Rozdział XVIII

2.4K 157 55
                                    

Wybiła trzynasta. Beth otworzyła oczy, ale prawie natychmiast ponownie je zamknęła, gdy tylko pierwsze promienie słońca do niej dotarły. Czuła się koszmarnie, a głowa bolała ją niemiłosiernie, tak jakby miała wybuchnąć. Do tego oczywiście miała mdłości. Próbowała sobie przypomnieć ostatni wieczór, ale wszystko nadal widziała jak za mgłą. Jęknęła w poduszkę i niezdarnie podniosła się, aby jak najszybciej dostać się do łazienki. Ledwo przekroczyła jej próg, a już jej żołądek był pusty. Spojrzała w lustro i zniesmaczona stwierdziła, że prezentuje się beznadziejnie. Wyglądała gorzej, aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Zrzuciła z siebie ubrania, które swoją drogą były tak pogniecione, że wyglądały, jakby ich właścicielem był jakiś bezdomny, i weszła pod prysznic. Miała nadzieję, że woda zmyje z niej nie tylko smród minionej nocy, ale także orzeźwi trochę jej umysł.

Miała rację. Mimo, że wspomnienia były urywane to to, co mignęło w jej pamięci, przeszło jej wszelkie oczekiwania. Od razu zakręciła wodę i wyskoczyła z kabiny co najmniej jakby oparzyła się wrzątkiem.

— Pocałowałam Sherlocka, pocałowałam go. — Powtarzała pod nosem, niepewna, czy to nie tylko wytwór jej wyobraźni. Miała mieszane uczucia, ale wśród nich był na pewno wstręt do samej siebie. Jednego była jednak pewna — musi gdzieś się zaszyć lub najlepiej uciec z kraju. Pragnęła zapaść się pod ziemię. I w tamtej chwili podjęła decyzję, że już nigdy, przenigdy nie sięgnie po alkohol. Nie miała bladego pojęcia, co wczorajszej nocy nią kierowało, ale przypuszczała, że mógł to być sam diabeł. Bała się. Bała się, że Holmes nie będzie chciał z nią już rozmawiać lub, co gorsza, mieszkać. Zaczynała panikować.

Zniszczyłam wszystko. — Przemknęło jej przez głowę. Miała najszczerszą ochotę się rozpłakać. Na samą myśl o tym, że będzie musiała spojrzeć mu w twarz, czerwieniła się. I choć miała nadzieję, że nie będzie musiała mu się pokazywać, wiedziała, że prędzej czy później Sherlock zażąda wyjaśnień, co do tej całej sytuacji. O ile ta w ogóle miała miejsce, bo nie była stuprocentowo pewna.

Ubrała się w pierwsze lepsze rzeczy, które miała w szafie i usiadła na skraju łóżka. Biła się z myślami. Bała się spojrzeć mu w twarz, a wiedziała, że jest to nieuniknione. Nawet w jej sypialni dało się czuć ostrą woń papierosów. Była przekonana, że Holmes wypalił już co najmniej pół paczki. Sama podniosła swój płaszcz z ziemi i na jej nieszczęście znalazła w nim całkowicie pustą paczkę. I olśniło ją — szybkim ruchem dopadła do torebki i wygrzebała jeszcze ofoliowane pudełko. Uśmiechnęła się sama do siebie i przysiadła na parapecie. Podpaliła swojego małego wybawiciela, pełnego nikotyny, od której chcąc czy nie chcąc była już uzależniona i poczuła się o niebo lepiej.

Jeden i drugi, aż do piątego. Otrząsnęła się i mozolnym krokiem ruszyła na dół. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła swojego współlokatora w standardowej pozycji do przebywania w Pałacu Pamięci. Poszła do kuchni i po kilku minutach udało się jej dokopać do prowizorycznej apteczki. Połknęła trzy tabletki na ból głowy i zajrzała do lodówki. Nawet to, że ujrzała w niej odciętą dłoń jakiegoś nieszczęśnika, nie zrobiło na niej najmniejszego wrażenia.

Oparła się o blat i przymknęła oczy. Była na siebie zła, a jednocześnie bardzo zagubiona. Chciała iść spać. Już nic jej nie przeszkadzało — ani uporczywe burczenie w brzuchu i mdłości ani poczucie winy. Dopiła do końca wodę i włożyła szklankę do pełnego już zlewu. Nie miała najmniejszej ochoty na sprzątanie po eksperymentach detektywa, więc ruszyła po prostu do swojego pokoju. Coś ją jednak zatrzymało. Coś, czyli wlepione w nią oczy mężczyzny siedzącego w fotelu. Patrzył na nią, inaczej niż zwykle. On... Czekał? Czyżby oczekiwał wyjaśnień? — Zastanawiała się Moore. Najłatwiej byłoby po prostu go minąć i zamknąć się w swoich czterech ścianach,  ale blondynka nie chciała tego robić. Wiedziała, że takie zachowania nie rozwiązują problemów, tylko je pogłębiają.

