Scena którą ujrzał, wprawiła go
w niemały szok i zaskoczyła... śmiertelnie zaskoczyła...Coś - przypuszczalnie prawdziwa postać pani Massey - stało nad łóżkiem umierającego starca. Mężczyzna leżał zakopany w białe prześcieradła i wydawał właśnie ostatnie tchnienie. Z rozwartych, spierzchniętych ust spływała mu strużka śliny kiedy blask życia w jego oczach powoli gasł.
Postać górująca nad nim była niezwykle wysoka i smukła. Odziana była w czarny całun, który przykrywał kościstą sylwetkę.
Mlecznobiała, cienka skóra na twarzy napięła się na wystających kościach policzkowych, jakby groziła pęknięciem, gdy wąskie, posiniałe wargi rozciągnęły się w upiornym uśmiechu. W pustych oczodołach igrały ogniki. Postać zaciskała szponiaste dłonie na wysokiej kosie. Azazel zrozumiał, że ma przed sobą samą Śmierć. Oparł się o framugę
i z uwagą obserwował jak kostucha przecina duszę starca, właśnie unoszącą się ponad ciało.
Zabrała go.
Nie zaszczycając młodego diabła ani jednym spojrzeniem, Śmierć odezwała się pustym, świszczącym głosem:
- Podobało się przedstawienie? - zagadnęła kpiąco.
- Niezwykłe - pochwalił Azazel
z uznaniem - Pouczające.
- Ach tak... - mruknęła i na chwilę jej postać skryła się w kłębach czarnego dymu. Po pokoju rozszedł się smrodliwy zapach siarki i chwilę później przed Azazelem stała znów
ta krucha, dobrotliwa starowinka,
u której kupił mieszkanie.
- A więc jesteś Śmiercią. - westchnął
i potarł w zamyśleniu brodę. - Interesujące... Bardzo interesujące...
- Nie wydajesz się zbytnio zaskoczony - burknęła pani Massey podejrzliwie.
- Och, oczywiście, jestem zaskoczony.. - zaśmiał się Azazel. - Jednak ciekawość przyćmiewa moje zdziwienie.
Aż dziw, że jeszcze nie zorientowałaś się kim jestem ja.
Dźwięczny śmiech przetoczył się falą po pokoju.
- Cóż, wyczuwałam twoją odmienną aurę, jednak była ona inna od wszystkiego z czym kiedykolwiek się zetknęłam - przyznała. - Kim więc jesteś?
- Imię moje z pewnością kiedyś słyszałaś. Jestem Azazel.
- Ach, Azazel? - wąskie oczy rozszerzyły się w zdumieniu. - Oczywiście, słyszałam o tobie wiele. Swego czasu nosiłam się z zamiarem poznania ciebie. A tu tak niespodziewana sytuacja! Zaszczytem jest móc znać cię. - dygnęła lekko, wytwornie.
- Mnie również dumą napawa fakt znajomości z najszlachetniejszą osobą na tym padole. Twoja praca wymaga wielkiej odpowiedzialności. Zawsze bardzo cię podziwiałem i byłaś dla mnie niepoznanym autorytetem,
o Pani. - odpowiedział z głębokim ukłonem.
- Skoro sytuacja została wzglednie wyjaśniona, wrócmy może do domu. Muszę upiec jakieś wyjątkowe ciasto na tę okazję! - rzekła staruszka
z dobrotliwym usmiechem.
Azazel tylko zaśmiał się i przepuścił
ją w drzwiach.************************************