Rozdział IX - "Koniec Kłamstw"

2K 125 9
                                    

- Opowiadaj, co się dzieję. Sally! Przecież wiesz, że możesz mi ufać. W końcu jesteśmy przyjaciółmi, prawda? - odpowiadał z cichą nadzieją w oczach.

- Shawn, ja wiem, że jestem Ci tego winna i wiem, że powinnam Ci to powiedzieć, ale... No właśnie, ale. To jedno słowo tak dużo znaczy. Nie chcę Cię zadręczać moimi problemami i powodować to, że mogę Cię w pewien sposób tracić. Wszystko, co się aktualnie dzieje w moim życiu to totalne dno. Nie umiem tego racjonalnie określić, nie wiem, może po prostu nie ufam Ci na tyle, abym Ci to powiedziała - nie chcę nic mówić, po prostu bardzo Cię kocham i boję się, że stanie Ci się krzywda. Nie wybaczyłabym sobie tego...

Mimo, że jest dla mnie przyjacielem, którego tak strasznie krótko znam to bardzo mu ufam, ale nie umiem tego mu powiedzieć, bo mógłby to za bardzo wykorzystać. Tylko w jaki sposób spróbować ominąć ten temat?

- Sally, to jak wreszcie? - napomniał.

- Zamknij się już. - krzyknęłam i podbiegłam do niego.

Chwyciłam go szybko za twarz, złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku. Co ja najlepszego zrobiłam? Nie o taki zwrot akcji i zmianę tematu mi chodziło. Nie wiem, jak on zareaguje, nie chcę zniszczyć naszej przyjaźni. Bałam się jego reakcji, więc oderwałam się od niego i szybkim biegiem uciekłam w stronę swojego domu. Z oddali słychać było tylko głośne wołanie Shawna, ale nie reagowałam, biegłam dalej.

***

Głucha cisza nocy.

Nie mogę uwierzyć w to, co dzisiaj zrobiłam. Naprawdę, Sally? Pocałowałaś chłopaka tylko żeby się wreszcie zamknął? To przecież nie w Twoim stylu. Tak, to naprawdę nie było w moim stylu. Nie obchodzi mnie to, uczucie jego ust było czymś tak pięknym, że chętnie bym to powtórzyła, szkoda, że nie będzie już okazji. Przecież on jest moim przyjacielem. Nic więcej. Nie mogę tego zmieniać, naruszać strefy przyjaźni między mną, a nim. Nie wiem, jak poradziłabym sobie ze świadomością, że jego nie ma już blisko mnie. Koniec tych myśli, jutro zaczyna się nowy dzień, szkoła i nowa praca. Zobaczymy jak się to potoczy, mam nadzieję, że nie mam za wiele zaległości. Ciekawe, czy spotkam Caroline, nie odważyła się przez ten czas nawet do mnie napisać. Zobaczymy, co przyniesie nam poranek.

***

Dźwięk budzika telefonu obija się o moje uszy. Nowy dzień, ah tak. Trzeba wstać, żebym tylko nie zaspała w nowy dzień w szkole, bo naprawdę nie chcę mnie przechlapane. No cóż, trzeba się ogarniać. Biorę lekki poranny prysznic, nakładam lekki, codzienny makijaż i ubieram swoje ukochane ciuszki - niebieską wzorzystą sukienkę i do tego balerinki w kolorze czarnym. Uwielbiam ten strój, to są jedyne moje ciuchy, które naprawdę na mnie świetnie leżą. Jestem gotowa. Patrzę na zegarek - 7.15 a.m. Może nawet zdążę zjeść śniadanie. Schodzę na dół, przy stole jak zwykle koczuje moja matka z siostrzyczką.

- Dzień dobry, jak się spało? - spytała otępiałym głosem matka.

- Ciężko, nie mogłam zbytnio zasnąć. Dużo myślałam.

- O Shawnie? - spytała zaciekawiona.

Skąd ona to wiedziała, chyba bardzo dobrze mnie zna. W końcu to ona mnie wychowywała przez kilka lat, pewnie nauczyła się spostrzegać we mnie różne nastroje i co najgorsze - moje myśli.

- Eee, skądże. Skąd ten pomysł? - skłamałam.

- Był tutaj rano, ale spałaś, nie chciałam Cię budzić...

- Nie jestem śpiącą królewną. Mogłaś mnie zwyczajnie obudzić, nic w tym przecież strasznego.

Zaraz. Był tutaj? Po co? Przecież jest tak wcześnie, przecież mogliśmy porozmawiać w szkole. Nie rozumiem tego chłopaka, naprawdę. Mniejsza z tym, chyba muszę się zbierać. Zjem szybko śniadanie, które przygotowała dla mnie matka i udam się na pierwszą lekcję - wychowanie fizyczne.

- Dzisiaj zaczynasz pracę, nie zapomnij być o 15 w barze. Przepraszam Sally, ale wiesz jak ciężką mamy teraz sytuację w domu. - napomniała matka.

- Nic się nie dzieję, rozumiem to. Nie mam Ci tego za złe. - bzdura, oczywiście, że mam. Zawsze będę to miała za złe, nie tylko jej, ale także ojcu. Nie mogę spóźnić się do szkoły, szkoda czasu. Muszę iść. - Idę do szkoły, wrócę dzisiaj wcześniej do domu, bo nie mam ostatniej lekcji. Do zobaczenia!

***

Wchodzę do szkoły, troszkę dziwnie się czuję, ale pewnie to chwilowe uczucie. Zaczynam dzień od wychowania fizycznego, muszę iść do szatni. Nie lubię ćwiczyć, ale dzisiejszy wysiłek fizyczny sprawi, że może przyzwyczaję się do mocnego wysiłku w pracy. Przynajmniej mam co do tego złudne nadzieję, ale cóż. Raz kozie śmierć.

- Witam panno Collins, dawno nas pani nie zaszczyciła swoją obecnością. - powiedziała z wrednym uśmiechem pani profesor.

- Dzień dobry, to nie w pani interesie, czy chodzę, czy nie. To moja decyzja i powinna ją pani akceptować.

- Widać później efekty. - popatrzyła w stronę mojej talii.

Wredna suka, nigdy jej nie lubiłam. Uważa się za niewiadomo kogo, myśli, że może mnie obrażać. Nie dam się.

- Gdzie jest Caroline? - usłyszałam głos pani profesor.

- Nie wiem.

- Jak to nie wiesz, przecież się przyjaźnicie. - spytała z ciekawości.

- W tym problem, że nie. Ona już nie jest moją przyjaciółką.

- No cóż, coś nowego. Dobra, rozgrzejcie się. Dzisiaj zagramy z chłopakami w koszykówkę, co wy na to?

Głucha cisza.

- Żadna nie ma nic przeciwko, więc z nimi zagracie. Mam nadzieję, że poradzicie sobie, zwłaszcza Ty, panno Collins. Po tak długiej przerwie trochę sportu Ci nie zaszkodzi.

- Na pani lekcji to może mi wszystko zaszkodzić, zwłaszcza pani widok. - szepnęłam do siebie cichutko.

- Coś mówiłaś?

- Oczywiście, że nie, pani profesor.

- Mam taką najszczerszą nadzieję, a takie komentarze proszę zachować dla siebie.

Zza drzwi nagle wybiegli chłopaki z którymi mieliśmy grać, a wśród nich ten, którego najbardziej chciałam dzisiaj uniknąć - ciemnowłosy brunet. No nie, że niby mam grać przeciwko niemu? No cóż, nawet nie pochwalił się, że gra w koszykówkę. Chyba, że po prostu o tym zapomniałam?

- No no, kogo my tu mamy. - powiedział z widniejącym uśmiechem na jego twarzy Shawn.

- Doskonale widzisz kogo. Lepiej skup się na grze. - rzuciłam w stronę współzawodniczki piłkę i zwinnie ominęłyśmy chłopaka.

Nikt o tym nie wie, ale doskonale gram w koszykówkę. Może i nie lubię sportów, ale jest to jedna z rzeczy, które mnie inspirują.

- Ohoho, mamy tutaj mistrzynię gry w koszykówkę! - zaśmiał się głośno jego kolega z drużyny.

Tak, dokładnie. Jak to pięknie brzmi - mistrzynię. Muszę skupić się na grze, w końcu jestem już prawie pod koszem. Rzucam i... pudło. Druga próba... pudło. No nic, do trzech razy sztuka... trafione.

- Bardzo dobrze Collins, tak trzymaj. - usłyszałam głos pani Evens.

Mam nadzieję, że ta passa będzie trwała trochę dłużej. Nagle w drzwiach zauważam całą poobijaną Caroline. Coś we mnie pękło. Podbiegłam do niej.

- C-Caroline... co się s-stało? - zapytałam z przerażeniem. Ewidentnie ktoś ją pobił, ale kto?! Nie mogę uwierzyć, że ktoś mógł podnieść na nią rękę, a ja przy niej nie byłam, gdy mnie naprawdę potrzebowała. Co ze mnie za przyjaciółka...

Uprowadzona |S.M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz