Mieli przed sobą potężną budowlę. Zamek zbudowany z ciemnej, szarej cegły, z małymi pojedynczymi oknami w niektórych z potężnych wież onieśmielał swą wielkością. Surowe mury budynku stanowiły potężną fasadę która z pewnością pamiętała i nosiła ślad niejednej bitwy. Konstrukcja zbudowana na średniowiecznym planie krzyża w gotyckim stylu wydawała się nie mieć końca, z ich punktu widzenia nie można było określić jej dokładnych rozmiarów. Całość przytłaczała swą monumentalną potęgą. Nagle usłyszeli dźwięk otwieranych wrót, potężne i olbrzymie dwuwejściowe drzwi powoli otwierały się przy akompaniamencie zardzewiałych zamków. We wrotach pojawiła się wysoka postać. Jej blada skóra kontrastowała z głęboką czernią długich szat okrywających każdy skrawek jej ciała. Był to mężczyzna o bladej karnacji i praktycznie złotych oczach, które spoglądały na nich oceniająco.
- Dawno nas nie odwiedzałeś Severusie - mężczyzna skinął lekko głową w geście przywitania w kierunku Mistrza Eliksirów. Ten poprawił swoje ubrania próbując odzyskać resztki godności. Augustus jednak mocno klepnął go w plecy ze śmiechem.
- Sev, czemu nie odwiedzasz rodzinki? To bardzo niemiło z twojej strony - zaśmiał się wesoło nie zważając na wrogie spojrzenia zarówno ze strony swojego przyjaciela jak i gospodarza.
- Za chwilę znajdziesz się po drugiej stronie bramy... - warknął Snape po czym wrócił do swojego normalnego, chłodnego tonu - może pojawiałbym się częściej Marcusie gdyby nie te przeklęte kundle.
- Nie ingerujemy w natrę, dobrze o tym wiesz - otworzył drzwi szerzej - przepraszam za moje maniery, zapraszam do środka.
Marcus za pomocą gestu dłoni przetransportował Hermionę przez drzwi. Nie zadawał żadnych pytań tak, jakby spodziewał się ich wizyty, a stan dziewczyny nie dziwił go w żadnym stopniu. Luna czuła się w jego otoczeniu niepewnie, chociaż nie wyczuwała od niego podkładów złej energii to jednak jego aura przerażała ją swoją niemal przezroczystością tak, jakby był on pozbawiony wszelkich uczuć.
- Witamy w naszych skromnych progach - znikąd pojawiła się nagle niska i drobna kobieta o miłym i uprzejmym uśmiechu, długich, rudych lokach i oczach tego samego koloru co Marcus. Sprawiała wrażenie jego przeciwieństwa, od wejścia była dla nich uprzejma i miła. Z chłodnego przywitania jakim obdarzył ją Severus dowiedzieli się, że ma na imię Victoria.
- Nie bój się kochana, te wszystkie opowieści o nas są mocno przesadzone. Poza tym krew czarodziejów jest znacznie gorsza w smaku niż mugolska - kobieta szepnęła do blondynki, która niepewnie rozglądała się po widocznych dla niej zakątkach potężnego zamczyska. Słysząc te słowa uśmiechnęła się jedynie mając nadzieję, że nie uraziła gospodarzy swoim podejściem, jednak nawet jej tata, zawsze otwarty wobec wszelkich magicznych i nie magicznych stworzeń, podchodził z dystansem do tematu wampirów. Lata legend, ich izolacja od świata czarodziejów, kilka wojen i paktów sprawiły, że nie miały one najlepszej reputacji.
Przeszli do przestronnego pomieszczenia, które, choć w założeniu miało z pewnością pełnić rolę salonu, przypominało swoją wielkością i wyglądem salę narad. Potężny stół z ciemnego, niemal czarnego drewna mógł pomieścić niemałą gromadę osób. Zawieszony nad nim żyrandol zrobiony z prawdziwych kryształów odbijał światło rzucane przez świeczki na różnokolorowe barwy, dalej, niemal w ciemności, stała kanapa obita czerwonym aksamitem i kilka foteli utrzymanych w podobnym stylu. Obok nich znajdował się kominek, który zapalił się dopiero w chwili ich przyjścia dając zmarzniętym przybyszom ciepłe promienie. Reszta pomieszczenia była niemal pusta, dużej przestrzeni nie zapełniały żadne inne rzeczy oprócz tych uznanych przez właścicieli za z pewnością potrzebne. Marcus przetransportował Hermionę bliżej kominka, obok niej usiadł Severus, ciężko opadając na jeden z ogromnych foteli. Na sofie usiedli Augustus i Luna.
- Jaki to typ klątwy? - Gospodarz przyglądał się dziewczynie pogrążonej w śpiączce po raz pierwszy od ich przyjścia wykazując przy tym zainteresowanie.
- Powiedzmy, że to urok osobisty Seva - Rookwood zaśmiał się głośno, jednak po chwili jego śmiech umilkł pod wypłem zaklęcia uciszającego rzuconego przez wyśmiewany podmiot.
- Efekt Avady, dziwne, że w ogóle przeżyła - Snape powiedział to wzruszając przy tym ramionami. Chociaż wydawał się niewzruszony tym faktem, to jednak Victoria wyczuła jego zmartwienie.
- Nie martw się Severusie, skoro jesteście tutaj na pewno jest jakiś sposób żeby jej pomóc. A ta osoba, która rzuciła zaklęcie... - westchnęła ciężko - mam nadzieję, że nim ją zabiłeś dałeś jej porządną lekcję - jej rude loki dodawały gniewnemu wzorkowi wyrazu, chociaż nawet w takim stanie wyglądała wciąż łagodnie i roztaczała wokół siebie pozytywną aurę.
- Ciężko byłoby zabić siebie samego - mruknął od niechcenia czarnowłosy mężczyzna. Victoria spojrzała na niego z zaskoczeniem, jednak po chwili jej wzrok złagodniał, patrzyła na niego z czymś czego nienawidził i czym doszczętnie gardził. Litością. Prychnął gniewnie na ten widok.
- Nie przybyliśmy tutaj na pogawędki, potrzebny nam jest składnik do eliksiru - Marcus na te słowa natychmiast odwrócił głowę w jego kierunku.
- Dobrze wiesz, że nasza krew jest zakazana. Jeśli rada się o tym dowie... - spojrzał z niepokojem na swoją małżonkę, która jednak nie patrzyła na niego, a na śpiącą dziewczynę.
- Zrobię to - powiedziała bez zawahania. Marcus chwycił ją za rękę zmuszając do spojrzenia mu w oczy.
- Nie pozwolę na to, to zbyt duże ryzyko - jego głos był przepełniony pewnością siebie. Kobieta zbliżyła się do niego jeszcze bardziej, jedną dłonią gładząc jego blady policzek po czym przytuliła go delikatnie. Trwając w uścisku rzuciła znad jego ramienia spojrzenie w kierunku Severusa i niemal niezauważalnie kiwnęła głową. Wiedział dokładnie co ma robić. Szybkim ruchem wyjął z kieszeni czarnego płaszcza maleńki nożyk wykonany ze specjalnej stali inkrustowanej złotem. Victoria wyciągnęła rękę, drugą nadal obejmując swojego małżonka. Pewnym ruchem dłoni Mistrz Eliksirów naciął jej nadgarstek.
- Przepraszam, ale muszę to zrobić. Zrozumiałbyś gdybyś był na jego miejscu, gdybyś musiał mnie ratować - szepnęła Marcusowi do ucha. Mężczyzna odsunął się natychmiast od niej próbując odepchnąć jej ramię znad nadstawionego przez Snape'a naczynia, jednak Victoria przewidziała jego ruch blokując jego dłoń. Ich ruchy były zbyt szybkie, aby oczy innych osób w pomieszczeniu mogły je zarejestrować. Dla innych wyglądali tak, jakby znikali i nagle pojawiali się niemal w tych samych miejscach. Mimo przemieszczania się Victoria nadal zdołała z każdą kroplą krwi trafiać do naczynia. Przepis wymagał zaledwie kilku mililitrów, po chwili było jej wystarczająco.
- Podarowanej krwi nie można zwrócić... - na twarzy Marcusa po raz pierwszy od ich przybycia pojawiły się większe dozy emocji. Wyglądał na wściekłego obrotem spraw, choć w jego oczach błąkał się przede wszystkim strach o ukochaną. Ich kodeks był bezwzględny, każdą niesubordynację karano śmiercią.
- Przyrzekam ci, nie dowiedzą się o tym - Severus powiedział to z całą pewnością siebie na jaką było go stać. Nie zamierzał mieć na sumieniu także i ich. Jego lista była zbyt długa i stanowczo nie było na niej miejsca dla tych, którym był coś winien.
________________________________________________________________________
Wyszło stanowczo zbyt dziwnie.
Kolejny rozdział w środę.
Koniecznie napiszcie swoje opinie, pozdrawiam serdecznie <3
CZYTASZ
Świstoklik.
FanfictionAtak Śmierciożerców na Norę przynosi niespodziewane skutki. Hermiona i Luna znajdują się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Aby uciec z rąk śmierci próbują przenieść się w bezpieczne miejsce.