Bellamy postawił cały obóz w pełnej gotowości. Od dwóch dni aktywność Ziemian zmniejszyła się do zera. Wśród obozowiczów krążą plotki o tym, że wybuch na moście mógł ich odstraszyć. Pytanie brzmi... na jak długo? Każdy, kto potrafi posługiwać się bronią, nieważne czy palną, czy białą został zwerbowany do czatowania przy bramie. Kilkuosobowe grupy strażników patrolują obszar znajdujący się dookoła obozu, szukając jakiegokolwiek ruchu ze strony Ziemian. Osoby, które nie miały wcześniej styczności z bronią bądź są kiepskie w jej posługiwaniu, muszą przejść przez obowiązkowe szkolenie. Bellamy, Jasper, a nawet John dokładają wszelkich starań, by przygotować mnie do walki. Niestety... bezskutecznie. Treningi idą mi opornie. Nie mogę skupić się na poleceniach, wiecznie źle trzymam karabin, a układ mojego ciała podczas ataku nożem prosi o pomstę do nieba. Wcześniej wydawało mi się to takie proste... przecież co to za filozofia dźgnąć kogoś w brzuch? A no jednak... nie jest to błaha sprawa. Miałam już styczność z Ziemianami. Zostałam przez nich zaatakowana... zraniona. Dałam sobie wtedy radę, ale główną rolę odgrywała wtedy adrenalina. Działałam instynktownie. Teraz im więcej dostaję wskazówek od Bellamyego, tym bardziej mam mętlik w głowie. Skupiam się na prawidłowym układzie ciała, a zapominam o odpowiednim trzymaniu broni. Bądź odwrotnie.
- Boże nie mam już do ciebie siły!? - Z zamyślenia wyrwał mnie poirytowany John.
Spojrzałam na niego zdezorientowana. Zacisnęłam palce na rękojeści sztyletu, który wykonał dla mnie Murphy.- O co Ci chodzi? Przecież robię wszystko tak, jak mi pokazywałeś.
- Właśnie nie. - John usiadł zrezygnowany na pniu.
- Marny z ciebie nauczyciel. - Rzuciłam w jego stronę.
- A z ciebie uczennica.
- No to powiedz mi w takim razie, co robię źle, a nie... marudzisz tylko.
- Trzymasz ten sztylet tak, jakbyś wybierała się z nim na grzyby.
- Przesadzasz.
- Właśnie nie.
- John... ja się do tego po prostu nie nadaję.
- Owszem nadajesz. Po prostu się skup.
Murphy podniósł się na równe nogi. Na jego twarzy malowało się zmęczenie.
- No to jeszcze raz... skup się. Tu chodzi o twoje życie.
- Dobrze braciszku.
- Trenerze. - Poprawił mnie John.
- Niech ci będzie... trenerze. - Wyraźnie zaakcentowałam ostatnie słowo.
Na twarzy Johna pojawił się szeroki uśmiech. Po chwili jednak przysunął się do mnie i z powagą w głosie zaczął jeszcze raz tłumaczyć, jak powinnam zadawać ciosy. Mój brat nie był jeszcze w pełni sił, ale mimo wszystko dawał sobie radę. Po mniej więcej godzinie przyszedł do nas Jasper.
- I jak? Będą z niej ludzie? - Zapytał wesoło Jordan. Chłopak przewieszony miał przez ramię karabin.
- Jest moją siostrą... nie może przynieść mi wstydu.
Delikatnie dźgnęłam brata w brzuch, co spowodowało, że ten cicho jęknął. Jasper zaśmiał się głośno, lecz po spotkaniu z groźną miną mojego brata uśmiech znikł mu z twarzy.
- Nie przeginaj... - John rzucił w jego stronę.
Czyżby stary Murphy wrócił do nas? Na twarzy Jordana pojawiło się zakłopotanie. Po chwili John zaśmiał się z niego.

CZYTASZ
IT'S TIME ( Anulowano)
FanfictionNadzieja zadźgana ostrzem prawdy Kłamstwo nazwane kiedyś miłością Odebrany sens istnienia Zabita wola życia Niespodziewany koniec, który stał się początkiem męki. Ja... Zawieszona w przestrzeni własnej wolności Zraniona przez naj...