Ostry, przeszywający ból coraz bardziej utrudniał mi bieg. Starałam się ręką rozmasować miejsce, w którym doskwiera mi dyskomfort w nadziei, że w jakiś magiczny sposób poczuję się lepiej. Okrzyki wydawane przez Ziemian stawały się coraz głośniejsze. Straciłam z pola widzenia Bellamyego, Finna i Jaspera. Byłam teraz zupełnie sama. Moje nogi odmawiały już posłuszeństwa. Z moich ust wydobywało się ciężkie dyszenie. Wiedziałam, że zrezygnowanie z dalszego biegu będzie oznaczało dla mnie śmierć. Nie mogłam się tak łatwo poddać. Niestety co mogę zrobić, kiedy moje ciało odmawia posłuszeństwa? Pozostaje mi jedynie walka z własną słabością. Być może wspominałam już o tym, że nie należałam do osób wyróżniających się specjalnie wytrzymałością. Ocknęłam się z zamyślenia, kiedy tuż przede mną zmaterializowało się drzewo. Omal nie zaliczyłam bolesnego spotkania z nim. W ostatniej chwili odbiłam w prawo i otarłam się ramieniem o korę drzewa. Niestety upadek najwidoczniej był mi pisany, ponieważ zaraz potem potknęłam się o wystający z ziemi korzeń. Z ogromny hukiem upadłam na ziemię. Spanikowana przewróciłam się na plecy. Z krzaków nieopodal wybiegłam dziewczyna, która uczestniczyła również w poszukiwaniach Octavii. Bez zastanowienia niewielka brunetka podbiegła do mnie i pomogła mi wstać na równe nogi. Wokół nas zrobiło się podejrzanie cicho. Dziewczyna ponagliła mnie do dalszej ucieczki. Kiedy miałam za nią ruszyć, nagle usłyszałam świst i w ułamku sekundy moja towarzyszka została przybita do drzewa włócznią. Z jej ust strużkami wylewała się krew. Brunetka resztkami sił chwyciła mnie za ramię, a następnie jej dłoń bezwładnie opadła. Wydarłam się wniebogłosy. Strach zrobił swoje. Szybko skarciłam się w duchu za swoją bezmyślność. Usłyszałam szelest liści i znów rzuciłam się do biegu. Podążały za mną dwie osoby. Jedna poruszała się po ziemi, a druga zręcznie przeskakiwała między drzewami. Myślałam już o najgorszym. Nagle przede mną pojawił się rosły mężczyzna. W ręce trzymał groźnie wyglądający sztylet. Chciałam dobyć swoją broń, lecz niestety... musiałam stracić ją przy upadku. Uniosłam ręce w geście kapitulacji. Nie chciałam umierać. Ziemianin wydobył z siebie przeraźliwy krzyk i rzucił się na mnie. Zrobiłam unik, lecz wylądowałam z powrotem na ziemi. Próbowałam sięgnąć do kamienia leżącego obok mnie. Kopnęłam napastnika w twarz i czołgałam się do miejsca, w którym znajdowała się moja broń. Kiedy dobyłam kamień, przewróciłam się na plecy. Nim zdążyłam zadać cios, ostry sztylet Ziemianina wbił się w moją prawą nogę. Krzyknęłam z bólu i z całej siły uderzyłam napastnika kamieniem w twarz. Ziemianin odsunął się ode mnie, będąc w amoku. Wśród drzew rozniósł się jakiś dziwny sygnał. Ziemianin, który mnie zaatakował, wstał na równe nogi. Rozejrzał się dookoła. Jego towarzysz zeskoczył z drzewa. Zupełnie zapomniałam, że goniło mnie przecież dwóch ludzi. Gdy tylko sygnał się urwał, Ziemianie uciekli w głąb lasu. Syknęłam z bólu, kiedy próbowałam się podnieść z ziemi. Z mojej rany sączyła się krew. Instynktownie potargałam swoją koszulkę i wykonałam ze skrawka materiału prowizoryczny bandaż. Cokolwiek oznaczał ten dźwięk... najwidoczniej zbliża się jakieś niebezpieczeństwo. Być może to ta toksyczna mgła? Z ogromnym trudem wstałam z ziemi. Rozejrzałam się dookoła, nie mając zielonego pojęcia, gdzie jestem. Kuśtykając, ruszyłam w przeciwną stronę, w którą pobiegli Ziemianie. Nie miałam zielonego pojęcia co mam zrobić. Rana w mojej nodze niemiłosiernie dawała mi o sobie znać z każdym następnym krokiem. Opierając się o niemal każde napotkane drzewo, starałam się odzyskać równowagę. Po jakimś czasie dostrzegłam w zaroślach wejście do jaskini. Byłam okropnie zmęczona, a do tego noga uniemożliwiała mi podróż. Istniało ryzyko, że w jaskini może czaić się niebezpieczeństwo. Jednak czy miałam jakieś inne wyjście? Weszłam do niewielkiej, ciemnej jamy. Najwyraźniej nikt się tu nie ukrywa. Weszłam niemal do samego jej końca. Jaskinia była zimna i wilgotna. Osunęłam się na ziemię, ciężko dysząc. Oparłam głowę o ścianę. Kiedy ostatni raz byłam w takiej sytuacji, był ze mną Bellamy i Charlotte. Teraz jestem zdana wyłącznie na siebie. Sięgnęłam dłonią do swojego prowizorycznego opatrunku. Materiał zaczął przesiąkać krwią. Chciałam go poprawić, lecz przez moje ciało przepłynął znów ten okropny ból. Po moim policzku spłynęła samotna łza. Mam przechlapane.

CZYTASZ
IT'S TIME ( Anulowano)
FanfictionNadzieja zadźgana ostrzem prawdy Kłamstwo nazwane kiedyś miłością Odebrany sens istnienia Zabita wola życia Niespodziewany koniec, który stał się początkiem męki. Ja... Zawieszona w przestrzeni własnej wolności Zraniona przez naj...