Mężczyzna wrzasnął po raz kolejny
i zachłysnął się własną krwią.
- Shhhh.... cicho, już zaraz kończymy - powiedział do niego łagodnie jego kat i uśmiechając się miło, jednym szybkim ruchem skręcił mu kark. Rozległo się nieprzyjemne chrupnięcie i ciało znieruchomiało. Azazel przez chwilę patrzył w puste, zeszklone oczy po czym uwolnił ze swojego umysłu bestię która łapczywie zaczęła rozszarpywać i pożerać duszę człowieka, która jeszcze nie zdążyła opuścić ciała. Gdy już się nasycił, odrzucił truchło daleko od siebie i pedantycznie strzepując niewidzialny pyłek z płaszcza, spokojnym krokiem udał się do domu.
Bezszelestnie wspiął się po schodach na piętro i równie cicho uszykował się do snu.
Leżąc w łóżku obmyślał plan na następny dzień. Około północy w sypialni słychać było tylko miarowe tykanie zegara i lekki oddech śpiącego diabła. Na zewnątrz ulice były równie spokojne i ciche. Gdzieś słychać było sowę, gdzie indziej śmiech ludzi wychodzących z pubów lub miałczenie bezdomnego kota. W pewnej ciemnej uliczce urocza para podniosła straszliwy lament na widok dwóch trupów ze skręconymi karkami i nocną pustkę przeszył krzyk kobiety. Azazel uśmiechnął się przez sen.Rankiem obudziły go promienie słońca usiłujące wedrzeć się pod jego powieki. Zamrugał i przesłonił dłonią oczy. Był cudownie odrętwiały po nocnej uczcie. Przeciągnął się z lubością i wstał z łóżka. Słyszał krzątaninę na dole. Zapewne pani Massey już wstała, myślał ubierając się.
Po chwili był już gotowy do wyjścia. Przy drzwiach uprzejmie przywitał staruszkę i oznajmił że nie będzie go przez cały dzień. Wyglądała na nieco zbitą z tropu ale nie oponowała. Może doszła do wniosku że lepiej nie być zbyt wścibską.
Gdy wyszedł, natychmiast otoczyło go lekkie rześkie powietrze przesycone wonią świeżego pieczywa, kwiatów i lekkim zapachem cytrusów z pobliskiego straganu. Zaciągnął się głęboko i ruszył przed siebie. Nie zastanawiał się dokąd idzie. Po prostu szedł. W międzyczasie obserwował uważnie ludzi. Krocząc tak przez miasto i pozwolił myślom płynąć swobodnie. Nie musiał skupiać się na zapamiętaniu drogi ze względu na pewne diabelskie umiejętności. Tak więc wysłał swoje myśli w tłum mrowiący się na ulicach i kierowany instynktem jak drapieżnik wyczekiwał pojawienia się ofiary.
Poszczególne osoby, napotykając jego spojrzenie odwracały wzrok onieśmielone a jednocześnie zafascynowane. Te reakcje bardzo śmieszyły Azazela. Chciał poznać więcej reakcji, więcej uczuć i zachowań. Ludzie byli bez wątpienia intrygujący. Ich zmienność i niestałość czyniła z nich ciekawe obiekty obserwacji, egzotyczne zwierzęta trzymane w klatkach własnych przekonań. Żyli nie wiedząc po co. Nie próbowali doszukiwać się w swoim istnieniu głębszego celu.
Żyli bo żyli - i tyle. Taka nieświadomość była jednocześnie wielką głupotą ale i wielkim błogosławieństwem. Egzystując w nieświadomości nie martwili się przyszłością i tym co czeka ich na końcu drogi którą obrali.
Niewiedza czyni szczęśliwym, mruknął Azazel uśmiechając się do kolejnej mijanej osoby i rozkoszując się jej zdziwioną miną.
Wtem jego umysł natrafił na drugi. Spowity mrokiem i ociekający zdeprawowaniem. Uśmiechając się drapieżnie, ruszył w tamtym kierunku.
Nie sposób było opisać jego zdumienia, gdy tą rozkosznie obrzydliwą duszę okazało się nosić słodkie dziecko w wieku szkolnym. Przekrzywił zaciekawiony głowę, patrząc na chłopca z uśmiechem kopiącego starego, brudnego psa, który skowyczał żałośnie.
Dopiero po chwili zauważył obecność Azazela lecz było już za późno. Diabeł zabił szybko i dusza chłopca została pożarta w ciszy. Nikt nie zwrócił uwagi na młodzieńca wychodzącego z uliczki. Dziecko siedzące pod ścianą wyglądało na pogrążone w głębokim śnie. Kulejący pies zwinął się w kłębek przy ciele i polizał stygnącą rękę, która jeszcze niedawno zadała mu tyle bólu.Zmierzchało gdy Azazel wrócił do mieszkania. Po drodze pożarł jeszcze dwie dusze i gdy jego głód został zaspokojony skierował swoje kroki ku kamienicy którą obrał sobie za dom. Pani Massey nie pytała o nic. Przywitała go ciepło i poczęstowała ciastem. Po dwóch kawałkach wypieku i kilkudziesięciu wylewnych pochwałach, udał się na górę. Rozpalił w kominku i oddał się rozmyślaniom patrząc na płomienie ognia liżące leniwie drewno.