwierania drzwi.

- No dawaj, kurwa. - szepnęłam do siebie, przebierając nogami. Sekundy później drzwi w końcu się otworzyły, a ja weszłam do ciepłego wnętrza pojazdu. Szczęśliwa zajęłam miejsce przy oknie i opierając się o szybę, zamknęłam oczy.

spring; harry stylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz