Zrobiłam kilka głębokich wdechów i po wcześniejszym upewnieniu się, czy aby na pewno spakowałam wszystko to, co jest mi niezbędne do podróży, porządnie zawiązałam torbę. Ostatni raz rozejrzałam się po swoim namiocie, czując jednocześnie ogromne uczucie pustki. Zrobiłam kilka niezdecydowanych kroków w stronę wyjścia. Przystałam na chwilę i jeszcze raz nostalgicznie obróciłam się za siebie.
- Tak będzie lepiej. - Wyszeptałam pod nosem.
Nagle moją uwagę przykuł niewielki przedmiot znajdujący się na ziemi. Odwróciłam się na pięcie od wyjścia i odsunęłam stertę niepotrzebnych szmat, które połowicznie zasłaniały interesujący mnie przedmiot. Po chwili trzymałam w dłoni ręcznie robiony sztylet, który wykonał dla mnie John. Zacisnęłam mocniej palce na rękojeści broni, wspominając brata.
- Ashley! Idziesz!? - Z zewnątrz nawoływał mnie Jasper.
- Chwileczkę!
Spojrzałam jeszcze raz na sztylet.
- Możesz się przydać. - Wydukałam pod nosem i schowałam broń do torby.
Jasper niecierpliwe stepował z nogi na nogę. Kiedy w końcu wyłoniłam się ze swojego namiotu, na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi.
- Boże... co tak długo?
- Musiałam się upewnić, czy mam wszystko. - Poklepałam przyjaciela po plecach.
Jasper uśmiechnął się delikatnie. Chłopak poprawił zawieszony na ramieniu karabin, a następnie skinął głową w kierunku głównej bramy.
- Lada moment ruszamy.
- Rozmawiałeś z Bellamym o Montym?
Chłopak wzdrygnął się na wspomnienie przyjaciela.
- Blake stwierdził, że naszym priorytetem jest opuszczenie obozu.
- Może potrzebował chwili samotności...
- W takim momencie?
- Znajdzie się. Trzeba być dobrej myśli.
- Akurat. - Jordan wlepił swój wzrok w ziemię.
Zarzuciłam torbę na ramię i mocno przytuliłam przyjaciela.
- Cieszę się, że chociaż ty jesteś przy mnie. - Jasper wyszeptał w moje włosy.
- Jordan! Masz udać się na przód. - Jeden z obozowiczów zawołał mojego towarzysza.
- Obowiązki wzywają. - Chłopak ruszył w stronę bramy.
- Wiesz co... ja chyba będę trzymać się z tyłu.
- Jak chcesz. Tylko uważaj na siebie. - Jasper puścił mi oczko.
- Dobrze. - Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
W tej samej chwili ze statku, który znajdował się w obozie, wyłonił się Finn wraz z innym obozowiczem. W rękach trzymali nosze, na których znajdowała się ranna Raven. Było mi przykro, że dziewczyna cierpi przez mojego brata. Kolejna osoba, którą również i ja mam na sumieniu. Chwilę po nich dostrzegłam Bellamyego i Clarke. Blake uważnie przyglądał się tłumowi, który czekał przy bramie. W końcu nasze spojrzenia się ze sobą skrzyżowały. Bellamy posłał mi porozumiewawcze skinienie głową. Na jego twarzy malował się smutek. Chłopak włożył wiele pracy w ten obóz.
- Ruszamy!
Strażnicy wyznaczeni przez Bellamyego otworzyli główną bramę z naszego obozu i pierwsze osoby ruszyły w wyznaczonym przez Finna kierunku. Wiele zasmuconych spojrzeń po raz ostatni lustrowało dokładnie wnętrze obozu, starając się przy tym zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Sama przed przekroczeniem bramy, jeszcze raz sentymentalnie rozejrzałam się dookoła.
- Tak będzie lepiej... - Po raz kolejny wyszeptałam pod nosem.
Bellamy z Clarke mieli wyruszyć, jako ostatni, upewniając się, czy aby na pewno wszyscy opuścili obóz. Wtopiłam się w gęstą grupę setkowiczów i wlepiając swój wzrok w ziemię, szłam za tłumem. Dookoła rozbrzmiewały polecenia wydawane przez strażników. Zacisnęłam mocniej dłoń na pasku torby. W mojej głowie pojawiły się chronologiczne wspomnienia od momentu zesłania na Ziemię po dzisiejszy dzień. Przed oczami miałam twarze zmarłych setkowiczów. Ogarnął mnie głęboki smutek, kiedy przypomniałam sobie Romę, Wellsa i Charlotte. Wspomnienia dziewczynki szczególnie mnie pogrążyły. Nagle z zamyślenia wyrwała mnie czyjaś dłoń, która spoczęła na moich plecach. Zdezorientowana zamrugałam kilkakrotnie powiekami i spojrzałam na Bellamyego, który uważnie mi się przyglądał.
