Rozdział 6

157 14 15
                                    


         Rankiem, jakiś czas po feralnych wydarzeniach, Azazela obudziły ostre promienie słońca wpadające przez okno. Były wyjątkowo jasne i boleśnie drażniły oczy chłopaka.
Mamrocząc coś pod nosem,
z niezadowoleniem zwlókł się
z ciepłego łóżka. Stanął przy oknie
i zaklął, kiedy światło odbite od świeżego śniegu uderzyło prosto
w jego jeszcze nie do końca otwarte oczy. Azazel nawet nie zauważył kiedy mijały kolejne miesiące, więc był bardzo zaskoczony (i ogromnie niezadowolony)  nastaniem zimy. Owszem, stwarzało to kilka ciekawych perspektyw, ale również wiązało się z zimnem, śniegiem
i zawieruchą.
Warcząc wściekle, ubrał się pospiesznie i zszedł na dół. Rzucił krótkie "dzień dobry" współlokatorce, które zabrzmiało raczej groźnie niż miło i zrywając płaszcz (i haczyk na którym wisiał) opuścił mieszkanie.
Było zimno. Bardzo. Chłopak szedł białymi ulicami, a jego oddech tworzył małe obłoczki.
Mijał ludzi okutanych w kożuchy
i grube kurtki, którzy przemykali skuleni, chcąc jak najszybciej schronić się przed przejmującym chłodem. Niektórzy patrzyli na niego jak na wariata, kiedy szedł w swoim cieniutkim płaszczu i mamrotał
do siebie rozeźlony.
Patrzył pod swoje nogi i kompletnie nie zwracał uwagi na to co się wokół niego działo. Przechodnie raczej schodzili mu z drogi, widząc jego nastrój. Nie myślał dokąd idzie.
Był wściekły i musiał to rozchodzić.
Jego złość pogłębiła się, kiedy wpadł na drobną osóbkę w białej, puchatej kurteczce.
- Patrz jak leziesz! - warknął na czarnowłosą dziewczynę leżącą na ziemi. Widząc jej przestraszoną minę, wyciągnął w jej stronę dłoń, zamierzając pomóc jej się podnieść. Krótką chwilę z powątpiewaniem spoglądała na zziębniętą kończynę, ale w końcu zdecydowała się przyjąć pomoc.
Kiedy jednak podciągnęła się i oparła na lewej nodze, pisnęła przeraźliwie
z bólu. W oczach stanęły jej łzy.
- Boże, to tak boli! - zaskomlała żałośnie.
Azazel nic nie mówiąc, pozwolił jej oprzeć się o niego całym swoim ciężarem
i pół - niosąc, pół - wlokąc, podprowadził ją do ławki.
- Daj, zobaczę to. - mruknął zirytowany.
Poszkodowana pozwoliła mu obejrzeć nogę.
- Skręcona - zawyrokował Azazel, patrząc okiem fachowca, po czym spojrzał w błękitne oczy dziewczyny.
Zamarł.
Z obojga oczu biła niespotykana dobroć. Patrząc w jasny błękit, Azazel poczuł, że ogarnia go spokój.
Jego morderczy nastrój został zastąpiony lekkością i zadowoleniem.
Kolor przypominający ocean niósł ukojenie.
Nagle otrząsnął się, uświadomiwszy sobie, że się gapi.
- Chodź, zaprowadzę cię do szpitala. To musi zobaczyć lekarz. - ujął dziewczynę pod ramię i lekko pociągnął do góry, by wstała.
Zaskoczona gwałtownością jego ruchów zachwiała się i wpadła na niego. Azazel śmiejąc się, podtrzymał ją.
- Ach, nawet się nie znamy a już na mnie lecisz? - wymruczał jej uwodzicielsko do ucha. Dziewczyna speszyła się i zaczęła protestować.
- Nie! Przecież tylko się przewróciłam! Jak możesz w takiej sytuacji... - urwała i z oburzeniem spojrzała na zwijającego się ze śmiechu Azazela.
- Tak, tak. - wykrztusił ocierając łzy rozbawienia.
Czarnowłosa prychnęła i zakładając ręce, strzeliła focha przez duże F.
- Dobra, idziemy do tego szpitala. - chłopak zaczął ciągnąć obrażoną dziewczynę za ramię.
- Żadnego szpitala! - napuszyła się. - Ja chcę do domu! - zapominając
o kontuzji, tupnęła nogą. Zachłysnęła się z bólu i usiadła prosto w zaspie. Azazel nie wytrzymał i zaczął śmiać się w głos, przyciągając tym uwagę przechodniów.
- Dobrze, zabiorę cię do domu. - wywrócił oczami. - Ale proszę cię, wstań z tej zaspy i nie rób mi wstydu. - ironizował z iście szatańskim uśmiechem.
Dziewczyna smarknęła tylko oburzona.
Chwilę później, wspierając się na ramieniu Azazela, kuśtykała
w kierunku swojego mieszkania.
Po kilkunastu minutach dotarli do schludnej kamienicy. Po pokonaniu morderczych schodów, zziajani dopadli do drzwi.
W środku, chłopak zaprowadził dziewczynę prosto na kanapę.
- Gdzie masz apteczkę? - rzucił, rozglądając się.
- W łazience - dziewczyna wskazała drzwi. Azazel skinął głową i zniknął w pomieszczeniu. Po chwili wrócił
z kilkoma bandażami. Uklęknął przed kanapą i zaczął zdejmować but, tkwiący na skręconej nodze. Dziewczyna krzywiła się z bólu, więc podał jej kilka tabletek.
Ujął w dłonie jej stopę. Kostka była już paskudnie napuchnięta i sina.
- Zaboli - powiedział i bez ostrzeżenia przekręcił kostkę, przywracając jej własciwe ustawienie.
Czarnowłosa wrzasnęła zakrywając usta dłońmi. Kilka łez spłynęło po bladych policzkach.
Po chwili Azazel zabandażował miejsce skręcenia.
- Już, gotowe. - stwierdził zadowolony ze swojego dzieła.
- Dziękuję. - mruknęła dziewczyna patrząc w jakiś punkt na puchatym dywanie.
Młody diabeł pomyślał, że ta osóbka jest całkiem zabawna. Jej zachowanie śmieszyło go, ale też fascynowało.
Dopiero teraz zwrócił uwagę na otaczającą ją aurę. Była krystalicznie czysta, niczym nie zbrukana.
Ta dziewczyna wydawała się być najbardziej niewinną i naiwną istotą na świecie. Uważnie zlustrował ją. Coś tu było nie tak. Wstał z podłogi.
- Jak masz na imię, pechowa pani? - zapytał ironicznie.
- Miriam - rzekła cicho - a twoje imię?
- Muszę iść - zignorował pytanie Azazel.
- Ale..
- I tak się raczej już nie spotkamy, pechowa pani. - uśmiechnął się zniewalająco i wyszedł z mieszkania.
Miriam westchnęła cicho
i potrząsnęła głową. Ten chłopak mieszał jej w głowie. Nie mogło tak być. To wbrew zasadom. I jeszcze jego aura. Była dziwna. Mroczna, ale pociągała ją i dawała poczucie bezpieczeństwa. Chciała go poznać, ale jednocześnie obawiała się go.
Zmęczona pokuśtykała do łóżka
i zasnęła owijając się śnieżnobiałymi skrzydłami jak kocem.
Może jeszcze się kiedyś spotkają?

AZAZEL Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz