Ciepłe promienie czerwcowego słońca delikatnie muskały bladą skórę Azazela idącego powoli zatłoczonym chodnikiem Londynu. Przystanął i ze swobodnym uśmiechem odgarnął na bok przydługie czarne włosy przysłaniające równie ciemne oczy. Przed nim roztaczał się zarówno wspaniały widok jak i nowe, rozległe perspektywy. Skierował swoje kroki w rzadko uczęszczaną uliczkę. Jego wzrok przyciągnęło ogłoszenie o sprzedarzy mieszkania wiszące na jednym z wielu okien przytulnej, starej kamieniczki.
Bez wahania zadzwonił do drzwi, które po chwili otworzyła mu niska kobiecina w podeszłym wieku. Wycierała właśnie ręce z wody, zapewne pochodzącej z wiadra, które znajdowało się w sieni. Na widok wysokiego młodzieńca uśmiechnęła się ciepło.
- Dzień dobry kochaneczku - powiedziała zanim Azazel zdążył się odezwać - W sprawie mieszkania, prawda?
- Owszem - odparł chłopak z rezerwą i dokładnie zlustrował starowinkę. Uważnie sondował jej emocje i myśli ale nie doszukał się ani śladu podejrzliwości. Uśmiechnął się zniewalająco - Czy mógłbym rozejrzeć się po tym mieszkaniu?
- Ależ oczywiście, zapraszam - kobieta przepuściła go w drzwiach i poprowadziła po skrzypiących schodach na piętro. Otworzyła przed nim ciężkie, poczerniałe ze starości drewniane drzwi. Przynajmniej nie skrzypią, pomyślał z ironią. Mieszkanie było małe lecz schludnie utrzymane. Emanowało przytulnością i domowym ciepłem. Meble w doskonałym stanie mimo widocznych śladów poprzednich użytkowników. Duże okna wpuszczały do środka długie promienie słońca, które rzucały urokliwe cienie na meble i igrały między liśćmi kwiatów stojących na parapecie. Rozglądał się jeszcze przez chwilę krytycznym okiem.
- Doprawdy, piękne mieszkanie - zwrócił się do kobiety z zadowoleniem wypisanym na twarzy. - Chyba się zdecyduję. - sięgnął do kieszeni wyciągając plik banknotów, które wcisnął do ręki staruszki. Gdy przeliczyła je, na jej twarzy odmalował się głęboki szok. Z niedowierzaniem patrzyła na pieniądze spoczywające w jej drżących dłoniach.
- Ależ to za dużo! - wykrztusiła w końcu patrząc na Azazela jak na wariata. - Nie mogę tyle przyjąć!
- Ależ może pani - kolejny zniewalający uśmiech - To mieszkanie niewątpliwie zasługuje na taką cenę. - spojrzał na kobietę przekonująco. W rzeczywistości nie zależało mu na pieniądzach. Były dla niego tylko bezwartościowymi kawałkami papieru. Prawdziwie zależało mu na duszach ludzkich. Duszach splugawionych zbrodniami, naznaczonych cierpieniem i bólem. O tak! Marzył by pochłonąć naprawdę paskudną duszę i napawać się wrzaskami agonii swej ofiary. Teraz jednak stał z łagodnym uśmiechem naprzeciw kobiety, która ze względu na swą dobroć nigdy nie stanie się jego ofiarą.
Nieświadoma staruszka mamrocząc pod nosem wylewne podziękowania schowała plik banknotów do kieszeni.
- Wobec tego rozgość się kochaneczku. - rzekła nadal oszołomiona. - Gdybyś czegoś potrzebował mieszkam na dole.
- Oczywiście, dziękuję - skłonił się lekko. Nagle na coś wpadł. - Ach, gdzież moje maniery! Nie przedstawiłem się jeszcze. Levi Ramirez, miło mi. - szarmancko ucałował pomarszczoną dłoń kobieciny.
- Elizabeth Massey - powiedziała z szerokim uśmiechem. - Jak to miło spotkać młodego człowieka o tak czarujących manierach! - zachwycała się.
- Tego mnie nauczono. - odparł skromnie "Levi".
Późnym wieczorem, siedząc przy oknie i obserwując ulicę zauważył dwóch mężczyzn rozmawiających z elegantem w garniturze. Sądząc po krzykach nie była to zbyt miła rozmowa. Zakończyła się ona strzałem w głowę eleganta.
Azazel nie wiedział czy chodziło o haracz, czy może była to zupełnie przypadkowa sytuacja. Mało go to interesowało. Powoli wstał, ubrał płaszcz i wyszedł w noc. Dwóch zbirów szło ciemnymi załułkami rechocząc i potrącając się przyjaźnie. Nie wiedzieli, że są obserwowani przez czujne oczy Zła.