- Gdzie tak odpłynęłaś? - Zapytał.
- W zakamarki wspomnień.
- Coś albo kogoś szczególnego wspominałaś?
- Wszystko... a w szczególności chwile spędzone z Charlotte.
Blake ciężko westchnął i ucałował mnie w czoło. Między nami nastała niezręczna cisza.
Nagle ludzie znajdujący się z przodu grupy niespodziewanie się zatrzymali. Spojrzałam pytająco na Bellamyego.
- Sprawdzę, co się dzieje.
Nie chciałam spuszczać chłopaka z oczu, ale niestety setkowicze zaczęli nerwowo przemieszczać się, psując tym samym zwarty szyk naszej grupy. Wkrótce również minęła mnie Clarke, która tak samo, jak Bellamy zaginęła gdzieś w tłumie. Zrobiłam kilka kroków w tył, tym samym wpadając na kogoś.
- Przepraszam. - Wyszeptałam w stronę chłopaka, który zręcznie mnie wyminął, unikając przy tym kontaktu wzrokowego. Zaciekawiło mnie to, że chłopak miał na głowie materiałową chustę, która prawdopodobnie zakrywała większą część jego twarzy. Celowo mówię prawdopodobnie, ponieważ koleś był do mnie odwrócony plecami.
- Ziemianie! - Niespodziewanie usłyszałam przerażony głos Jaspera.
- Odwrót! - Zaraz po nim zadźwięczał głos Bellamyego.
Spanikowani setkowicze znajdujący się na przodzie zaczęli przeciskać się do tyłu. Nikt nie zwracał uwagi na to, czy po drodze taranuje sąsiada. W tej chwili zdrowy rozsądek został przyćmiony przez strach. Wszędzie wokół roznosiły się przerażone krzyki. Ruszyłam szybkim krokiem w stronę obozu. W pewnym momencie ktoś popchnął mnie do przodu i boleśnie upadłam na ziemię. Przed stratowaniem uchronił mnie chłopak w chustce.
- Zabiorę cię stąd. - Usłyszałam znajomy głos.
Otworzyłam szerzej oczy.
- John!? Jak ty się tu dostałeś? - W jednej chwili poczułam zarówno gniew, jak i radość.
Nim zdążyłam oprzytomnieć, John ciągnął mnie już w przeciwną stronę, niż zmierzała moja grupa.
- Puszczaj! - Usiłowałam się wyrwać z jego uścisku.
- Właśnie ratuję Ci życie. - Obóz wkrótce zostanie przejęty przez Ziemian.
- Tym bardziej mnie puść!
Uderzyłam brata w brzuch. Ten wydał z siebie ciche jęknięcie i jeszcze mocniej zacisnął swoją dłoń na moim nadgarstku.
- Pomocy!- Zaczęłam drzeć się wniebogłosy.
Niestety moje wołanie zostało stłumione przez krzyki oddalających się setkowiczów.
- Bell... - Nie zdążyłam dokończyć, ponieważ John zakrył mi dłonią usta.
Murphy zaciągnął mnie za jedno z drzew.
- Kiedy w końcu zrozumiesz, że robię to, żeby Cię chronić?
Czułam, jak zaczyna brakować mi powietrza. Szamotałam się z bratem przez dłuższą chwilę, ale niestety chłopak był silniejszy. John celowo odcinał mi dopływ tlenu. W końcu moje ciało zaczęło odmawiać mi posłuszeństwa. Wszystko wokół zaczęło stawać się niewyraźne, aż w końcu straciłam przytomność.

CZYTASZ
IT'S TIME ( Anulowano)
FanfictionNadzieja zadźgana ostrzem prawdy Kłamstwo nazwane kiedyś miłością Odebrany sens istnienia Zabita wola życia Niespodziewany koniec, który stał się początkiem męki. Ja... Zawieszona w przestrzeni własnej wolności Zraniona przez naj...