- Jak masz na imię? - zapytał Azazel łagodnie. Chłopiec otworzył szerzej swoje piękne oczy.
- Ja... - zawahał się.- Ja nie mam imienia. - wyszeptał cicho, patrząc
w ziemię.
Azazel zmarszczył brwi.
- Jak to nie masz imienia? - zdziwił się. Chłopak milczał ze wzrokiem wbitym w swoje buty.
- Dobrze, inaczej. - westchnął. - Gdzie mieszkasz? Odprowadzę cię.
- Nie mam już domu - mruknął chłopiec.
Azazel spojrzał na niego pytająco.
- Moi... opiekunowie.. wyrzucili mnie. Nie mam po co tam wracać. - bezradnie pokręcił głową.
- Wyrzucili? - mimo, że nigdy nie przejmował się losem ludzi, diabeł był w szoku. Kim trzeba być, żeby wyrzucić na ulicę dziecko w środku zimy!?
- Dlaczego cię wyrzucili?
- To... dosyć skomplikowane. - uciął chłopiec. Wzrokiem błagał go, by zaprzestał dalszych pytań. Starszy westchnął ciężko.
- Dobra. Na razie to zostawmy. - mruknął, pocierając nasadę nosa. - Chodź. - wyciągnął do osłupiałego chłopca dłoń w czarnej rękawiczce.
- Co? - wykrztusił.
- Idziemy do domu. - oznajmił Azazel spokojnie, jakby było to oczywiste. - Nie zostaniesz tu sam na mrozie bez dachu nad głową. No dalej, idziemy. - machnął na niego ponaglająco ręką. W niebieskich oczach pojawiła się najpierw nadzieja, która jednak szybko została zastąpiona podejrzliwością pomieszaną z lękiem.
- A jaką mam pewność, że mnie nie porwiesz i nie zamordujesz? - zapytał, mrużąc oczy.
Azazel zachichotał.
- Gdybym chciał to zrobić, równie dobrze mógłbym skręcić ci kark tutaj zamiast z tobą rozmawiać. Sądzisz, że kilku bezdomnych byłoby w stanie mnie powstrzymać, lub że ktokolwiek zwróciłby na to uwagę? - powiedział swobodnie. Na twarzy chłopaka pojawiła się ledwo zauważalna ulga i lekki uśmiech.
- Dobrze, zaufam ci. Ale... Lepiej nie próbuj żadnych sztuczek. - zastrzegł poważnym tonem, jakby był przekonany, że może mu cokolwiek zrobić.
- Ach, jakże bym śmiał? - ironizował rozbawiony diabeł, kompletnie bagatelizując ostrzeżenie. Dzieciak prychnął.
Chwilę później, milcząc, szli zatłoczonymi ulicami Londynu.
Azazel przyglądał się temu dziwnemu dziecku. Ta pustka wokół niego intrygowała go. Musiał się czegoś
o nim dowiedzieć.
Jego rozmyślania przerwał cichy głos.
- Co mówiłeś? Przepraszam, nie słuchałem.
- Pytałem, czy nadasz mi imię? - chłopiec wbił w niego błagające spojrzenie.
- Och, oczywiście. - zaśmiał się i zmierzwił młodszemu włosy. Pochylił się nad nim.
- A więc od dzisiaj twym imieniem jest Kenos. Oznacza to pustkę, w której jesteś pogrążony. - rzekł cicho.
- Co? Skąd ty... - chłopak był w szoku. - Ty widzisz..?
- Widzę wiele. - zaśmiał się Azazel. - Podoba ci się twoje imię? - zręcznie zmienił temat.
- Tak. - Kenos uśmiechnął się lekko. Diabeł odpowiedział kolejnym usmiechem. Już wiedział, że to dziecko nie jest zwykłym człowiekiem. Postanowił wypytać go w domu.
Po kilkunastu minutach milczenia chłopiec zaśmiał się delikatnie.
- Chyba... chyba jestem szczęśliwy. - rzucił radośnie.
Po jakimś czasie dotarli do mieszkania. Kenos wydawał się być zachwycony, co objawiało się jedynie delikatnym uniesieniem kącików ust. Nie należał do osób, które okazują wiele uczuć. Zazwyczaj jego piękna twarzyczka pozostawała nieprzeniknioną maską, przez którą nikt nie mógł się przebić... Nikt, oprócz Azazela. Chłopak ganił się
w myślach za otworzenie się przed nim. Cóż, co się stało to się nie odstanie.
Azazel odwiesił płaszcze na wieszak
i od razu posadził Kenosa przy stole. Pani Massey jeszcze nie wróciła,wiec mógł w spokoju wypytać chłopca.
- Jak się zapewne domyślasz, oczekuję wyjaśnień. - chłopak westchnął na te słowa.
- Tak, spodziewałem się tego. - wymamrotał i nie czekając na pytania, sam zaczął mówić.
- Moich rodziców nigdy nie poznałem. Zostałem podrzucony moim opiekunom, którzy od najmłodszych lat bardzo dobrze się mną zajmowali. Jednak dwa lata temu wszystko zaczęło się psuć. Wokół mnie zaczęły sie dziać dziwne rzeczy. Zawsze, kiedy kogoś przytuliłem, albo chociaż dotknąłem, ta osoba potem umierała. Nie mogłem bawić sie z innymi dziećmi. Moi opiekunowie zabronili mi dotykać kogokolwiek. Nie wiedziałem co sie dzieje. Któregoś dnia wyszedłem z domu i poszedłem do mojego sekretnego miejsca. Zawsze mogłem tam posiedzieć
i popłakać. Spotkałem tam starszą panią, która zapytała dlaczego jestem smutny. Nie wytrzymałem
i opowiedziałem jej wszystko. Okazało się, że spotkała już takich
jak ja. Że nie jestem sam. Potem przychodziła tam do mnie. Nauczyła mnie to kontrolować. Tak bardzo mi pomogła... Dużo mi opowiadała
o niezwykłych rzeczach. Powiedziała mi, że takie osoby jak ja są bardzo potrzebne Pani Śmierci. Nazywała nas marquer. Wskazującymi. Podobno kiedy marquer kogoś dotyka, wskazuje tym samym Śmierci osobę, którą ma zabrać. Byłem z tego bardzo dumny, ale moi opiekunowie jeszcze bardziej mnie znienawidzili kiedy im o tym powiedziałem. I tak skończyłem na ulicy. Próbowałem odszukać tą kobietę, jednak ona tak po prostu zniknęła z mojego życia. - zakończył swoją opowieść ze łzami
w oczach. - Teraz jeśli chcesz, możesz mnie wyrzucić. - mruknął, zaciskając wargi i opuszczając głowę w dół. Usłyszał jedynie cichy śmiech i poczuł palce przeczesujące jego włosy.
- Nie zamierzam cię wyrzucać - rzekł Azazel. - To, że jesteś inny niż wszyscy nie jest podstawą, żeby cię oceniać, lub co gorsza za to karać. Jesteś wyjątkowy Kenosie. Nikt nie ma prawa wmawiać ci, że to złe. - uśmiechnął się. Chłopiec w końcu spojrzał na niego i uśmiechnął się
z wdzięcznością.
- Dziękuję. - powiedział cicho. - Ale... nie boisz się mnie po tym co o mnie wiesz?
- Nie, nie mam powodów do strachu. Jak zapewne pamiętasz, zauważyłem pustkę wokół ciebie. Ja również nie jestem zwykłym człowiekiem. - powiedział łagodnie.
- Nie jesteś..? - Kenos był trochę zbity z tropu. Azazel wstał.
-Nie. Ludzie zwą mnie Diabłem, Szatanem, Księciem Piekieł... Jednak ja wolę po prostu Azazel. - rzekł beztrosko i skłonił się w pas.
W tym momencie oczy chłopca były wielkości spodków.
- Wow... - wydusił z podziwem.
- Zamknij buzię, bo ci mucha wleci - zaśmiał się diabeł, widząc minę Kenosa i jednym palcem podparł jego brodę.
- Od teraz zamieszkasz tutaj ze mną
i panią Massey. Na górze urządzimy ci pokój. - powiedział.
Kenos przytaknął ochoczo.
- Ach, zawsze chciałem mieć młodszego braciszka.. - zachichotał Azazel. - Zapowiada się bardzo ciekawie.
Wtem drzwi wejściowe otworzyły się i stanęła w nich pani Massey.
Zamarła w pół kroku, widząc trzecią osobę.
- To ty... - wykrztusił Kenos zanim upadł na podłogę, tracąc przytomność.