~Rozdział 1~

3.8K 226 41
                                    

  Ciemne ulice Nowego Jorku przemierzały dwie czarne sylwetki. Jasnowłosy chłopak wyglądem przypominający anioła przerwał ciszę:

— Ej, stary. Co ci jest? — rzucił lekkim tonem.

  Ciemnowłosy wzruszył tylko ramionami i poprawił łuk, który miał w rękach. Co miał mu powiedzieć? „Słuchaj Jace, wydaje mi się, że zakochałem się w kimś, w kim nie powinienem?". Jego parabatai by go wyśmiał, a on tak bardzo tego nie chciał. Jeszcze niedawno kochał także jego. Jego także nie powinien kochać. Prawo Nocnych Łowców ma wyraźnie określone zasady. „Twarde prawo, ale prawo" czyż nie? Do tej reguły ciemnowłosy zawsze się stosuje. Nie może tego powiedzieć o swoim pięknym przyjacielu, ale on się nigdy nie nauczy. Przecież „zasady są po to, by je łamać". Alec czasami uważa, że te słowa to motto jego parabatai. Być może właśnie to go w nim pociągało.

  Przyspieszył kroku, ponieważ został z tyłu z powodu swoich rozmyślań. Jace wygiął swoją szyję w kierunku Aleca, aby ponaglić go spojrzeniem. Wzrok Aleca skupił się na wgłębieniu w szyi parabatai. Gwałtownie przełknął ślinę na widok miejsca, które nie tak dawno chciał pocałować.

  „Nie możesz Alec, nie możesz. Przypomnij sobie o tym, co działo się wczoraj" - to była pierwsza myśl, która wtedy pojawiła się w głowie chłopaka. Wciąż czuł na swoich wargach dotyk tych cudownych ust, a na biodrach czuł dłonie osoby, która doprowadzała go do szaleństwa.

  W tym momencie zmiękły mu nogi i potknął się o próg instytutu. To raczej nie zdarza się Nocnemu Łowcy.

— Tego już za wiele — zaśmiał się Jace. — Coś się stało. Pamiętaj. Mnie możesz powiedzieć wszystko, Alec.

  Czarnowłosy nie miał zamiaru odpowiedzieć. Na szczęście do holu weszła Isabelle Lightwood. Siostra Aleca.

— Ktoś na ciebie czeka w Sanktuarium, braciszku. — powiedziała, puszczając oczko do chłopaka.

  Chłopak zmarszczył brwi, ale podniósł się błyskawicznie z gracją Nocnego Łowcy i ruszył w stronę drzwi do Sanktuarium. Kto może na niego czekać? Przecież z nikim się nie umawiał. Nagle chłopak zatrzymał się i w jego głowie pojawiła się twarz, którą oglądał wczoraj z bardzo bliska.

  O nie... — pomyślał.

  Z drżącym sercem nacisnął na klamkę starych drewnianych drzwi. Tyłem na krześle siedziała postać z brokatem we włosach. Alec dobrze wiedział, kto to był. Magnus. Magnus Bane.

~~

  Poprawił włosy jeszcze raz i wziął na dłoń odrobinę brokatu, a potem rozsypał go wokół głowy. Przecież najwyższy czarownik Brooklynu musi jakoś wyglądać. Zaraz potem machnął ręką, sprzątając bałagan na podłodze w łazience i wyszedł z niej. Od wczoraj zastanawiał się, jak młody Nocny Łowca mógł tak zmienić jego życie. To, co miał zamiar zrobić, było dla niego szaleństwem. Zamierzał pójść do Instytutu. Musiał go zobaczyć. Musiał porozmawiać. Pamięć pięknych rysów twarzy, które wykrzywiały się w uśmiech tylko dla niego, nie dawała mu spokoju. Te niesamowite błękitne oczy, które tak dokładnie wbiły mu się w pamięć. Alexander Lightwood. Alec.

  Magnus wyszedł z domu, zamykając go wcześniej na klucz i ruszył ulicami Nowego Yorku w stronę instytutu. Nie miał ochoty jechać taksówką. Chciał się przejść, wdychając, niezbyt świeże, powietrze i bijąc się z natarczywymi myślami. Po chwili zauważył, że kręci natarczywie kluczami. Przecież on nigdy tego nie robił. Teraz jego myśli przepełnione były jedną osobą.

  Po chwili spaceru mężczyzna stanął u drzwi Instytutu, którymi niedawno wchodził Alec. Niestety sam musiał obejść budynek i wejść tyłem. Dostrzegł, jak wiele dzieli ich dwojga. Dwie dusze. Tak różne, a jednak takie same. On i Alec. Mimo tego, że Magnus miał już tylu partnerów, to Alec był pierwszą osobą, na której mu aż tak zależało. Dwie dusze i dwa różne światy. Magnus znał prawo Nocnych Łowców. Czy naprawdę chce zmuszać Aleca do łamania zasad? W Sanktuarium zastał piękną siostrę młodego Nocnego Łowcy. Od razu chciała powiadomić rodziców o jego przybyciu, ale Magnus prosił, aby tego nie robiła. Nic nie podejrzewając, poszła poszukać Aleca, tak jak prosił ją czarownik.

  Magnus nigdy nie lubił tego pomieszczenia. Było zimne i srogie. Jego jedwabnie połyskujący garnitur mocno kontrastował z szorstkością starej posadzki. Usiadł tyłem do drzwi. Tak chyba było dla niego prościej... chyba. Mężczyzna nie miał pojęcia czy chłopak w ogóle zechce przyjść. Cały był spięty, dopóki nie usłyszał otwierania się potężnych drzwi. Przełknął ślinę, wstał elegancko z krzesła i spojrzał w stronę drzwi. Uśmiechał się lekko i wypowiedział jedno słowo:

— Alexandrze.


Hej, hej, heloł!

Przed państwem nasze pierwsze ff, które, mamy nadzieję, że przypadnie Wam do gustu! Zapraszamy do głosowania i komentowania!

Jen&Gwen

Kroniki MalecaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz