Rozdział XX

2.4K 142 6
                                    

— Wnioskujesz, że się nad nimi znęcał tylko dlatego, że wygląda na zmęczonego?— zapytała Beth, mrużąc oczy.

— Przecież to jest oczywiste! — Sherlock był zdruzgotany sposobem myślenia kobiety.

— Wybacz, panie wszechwiedzący, ale nie kupuję tego. — Założyła ręce na piersi. — Poza tym — ciągnęła — Greg mówił, że nawet sąsiedzi mają bardzo dobre zdanie i chwalą sobie Patricka, jakim to on dobrym ojcem nie jest i tak dalej...

— Pozory. Zlituj się nade mną i przestań udawać Andersona. — Nie czekając na żadną odpowiedź, wstał i skierował się do wyjścia.

— A ty, dokąd? — krzyknęła się z nim, gdy był już w połowie długości korytarza.

— Pomyśleć! — Nawet się nie odwrócił.

— A Lestrade? Kto mu powie? — Była coraz bardziej zdezorientowana.

Nie odpowiedział. Moore już zdążyła zrozumieć, że to do niej należy wykonanie brudnej roboty, czyli udowodnienie inspektorowi, dla niej wciąż, mało prawdopodobnych rzeczy. Nie potrafiła spojrzeć na Patricka przez pryzmat tak straszliwych rzeczy, jak znęcanie się nad dziećmi. Nie wyglądał na takiego człowieka. Gdyby nie to, że dowiedziała się tego od człowieka nieomylnego — wielkiego Sherlocka Holmesa — nigdy w życiu nie kierowałaby się właśnie do gabinetu Lestrade'a.

***

— Wyszłam przed nim na idiotkę! Co mu miałam powiedzieć, że spojrzałeś tylko na niego i już wszystko wiesz?! — Beth była dość zdenerwowana po rozmowie z Gregiem i po wejściu do domu, zaczęła wrzeszczeć.

— Już jest w areszcie — odparł ze stoickim spokojem, studiując mapę miasta.

— Jak to? — Teraz była już tylko zdziwiona.

— Za łóżkiem dziewczynki znaleziono coś w rodzaju pamiętnika. Niektóre wpisy i rysunki są dość niepokojące. — Wzruszył ramionami.

— Nie jechałam stamtąd aż tak długo. — Zmarszczyła brwi.

— Wystarczająco. —Jego ton głosu był chłodny, a twarz nie wyrażała żadnych emocji.

— No dobra... — Lekko speszyła ją jego obojętnością. — To, co tam masz? — Wskazała głową na leżące przed nim papiery.

— Jeszcze nic — odparł szorstko.

Beth zrozumiała aluzję i ulotniła się z salonu. Sama też chciała nieco pomyśleć i, a może przede wszystkim, przyswoić informacje o nie tak idealnej, jak mogłoby się wydawać, rodzinne. Nie znała ich dokładnego adresu, ale domyśliła się, że Sherlock już się tym zajął, więc nie zawracała sobie tym głowy. Był jej żal Suzannah oraz Maxa, i choć wcześniej zdawało się jej, że przez życie u boku detektywa jest przygotowana na wszystko, myliła się.

Miała istny mętlik w głowie. Zastanawiała się, co dzieje się w danej chwili z dziećmi i, choć starała się nie dopuszczać do siebie tej myśli, czy w ogóle żyją. Usiadła na łóżku, ale dosłownie trzy minuty później stała już przy uchylonym oknie i truła swoje płuca dymem papierosowym. Nawet nie wiedziała, z jakiego powodu zaginięcie zupełnie obcych jej dzieci, tak bardzo ją dotknęło. Miała przecież już wcześniej do czynienia ze sprawami krwawych zabójstw, a przejmowała się, że zniknęło rodzeństwo, które najprawdopodobniej i tak zatrzymało się u swojej ciotki mieszkającej dwieście kilometrów od Londynu. Tak przynajmniej podejrzewała policja, jednak nie było na to żadnych dowodów.

Z impetem zatrzasnęła okno, wcześniej wyrzucając przez nie niedopałek papierosa i bez dłuższego zastanowienia wybiegła z pokoju wprost do salonu, w którym Sherlock siedział wciąż w tej samej pozycji, jak gdy szła do swojej sypialni. Podniósł na nią wzrok w chwili, kiedy przechodząc przez próg, zaplątały jej się nogi i ledwo, co uniknęła upadku. W normalnej sytuacji zapewne parsknąłby śmiechem, ale, mimo że rzadko kiedy zwracał uwagę na to, co wypada, a czego lepiej nie robić, wiedział, że nie byłoby to odpowiednie.

Zmiana || SherlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz