– Idealnie – mruknęła Beth, gdy po raz pierwszy od kilku dni mogła położyć się w swoim łóżku na Baker Street.
Pod względem fizycznym czuła się całkiem dobrze. Miała kilka siniaków i bolały ją trochę żebra. Najbardziej dokuczliwa była ręka w gipsie. Nie mogła prawie niczego zrobić. Była trochę jak inwalidka.
Przyjechała do domu z panią Hudson. Nie-gosposia wykazała się niesamowitą troską w stosunku do Moore i codziennie odwiedzała ją w szpitalu, przynosząc różnorodne smakołyki. Bethany i tak nie jadła. Nie jadła i miała problemy ze snem. Coś ją męczyło, ale nie potrafiła odkryć, co. No, chyba że po prostu chodziło o taksówkarza.
Pytała Lestrade'a, czy coś wiadomo, ale zbył ją machnięciem ręki. Pomyślała nawet, że gdyby przedstawiła mu swoją wersję wydarzeń, spojrzałby na całokształt nieco innym okiem, a nie jako tylko zdesperowaną ,,pomocniczkę" Holmesa, która wparowała na jezdnię.
Nie było tak. Samochód hamował. Była o tym przekonana, doskonale pamiętała tę część wypadku.
Choć, czy aby na pewno? Miała mętlik w głowie. Przecież wizerunek uśmiechającego się kierowcy, który ją potrącił, mógł być tylko jej wyobrażeniem. Skutkiem wypadku. Sam lekarz mówił, że z jej psychiką mogą dziać się dziwne rzeczy, ale nie była wtedy tym zmartwiona. Teraz jej lęk rósł.
Nie miała okazji do rozmowy z detektywem. Nie odwiedzał jej, gdy leżała w szpitalu. W zasadzie, nie widziała się z nim od czasu ich drobnej sprzeczki, kiedy to opuściła ich mieszkanko, ocierając łzy. Czy była zła? Nie. Czuła się rozgoryczona.
Fakt, faktem – już zdążyła przywyknąć do myśli, iż jej i Holmesa nie łączy nic poza wspólnym mieszkaniem i pewnego rodzaju pracą, ale sama świadomość, że Sherlock nawet nie zainteresował się jej stanem zdrowia, był przytłaczający.
Detektyw, na przekór wszelkim wyobrażeniom Beth, znał wyniki jej badań na pamięć i tuż przed jej przyjazdem, zrobił nawet drobne zakupy w sklepie.
Te kilka dni, które Sherlock spędził na ciągłym pobycie w swoim Pałacu, minęły mu zdecydowanie za szybko. Oprócz przerw na rozmowy ze swoim bratem – Mycroftem – na temat stanu zdrowia swojej współlokatorki, cały czas siedział w fotelu.
Mycroft też się martwił. Mimo wszelkich nieporozumień z przeszłości między nim, a jego młodszym bratem, wciąż w jakiś sposób go kochał i dbał o niego. Nie można byłoby rzec, że przez stan detektywa, jego serce cierpiało, ale na pewno chodził on podenerwowany i wyżywał się na podwładnych.
Najgorszym aspektem całej tej sytuacji była jednak obojętność Sherlocka. Rzecz jasna, jak na człowieka wywodzącego się z rodziny Holmesów przystało, Mycroft potrafił dość umiejętnie rozróżniać te prawdziwe zachowania, a fałszywych.
Sherlock w rzeczywistości wrzał w środku. Był wściekły, choć nie do końca wiedział, czy bardziej na siebie czy Moriaty'ego.
Był wściekły, a zarazem bezradny. Cholernie bezradny.
Była czwarta po południu, gdy Holmes wrócił do domu. Specjalnie opuścił go na czas, kiedy z szpitala miała wrócić Bet. Nie chciał z nią rozmawiać. Nie miał siły na kłótnię z nią. Był przekonany, że zacznie mu robić wyrzuty i będzie upierdliwa. Tym większe było jego zdziwienie, gdy przekroczył próg salonu.
Moore stała obok blatu w kuchni i robiła sobie herbatę, co z resztą szło jej dość mozolnie. W pierwszej chwili nawet nie zauważyła detektywa. Obróciła się po cukier i dopiero wtedy go dostrzegła.
– Cześć – powiedziała całkiem normalnie.
Holmes odłożył płaszcz i do niej podszedł.
CZYTASZ
Zmiana || Sherlock
FanfictionGra na skrzypcach, rozwiązywanie zagadek, łapanie morderców, strzelanie do ściany, ciągłe kłótnie, herbata pani Hudson i pojawiająca się od czasu do czasu uporczywa nuda. Wszystko takie same, oprócz jednej rzeczy. Współlokatora Sherlocka Holmesa. Ko...