— Przepraszam — odezwała się ochrypłym głosem, na którego dźwięk mimowolnie się skrzywiła. Chciała brzmieć na pewną siebie, a nie trzesącą portkami nastolatkę, która tłumaczy się z dania komuś całusa. Dopiero w tamtej chwili uświadomiła sobie, że cała ta sytuacja była absurdalna.

— Za? — Uniósł brwi do góry i zrobił taką minę, że gdyby to nie był Sherlock, czyli arogancki psychol lubiący bawić się innymi, mogłaby mu nawet uwierzyć.

— Wczoraj. To nie powinno się zdarzyć. W ogóle, nigdy. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale źle wyszło. Przepraszam. — Spojrzała na swoje stopy, które swoją drogą wydawały się jej wtedy dużo lepszą opcją niż twarz Holmesa, z której i tak nie wiele umiała odszyfrować. Podniosła wzrok dopiero wtedy, gdy uświadomiła sobie, że Sherlock wcale nie siedzi już w fotelu. Złapał swój płaszcz i tak po prostu, wyminąwszy ją, opuścił mieszkanie.

— Super — westchnęła i zażenowana skuliła się na kanapie.

Starała się czymś zająć. Siebie, a przede wszystkim niedające jej spokoju myśli. Próbowała czytać i pracować, ale nie mogła się skupić. W międzyczasie wypiła ze dwa dzbanki herbaty i po prostu gapiła się na ścianę pozbawiona jakichkolwiek chęci do życia.

W końcu w progu drzwi ujrzała Holmesa. Człowieka, chyba człowieka, którego wolałaby jednak nie widzieć. Dość szybko się podniosła i łapiąc za kubek, chciała się ulotnić.

— Nie musisz stąd wychodzić. — Usłyszała jego prychnięcie, więc zatrzymała się i wróciła na swoje miejsce.

Tak po prostu. Bez cienia zakłopotania czy choćby jednego niepotrzebnego słowa. Nie wiedziała potrzeby przekomarzania się z nim lub wymieniania swoich poglądów. Znowu wlepiła wzrok w tapetę.

— Nie musisz mnie za nic przepraszać — powiedział obojętnie, na co Moore zaciekawiona zaczęła się mu przyglądać. — Co najwyżej możesz sama siebie.

— Proszę?

— Nic. — Wzruszył ramionami. — Ty rozumiesz i znasz się na uczuciach, a ja doskonale potrafię odczytywać ludzi.

— Czytać ludzi? Jak gazety? — zapytała Beth, nieco zaniepokojona i skołowana przebiegiem tej rozmowy.

— Ciebie nie. — Skrzywił się. — Musisz mi wszystko powiedzieć.

— Nie rozśmieszaj mnie, Holmes.

— Denerwujesz się. To coś znaczy. — Złożył dłonie, w tak bardzo charakterystyczny dla niego, trójkąt pod brodą.

— Hm?

— Chwila. Muszę pomyśleć.

Beth chciała zniknąć, wyparować. Nie miała pojęcia, co też takiego Holmes sobie ubzdurał, ale wątpiła, że mogłoby wyniknąć z tego coś dobrego. Poza tym, jak stwierdziła, zachowywał się dziwnie. Skoro określiła to mianem dziwnego, raczej faktycznie coś nie pasowało jej w jego zachowaniu.

— Chryste. Niesamowite. — Jego psychopatyczny śmiech przerwał kilkuminutową ciszę.

— Co? — Beth zdawała się podblednąć. Zaczynał ją przerażać.

— Ja — dał nacisk na to słowo — nie czuję. Nikogo tak naprawdę nie polubię. Co najwyżej może mnie fascynować. I ja — znowu zrobił przerwę — nie umiem kochać. W przeciwieństwie do ciebie.

Kobieta analizowała każde jego słowo i coraz bardziej kuliła się w sobie. To, co mówił było okropną prawdą. Okropną, ale prawdą. I choć wcześniej nie myślała o tym w ten sposób, trafił w samo sedno.

— Daj sobie lepiej spokój — kontynuował. — Zakochanie się jest złe. A zakochanie w złej osobie lub nieodwzajemnione jest jak samobójstwo.

— Skąd ty niby miałbyś to wiedzieć, co? — Jej głos był przepełniony smutkiem.

— Ludzie tak mówią. A ja ich słucham.

Bethany wstała i pewnym krokiem ruszyła ku drzwiom. Nie powstrzymała się jednak przy przystanięciu obok detektywa. Popatrzyła wprost w jego oczy i choć miała mu jeszcze parę rzeczy do powiedzenia, nie zrobiła tego. Po prostu nie mogłaby skleić ani jednego sensownego zdania. Stała i wpatrywała się w jego nadzwyczajnie wielkie źrenice. Był naćpany.

---------------------------------------------------------------------------------------
No cóż, rozdziału nie było nieco dłużej, niż zwykle, ale to wszystko spowodowane jest brakiem czasu, za co bardzo przepraszam.
Szczerze mówiąc, mam już dość tego dziwnego zachowania naszej cudownej dwójki, ale mam nadzieję, że to się jakoś unormuje :')

Zmiana || SherlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz