Kiedy chłopiec w końcu otworzył oczy, jęknął widząc wpatrującą się
w niego panią Massey. Po utracie przytomności został natychmiast przeniesiony przez zdenerwowanego Azazela na miękką sofę stojącą
w salonie.
Teraz powoli podniósł się do siadu, czując jeszcze lekkie zawroty głowy.
Pani Massey wyciągnęła ręce, by mu pomóc, jednak on brutalnie je odtrącił. Wbił w kobietę twarde spojrzenie kobaltowych oczu.
- Dlaczego zniknęłaś? - zapytał chłodno, z dystansem. - Czekałem...
- Wybacz mi chłopcze.. - rzekła cicho. Kenos w końcu pozwolił jej pogładzić się po włosach. - Miałam wiele pracy..
Jej głos działał kojąco, jednak dzieciak wciąż czuł się zraniony. Prychnął.
Rozmowę przerwało chrząknięcie zza ich pleców.
- Czy ktoś może mi wytłumaczyć o co tutaj chodzi? -zapytał zirytowany Azazel, nerwowo tupiąc nogą.
Kenos i pani Massey spojrzeli po sobie i oboje westchnęli.Dwie godziny później po wyczerpaniu opowieści i wyjaśnieniu sobie wszystkiego, cała trójka udała się do łóżek. Azazel wylądował na sofie, do czasu, aż pokój Kenosa zostanie umeblowany i odnowiony.
Kiedy nie było już żadnych niedopowiedzeń, diabeł pomyślał,
że taki układ mu pasuje.
W końcu zyskał jakąś namiastkę rodziny, której tak naprawdę nigdy nie miał. Jego matka była słabym człowiekiem i zmarła przy porodzie,
a ojciec... Ojciec był wiecznie zajęty. Azazel szanował go i tęsknił za nim każdego dnia swojego życia. Widywał go bardzo rzadko. Rodzic dbał tylko
o to, żeby miał dobre życie. Zero więzi. Zero miłości. Zero ciepła.
Teraz czuł się potrzebny. Zyskał osoby, na których mu zależało i które kochał. Czuł, że ma dla kogo żyć.Następnego dnia Azazel wraz
z Kenosem udali się do sklepu, żeby wybrać odpowiednie meble do pokoju chłopca.
Dzieciak wiedział dokładnie czego chce, więc nie zabrało im to więcej niż godzinę. Diabeł, wyobrażając sobie wygląd umeblowanego już pokoju, musiał przyznać, że chłopak miał niezły gust. Meble, które wybrał były praktyczne i eleganckie. Gustował w czerni i szarościach.
Jego poczucie stylu ujawniło się również kiedy odwiedzili sklep odzieżowy.
Każdy inny dzieciak w wieku siedmiu lat, natychmiast poleciałby w stronę kolorowych koszulek i dresów. Jednak Kenos nie był "każdym innym dzieciakiem". Spokojnie skierował swoje kroki w strone wieszaków
z koszulami. Kiedy dobrał sobie ubrania, które mu się podobały, udali się do kasy. Azazel zdziwił się, bo chłopak nie wybrzydzał ani nie obładował go po uszy ciuchami. Wybrał tylko kilka koszul, kilka par spodni i trochę bielizny. Skromnie. Wszystko oczywiście w ciemnych kolorach, na co diabeł wywrócił
z rozbawieniem oczami.
Kiedy w końcu wracali do domu,
z zaledwie trzema torbami, usłyszeli przytłumiony pisk. Azazel pomyślał, że skądś zna ten głos. Zakradli się na tyły sklepu, który akurat mijali.
Nieopodal śmietnika, jakiś mężczyzna szarpał się z młodą kobietą, która ewidentnie nie miała z nim szans.
- Zostań tu. - mruknął Azazel do Kenosa, który skinął głową i oparł się o ścianę.Diabeł podszedł do szarpiącej się pary i założył ręce na piersi.
- Ej, ej! Drogi panie, nie wypada tak traktować damy. - rzekł niemal nonszalancko, oglądając swoje paznokcie. Facet spojrzał na niego
i wręcz rzucił dziewczyną o mur, po czym odwrócił się. Jego niedoszła ofiara uderzyła głową o ścianę
i chwilowo zemdlała.
- Czego tu szukasz?! - warknął wściekły, że ktoś mu przeszkodził.
- To chyba nie najlepsze miejsce na gwałt lub morderstwo, nieprawdaż? - Azazel nadal przyglądał się swoim palcom. - Ktoś może tu przyjść
i zobaczyć, jak właśnie się stało.
- Taaaa.... Więc trzeba rozwiązać ten problem,nie? - w jego dłoni zalśniło ostrze.
Diabeł roześmiał się i nawet nie drgnął. To lekko zdezorientowało przeciwnika, który w sekundzie został powalony na ziemię. Azazel szybko chwycił go oburącz za szyję
i zmiażdżył kciukami krtań, odbierając ofierze możliwość krzyku. Słysząc tylko ciche charczenie, zabrał się do pracy.
Na pierwszy ogień poszły nogi. Łamał je powoli. Kość po kości. Z zachwytem wsłuchiwał się w chrupanie
i rzęrzenie pełne bólu.
Następnie podniósł z ziemi upuszczony wcześniej nóż i ważąc go w dłoni, zbliżył do twarzy oszołomionego potwornym bólem mężczyzny.
- Hmmm.... od czego by tu zacząć... - zastanowił się. Delikatnie rozwarł powieki jednego oka palcami i lekko podważył gałkę ostrzem. Facet rzucił się i próbował wyrwać. Niefortunnie przekręcił głowę, nadziewając oko na nóż. Szarpnął się bardziej. Azazel niezadowolony zmarszczył brwi.
- Ech... widzisz co narobiłeś? Nie wierć się tak. - powiedział spokojnie, jakby zwracał uwagę małemu dziecku. Ponownie zaczął gmerać
w oczodole. Po chwili gałka oczna wyskoczyła z cichym mlaśnięciem.
Z drugiego oka płynęły strumienie łez.
- Widzisz jak ładnie wyszło? - diabeł pomachał mu wesoło przed twarzą swoją zdobyczą. Z gardła mężczyzny wydobył się tylko ledwo słyszalny bełkot. Azazel westchnął i pokręcił głową zawiedziony.
- Kompletnie nie umiesz się cieszyć. - zganił go. - Spójrz na to optymistycznie. Miałeś tak nędzne
i obrzydliwe życie, że chyba lepiej je zakończyć, nieprawdaż? - stwierdził.
Jedno oko patrzyło na niego błagalnie. Azazel naparł ręką na jego klatkę piersiową, łamiąc żebra, które
w wielu miejscach przebiły płuca. Facet znowu zaczął potwornie charczeć. Z jego ust wypływała krew. Dusił się.
Jego oprawca rozciął nożem brzuch
i omijając poszczególne narządy, włożył w jego trzewia rękę. W końcu natrafił na jeszcze bijące serce, na którym zacisnął palce. Spojrzał
w przerażone oko mężczyzny.
- Dobranoc. - szepnął cichutko
i zakończył marny żywot ofiary.
Chwilę patrzył na serce, spoczywające w jego okrwawionej dłoni, po czym wyrzucił je za siebie.
Wstał i spojrzał na siebie.
- Ech... widzisz? Kompletnie zniszczyłeś mi ubranie. - westchnął do trupa i kopnął go w głowę.
Zza swoich pleców usłyszał ciche brawa.
Odwrócił się i spojrzał na Kenosa, który klaszcząc w dłonie podziwiał jego dzieło.
Azazel uśmiechnął się uprzejmie
i skłonił w pas niczym kuglarz po udanym występie.
Kenos podszedł do niego.
- A co z tamtą? - wskazał nieprzytomną dziewczynę pod ścianą.
- Zaraz zobaczymy. - mruknął diabeł
i zbliżył się do niej.
Wziął ją na ręce i spojrzał na jej bladą twarz.
- A więc znowu się spotykamy, pechowa pani...