Rozdział XXIV

2.2K 156 43
                                    

Wyjęła papierosa z pomiędzy jego palców i zgasiła na okładce książki, która leżała najbliżej.

Była tak bardzo zagubiona!

– Uspokój się, Sherlock – powiedziała cicho.

Dotknęła jego ramienia i delikatnie je potarła. Nie wiedziała, co innego powinna zrobić. Nie była do końca przekonana, co do szczerości wyznania detektywa. To mogła być przecież część gry, prawda?

Może i by go przytuliła, gdyby nie usztywniona ręka. Może i nawet posunęłaby się jeszcze dalej, ale czuła się sparaliżowana.

Sherlock na nią nie patrzył. Uciekał wzrokiem. To tylko dowodziło, że przyznanie się do swoich uczuć było czymś niezwykle ciężkim. Nawet sam do końca nie rozumiał, co popchnęło go do takiego czynu.

Chryste! Przecież to był Wielki Sherlock Holmes – wysoko funkcjonujący socjopata, który nie powinien i absolutnie nie miał prawa do okazywania i odczuwania jakichkolwiek emocji!

Miłość? Czy to, aby na pewno była ona? Czy on w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, czym jest miłość? Czy gdyby ktokolwiek zapytał go o jej definicję, potrafiłby odpowiedzieć, nie posługując się wzorami chemicznymi?

Czy ten egoistyczny dupek, jakim właśnie był, poradziłby sobie w takiej sytuacji? A co najważniejsze – czy był gotowy na poświęcenia, jakie go czekały?

– Przepraszam, Beth – cofnął się o krok, po czym przetarł dłonią oczy. Były wilgotne.

– Porozmawiamy – oznajmiła i zdrową ręką pociągnęła go za sobą.

Ponownie zajęli te same miejsca. Ona ponownie otuliła się kocem, a on ponownie usiadł w starym fotelu. Niby nic się nie zmieniło, a jednak nic nie było już takie samo, jak dosłownie parę chwil do tyłu. On wyzbył się swojej nienaturalnej pewności siebie, a ona wręcz umierała, przez tę waśń, która tak bardzo im teraz ciążyła.

– Po kolei – poprosiła go, z całych sił starając się nie myśleć o tym, czego przed momentem się dowiedziała.

Bo, przecież cała wizja Sherlocka, który wyznaje jej miłość, nie mogła być tylko jej wyobrażeniem, nie?

Mogła.

Zasadniczo mogła, ale nie była.

– Trzy miesiące temu. – Wziął głęboki oddech. – Trzy miesiące temu przyjechałaś do Londynu z inicjatywy Jima Moriarty'ego, czyli mojego największego wroga.

– Jak?

– Zapewne hakerzy – odparł sztywno.

Bethany milczała. Do tej pory uważała całą jej znajomość z Holmesem za zbieg okoliczności. Może farta.

– Zastanawiasz się pewnie, w jakim celu. – Bardziej stwierdził niż zapytał.

Skinęła głową. Patrzyła na jego twarz. Patrzyła, jak bardzo starał się być opanowany, ale nie mógł. Nie był nauczony, jak radzić sobie w takich sytuacjach. Nie miał bladego pojęcia, jak powinien się zachowywać, skoro nawet granie odpornego na wszelkie zło świata mu nie wychodziło. Nie potrafił do końca pojąć czegoś tak pozornie prostego, jak uczucie między dwojgiem ludzi, a postępowanie i sposób działania różnych przestępców znał niemal na pamięć.

– Kiedy dowiedział się, że John ma się stąd wyprowadzić, dotarło do niego, że jego plan nie wypalił. Był jakby... pierwszą wersją ciebie. Z tym, że całe nasze spotkanie i poznanie się nie było zaaranżowane przez niego. Wtedy się jeszcze nie znaliśmy... – Jego wzrok skupiony był na jej twarzy.

Zmiana || SherlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz