5:40

358 22 5
                                    

Sobota, 5:00 rano. Zazwyczaj przewracam się wtedy na drugi bok i znów zasypiam; tym razem jednak wstałam. Poszłam do łazienki, wzięłam prysznic, wtarłam w twarz krem i wróciłam do sypialni. Jace nadal spał, gdy szybko zakładałam dres i jedną z jego starych koszulek.
W końcu wyszłam z domu, cicho zamykając za sobą drzwi. Schodząc po schodach rozplątywałam słuchawki, co chwilę je przeklinając, aż pchnęłam szklane drzwi i wyszłam na ulicę. Uderzyło we mnie chłodne, poranne powietrze i smród szczyn z rogu budynku. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu - 5:40.
*
Od 40 minut biegałam uliczkami parku, okrążając go już chyba drugi raz. Podczas biegania naprawdę czułam, że mam kontrolę nad własną sobą, swoim ciałem, zmęczeniem i oddechem.
Zatrzymałam się przy samotnej ławeczce i upiłam łyk wody. Usiadłam na niej, starając się opanować szalejące płuca i przyswoić wodę.

Mój umysł znów poruszył temat Harry'ego, co sprawiło, że od razu rozbolała mnie głowa. Oparłam ją o oparcie ławki i zamknęłam oczy. Oddychałam powoli, starając się ułożyć sobie wszystko w głowie. I wtedy usłyszałam głośne "BU!". Krzycząc prawie spadłam z ławeczki tylko po to, by ujrzeć śmiejącego  się Harry'ego. O wilku mowa.
- Kurwa, nie rób tak więcej! - krzyknęłam, uderzając go w ramię. Zgięty w pół, zalany łzami śmiechu i skrzywiony wyglądał jak ostatnia osoba, którą chciałam dziś widzieć.
- Właśnie dla czegoś takiego żyję. - wydusił w końcu, patrząc na mnie. Uśmiechnął się po raz ostatni i usiadł obok. - Ekhem, więc co u ciebie? Nie dzwoniłaś... - wymruczał zawstydzony, wywołując u mnie poczucie winy.
- Um, przepraszam. Ostatnio mam naprawdę mnóstwo na głowie, po prostu zapomniałam. Przepraszam. - wydusiłam, nie mogąc uwierzyć w to jak bardzo skłamałam. Przymknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. 
- Wszystko okej? - zapytał, po czym dodał, nie czekając na moją odpowiedź. - Nie szkodzi, naprawdę nie gniewam się. Może trochę, bo czekałem aż zadz...- przerwał, dostrzegając mój pierścionek. O kurwa. - Co to?
- Umm... Pierścionek.
- Zaręczynowy? - zapytał, unosząc brwi. Chryste, co mam mu powiedzieć? Co rOBić aaaa
- Umm...- prawda czy kłamstwo?
Nagle wszystko się zatrzymało. Patrzyłam Harry'emu w oczy i rozważałam rozwalenie mojej relacji z nim, jeśli się dowie, że jestem zaręczona czy rozwalenie mojej relacji z Jacem, jeśli się dowie, że powiedziałam, że to nie jest pierścionek od niego.
- Umm, nie, to pierścionek po babci. Zmarła 5 lat temu i od tamtej pory go noszę. - kurwa, czemu to powiedziałam? Obserwowałam jego powolną reakcję; unoszące się brwi, coraz bardziej przymrużone oczy, zaciśnięte w linię usta. Patrzył prosto na mnie, a ja prosto na niego, umierając ze stresu.
- A więc jednak pierścionek zaręczynowy. - powiedział, uśmiechając się. - Gratulacje, ja też ostatnio się oświadczyłem. Bierzemy ślub w czerwcu. Patrz - wyjął telefon - to ona. - wskazał tapetę, na której widniała piękna brunetka z szerokim uśmiechem i białymi zębami. Rozchyliłam usta, nie wiedząc co powiedzieć. Moje serce dosłownie się zatrzymało, a oddech ugrzązł w gardle.
- Masz dziewczynę?
- No, teraz już narzeczoną. - odparł z szerokim uśmiechem.
- No tak. - odparłam, śmiejąc się delikatnie. Czyli nieważne co bym mu powiedziała i tak wyszłoby chujowo.
- Dlaczego skłamałaś? - zmarszczył się ponownie, a ja poczułam swój własny pot.
- Słucham? - spytałam grając głupa.
- Czemu skłamałaś? Przecież widzę, że to zaręczynowy. - odparł ze śmiechem.
- A, um, no wiesz, nie chcemy żeby to było takie oficjalne, mam nadzieję, że rozumiesz. Nie chcemy po prostu zamieszania. - zaśmiałam się jedną sylabą nie mogąc nawet powiedzieć ile zażenowania w tym było. Uratował mnie dzwonek telefonu. Harry wyprostował się, rozkładając ręce na oparciu, a ja wyjęłam telefon z dresów.
Jace.
- Halo?
- Hej słońce, masz zamiar wrócić na śniadanie czy mam jeść sam? - przywitał się ze słyszalnym rozbawieniem w głosie.
- Um, jadłam już, ale tak się składa, że właśnie wracam do domu. - odparłam, sygnalizując Harry'emu, że mam zamiar ulotnić się jak najszybciej i najskuteczniej, jak się tylko da. Boże, dawno się tak nie wygłupiłam. Jace coś jeszcze mówił, gdy wstawałam z ławki i oddalałam się od lokatego, machając mu na pożegnanie i robiąc minę typu "przepraszam, ale właśnie umiera mi babcia i muszę zdążyć się z nią pożegnać". Gdy w końcu się odwróciłam odetchnęłam z ulgą.
- Okej Jace, muszę już kończyć. Kocham cię! Paaaaaa - przeciagnęłam i rozłączyłam się tak szybko jak to możliwe. Natychmiast wybrałam inny numer.
- Monica?
- Żartujesz sobie. Jest jebana 6:46, co do cholery, Bianca? - usłyszałam jej zaspany głos i od razu zaczęłam mówić. Po 5 minutach jej ciszy w końcu się odezwała.
- Jak to się zaręczył?
- Nie mam pojęcia, nie wiem kiedy i jak, ale właśnie pokazał mi zdjęcie swojej cholernej narzeczonej. - wyrzuciłam z siebie z frustracją.
- Myślałam, że to coś ważnego. - mruknęła. - Dobranoc. - dodała i rozłączyła się.
O'Hare, ale z ciebie shmata.

spring; harry stylesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz