Rozdział 2.

930 57 0
                                    


   - Tędy Luna, szybko! - brunetka mocno pociągnęła przyjaciółkę za rękę zmuszając ją do przyśpieszenia. Skręciły w jedną z wielu podobnie wyglądających ścieżek leśnych, żadna z nich nie wiedziała gdzie dokładnie się znajdują, napędzane adrenaliną krążącą niczym narkotyk w żyłach biegły przed siebie szukając bezpiecznego schronienia. Księżyc oświetlał im drogę, a panująca wokół cisza, mącona jedynie odgłosami łamanych gałązek pod stopami oraz wzmocnionym szumem liści, wydawał się zbawienny. Wiedziały jednak, że nadal nie mogą czuć się bezpiecznie. Przytłumiony ból odniesionych wcześniej ran, lepka, ciemnoczerwona krew w której były pokryte większości ich ciał jak i obrazy z wydarzeń ubiegłych godzin przypominały im swoją mroczną wizją o potencjalnej możliwości śmierci. Zielony promień przemknął, mijając je o milimetry. Coraz bardziej potencjalnej śmierci... Lekkie, wesołe i niczego nieświadome promienie słoneczne radośnie przemykały przez zwarte korony drzew tworząc kalejdoskop barw, gdy spotykały zwarte struktury liści czy pozostałości opadów z dnia poprzedniego. Słońce nie było jednak ich sprzymierzeńcem. Złośliwie raziło swym blaskiem, a same w swej postaci stanowiło idealne środowisko do poszukiwania kogoś, lecz na pewno nie ukrywania się tak, jak noc. Las o tej porze był zdradliwym sprzymierzeńcem, gęste krzaki i krzewy dawały wrażenie pozornego ukrycia, jednak były tak naprawdę niczym, nie stanowiły żadnego rodzaju kamuflażu dla ludzkiego ciała, były jedynie statycznymi, niezmiennymi elementami, wzrok ludzki szybko akomodował się do ich widoku odnajdując swój cel. Blondynka próbowała przyśpieszyć, zrównać krok ze swoją starszą przyjaciółką, jednak strach paraliżował ją, nogi powoli odmawiały posłuszeństwa, a płuca coraz wolniej tłoczyły powietrze. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, cholerna gałąź, trzy. Wdech, wydech. Uważaj pod nogi. Hermiona od zawsze posiadała zdolność zachowywania zimnej krwi. Pomimo tego, że strach nie był jej obcym uczuciem potrafiła nad nim zapanować i choć mogła wewnętrznie panikować nigdy nie oddziaływało to na otoczenie, nie miało żadnych negatywnych skutków, a otoczenie uważało ją za spokojną i opanowaną. Starała się niezmiennie podtrzymywać te złudne pozory, miała wrażenie, że to one właśnie utrzymują ją w ryzach. Paradoks w paradoksie okazywał się zbawienny. Tym razem nie pomagało jednak nic. Wszystkie bariery i struktury zapobiegawcze panice zdawały się znikać. Wielokrotnie znajdywała się w sytuacji niebezpieczeństwa, w sytuacji, która wydawała się bez wyjścia, zawsze jednak miała przy sobie dwójkę przyjaciół i choć to ona była ich opoką, oni dawali jej coś, co było dla niej niezbędne - poczucie złudnego bezpieczeństwa. Ich idiotycznie heroiczne czyny, które były całkowicie bezsensowne i niebezpieczne zmuszały ją do prób opanowywania sytuacji i rozwiązywania problemu. Tym razem była z nią osoba, która nie zachowywała się bezmyślnie i potrafiła racjonalnie ocenić sytuację.

- Nie damy rady, to już koniec - kolejne potknięcie. Za dużo pomyłek za mało miejsca, aby móc je robić. Hermiona miała ochotę krzyczeć. Różdżka, która w trudnych sytuacjach zawsze stanowiła dla niej obronę przed wszystkim co złe została ówcześnie wytrącona z jej ręki za pomocą zaklęcia ekspeliarmus. Pozostawiona bez jakichkolwiek możliwości walki i wizji szybkiego ratunku zmuszona była do ucieczki...

- Damy radę, musimy dać radę! - szybkie pociągnięcie za rękę. Tym razem jednak to nie wystarczyło. Byli zbyt blisko, a one były zbyt wolne. Czuły, że się zbliżają, słyszały, że się zbliżają, a w tym momencie również to widziały. W kluczowych momentach pełnych zagrożeń i niebezpieczeństw strach może sparaliżować, lub wywołać nagły dopływ adrenaliny, która pobudza cały organizm do natychmiastowych reakcji obronnych. Może również się poddać. Pomimo krążącej w żyłach adrenaliny zostały również unieruchomione przez strach, wewnętrzny duch walki wyrywał się, rozrywał je od środka, jednak były zbyt słabe, zbyt powolne i z góry skazane na porażkę. Hermiona nagle gwałtownie się podniosła. Jeśli zginąć to tylko w walce. Zacisnęła pięści przyjmując pozycję gotowości do ataku. Z mugolskimi sposobami ulicznych walk nie miała najmniejszych szans w starciu z siłą zaklęć płynących z potężnych różdżek Śmierciożerców. Mimo tej wiedzy miała nadzieję, że jednak, jakimś dziwnym i tajemniczym sposobem, wyjdzie z tego cało. Że wszystko skończy się dobrze.

- Gdzieś to miałam... gdzieś to było... - blondynka gorączkowo przeszukiwała kieszenie niebieskiego, wełnianego sweterka pełnego dziur i gałęzi po starciu z leśną florą. Ubrane w czarne szaty postacie były coraz bliżej... Drewniana tarcza zegarka taty, jeden z kapsli oderwany od naszyjnika, guzik od kolorowego płaszcza... - Tak! Hermiona szybko, podaj mi rękę! - Luna kurczowo trzymała w jednej dłoni starą, srebrną figurkę słonika, drugą wyciągała w stronę przyjaciółki, która niepewnie poddała jej swoją.

- Avada Kedavra! - To już koniec! Hermiona widziała zielony promień wylatujący z różdżki jednego z czarodziei i zmierzający w jej kierunku. Zamknęła oczy czekając na uderzenie. Ostatnią rzeczą jaką usłyszała był krzyk Luny, któremu towarzyszył potężny ból i odczucie teleportacji... 

Świstoklik.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz