Rozdział 1.

1.7K 68 7
                                    


Lipcowe, pochmurne popołudnie. Jedno z tych, w które to wiatr przejmuje kontrolę nad koleją rzeczy, wydaje się panem i władcą całego świata sprawiając, że nawet najsilniejsze dęby i sosny zniżają swoje korony do ziemi, w majestatycznym pokłonie, a szum ich liści brzmi niczym uniżone szepty pokornych sług błagających o litość. W taki oto dzień nastały siedemnaste urodziny Wybrańca - Harrego Pottera, ciemnowłosego chłopca o zielonych, tajemniczych oczach, uosobieniu braku pokory i kompromisowego rozwiązywania sporów. Chłopca który przeżył. W Norze panował standardowy chaos kontrolowany. Pani Weasley, podśpiewując wesoło piosenki Lorcana d'Eatha, krzątała się po kuchni szykując wymyślne przekąski i smakowite ciasta, bliźniacy wraz z Ronem podbierali łakocie raz po raz uciekając od oberwania kuchenną ściereczką od pani domu, Hermiona cierpliwe tłumaczyła działanie mugolskiej telekomunikacji panu Weasley'owi słuchającego w zamyśleniu, aczkolwiek z uśmiechem na ustach, a Bill z Charliem starali się powstrzymać Ginny przeciąganiem tematów nowych gatunków smoków i trudności rozszyfrowania pewnego goblińskiego tekstu od obudzenia i wycałowania ,,biednego Harrego".

- Zostaw go, jest dopiero ósma... opowiadałem ci już o uzyskaniu tego pazura chińskiego ogniomiota dla Snape'a? - Charlie po raz kolejny zatrzymał siostrę ruchem dłoni. Rudowłosa dziewczyna, znużona rozmową, przekręciła malowniczo oczami.

- Tak, opowiadałeś. Trzy razy. Naprawdę, czy nie mogę iść do swojego chłopaka? - wyraźnie zaznaczyła ten, jakże kluczowy, wyraz.

- Dajcie jej spokój chłopcy. Skoro tak bardzo chce iść, niech idzie - Hermiona wtrąciła się znużonym głosem. Miała serdecznie dosyć całego zamieszania związanego z imprezą, aury tajemniczości i stanowczo idiotycznego przedstawienia powtarzającego się od czterech lat. Urodziny były dla niej ważne, jednak w tym roku wydawało się jej niewłaściwe, aż tak huczne świętowanie w obliczu minionych wydarzeń jak i tych, które dopiero zapowiadały. Zaproponowała swoją pomoc przy zorganizowaniu całego wydarzenia, jednak nie zdawała sobie sprawy z ilości zaproszonych osób, ani możliwym rozmachu przy takich okazjach Molly Weasley. Widok różnokolorowych baloników umieszczonych po całym przybytku, suto zastawionego stołu, dużego, złotoczerwonego transparentu z hasłem ,,Wszystkiego najlepszego" wraz z kilkoma mniejszymi prezentującymi barwy Gryffindoru, góry piętrzących się prezentów i wizja tego, co będzie się działo za godzinę wraz z przybyciem trzydziestu sześciu gości, wprawiały ją w swoisty rodzaj konsternacji.

- Musisz być taka... taka? - Ron wyszeptał wściekle te słowa, kręcąc ponuro głową.

- Taka? Masz na myśli tak bardzo szczęśliwa, czy tak bardzo sympatyczna jak właśnie w tym momencie - prychnęła, po czym cicho pisnęła zaskoczona naciskiem jego dłoni na jej ramieniu. Brutalnie pociągnął ją na bok z dala od zaskoczonych braci i siostry będącej myślami gdzie indziej.

- Nie poznaję cię ostatnio, zmieniasz się w Snape'a. Jesteś non stop o coś zła. Pogrzało cię? Nawet ze mną nie rozmawiasz, a tym bardziej, nie dajesz się przytulić czy pocałować. Myślisz, że długo będę na ciebie czekać? - mruknął będąc coraz bardziej czerwonym z każdym nowo wypowiedzianym słowem. Pod koniec twarz rudzielca przypominała barwą dojrzałego pomidora. Hermiona prychnęła gniewnie, nie próbując nawet hamować złości. Był to jeden z momentów, kiedy zastanawiała się nad powodami swojego związku z najmłodszym z braci Weasley'ów.

- Myślałam, że mówimy o moim zachowaniu w tym momencie oraz, że powiesz coś ujmującego sytuację urodzin naszego wspólnego przyjaciela jako wydarzenia w które powinnam być szczęśliwa i wesoła, jednak znów wykazujesz swój stały egocentryzm i masz do mnie pretensje oto, że nie jestem w nastroju na twoje, jakże urokliwe w swej postaci, zaloty. Doprawdy Ronald, oczekujesz ode mnie, że się zmienię. Znowu - pokręciła głową zrezygnowana. Postanowiła tym razem nie płakać. Poprzedniego wieczoru wykorzystała limit łez na kolejne stulecie. Nieprzyjemne uczucie obudziło się w niej na wspomnienie agresywnego Rona i wypowiedzianych przez niego słów. ,,Nie myśl o tym. Nie teraz. Nie tutaj". Próbowała skupić swoje myśli na produkcji veritaserum. Szczypta beozaru, pięć kropel nalewki z piołunu, pogrzać na średnim ogniu, zamieszać trzy razy zgodnie ze wskazówkami zegara...

- Znów będziesz ryczeć? Myślisz, że to na mnie działa? Naprawdę tracę już cierpliwość - Ron nie dawał za wygraną, szept zmienił się w natarczywy ton utrzymany jednak w ryzach cichej tonacji. Hermiona spojrzała z bólem na swojego chłopka. Wszystko było pięknie, do czasu. Mówią, że w związkach zawsze przychodzą jakieś problemy, pojawiają się kryzysy. Co jednak, jeśli cały związek okazywał się jednym, wielkim problemem natury braku zrozumienia drugiej strony? Rozmyślania dziewczyny, jak i kolejny niekontrolowany wybuch rudowłosego młodzieńca, przerwał odgłos przenoszenia za pomocą kominka. Goście zaczęli kolejno przybywać, zaczynając od przyjaciół z Hogwartu i Zakonu Feniksa, kończąc na profesorach oraz przedstawicielu duchów w postaci sir Nicholasa. Brakowało jedynie solenizanta.

- Coś się stało? Widzę wokół ciebie prawdziwą chmarę gnębiwtrysków. Może pomóc ci je odgonić? - uśmiechnięta blondynka o rozmarzonych oczach w kolorze niezidentyfikowanego odcieniu błękitu, nie zwracając uwagi na zbędne powitania, od razu po swoim przybyciu usiadła w pobliżu starszej Gryfonki. Hermiona początkowo traktowała ją z rezerwą, myślała o niej jako o kolejnej profesor Trelawney, która mimo wiedzy i, choć stopniowej to jednak ewidentnej, inteligencji była zwykłą wariatką. Wszystko zmieniło się na początku wakacji, gdy mogła bliżej poznać puchonkę oraz gdy znalazła małą wzmiankę na temat chrapaka krętorogiego w ,,Krótkiej historii Hogwartu".

- Dziękuję, ale wszystko w porządku. Musiało ci się coś przewidzieć - uśmiechnęła się wkładając w to całą siłę jaka została jej po zaczątku kłótni.

- Kłamiesz. Ludzie kłamią, ale gnębiwtryski nie - zamglone oczy patrzyły na nią z lekkim wyrzutem, mimo to jej usta wciąż utrzymywały nienaganną, wesołą postać uśmiechu. Hermiona zaczęła opowiadać blondynce całą historię od początku do końca, lecz w tym właśnie momencie rozpoczęło się piekło. Zaczęło się od niewinnego swej naturze i wszystkim znanym dźwięku deportacji.

- To pewnie Angelina - Katie Bell ze śmiechem wyrwała się z uścisku bliźniaków jakim ją przywitali, po czym pobiegła przywitać rzekomo przybyłą przyjaciółkę. Po kilkunastu, lub kilkudziesięciu sekundach wpadła przez drzwi z paniką wypisaną na twarzy. Po jej ręce spływała strużka krwi, a z oczy kapały łzy.

- Uciekajcie! To ata...! - pełen rozpaczy okrzyk ugrzązł jej w gardle. Została ugodzona zielonym promieniem zaklęcia Avady w plecy. W Norze zapanował całkowity chaos.

Świstoklik.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz