Kiedy budzi się następnego dnia świeci słońce i przyroda nie pamięta o wcześniejszej ulewie, która przeszła nad Montaną. Bierze prysznic, którego nie wziął wczoraj (wrócił zbyt zmęczony) i czuje się niemal świetnie pomijając fakt, że jego nos jest zatkany i musi oddychać przez usta. Nie lubi tego, to zwykle bywa uciążliwe, a to jak jego usta stają się przez to suche robi z niego wrażliwca. Ubiera jakieś normalne ubrania, to tylko kolejne dresy, dobrze że wziął ich sporo i kiedy jest (kolejny raz) sam w kuchni rozmyśla o tym, ile powinien zostać na ranczu. Znajduje płatki kukurydziane i otwiera zapuszkowane mleko krów Harry'ego, o dziwo nie jest złe. W zasadzie smakuje nieco lepiej niż to że sklepu, Louis ma nadzieję, że jest jakoś przebadane. Mozolnie pakuje jedzenie do swojej buzi, strużka śliny spływa po jego brodzie i nawet tego nie zauważa. Próbuje zachowywać się normalne, ale nie potrafi, myśli ciągle o ubiegłej nocy. Mógł stracić Harry'ego przez swoją naiwność, naraził go na niebezpieczeństwo. Z drugiej jednak strony Harry go okłamał, Louis był tutaj pierwszy raz i Boże, skąd on miał wiedzieć, że nie ma autobusów?
Spojrzał natychmiast w stronę, z której usłyszał kroki i ogromnie zdziwił się, kiedy zza rogu wyłoniła się postać Stylesa w luźnych, dresowych spodniach i bluzie, z czerwonym nosem i spuchniętymi oczami. "Wyglądasz naprawdę marnie." powiedział mu, kiedy tylko usiadł naprzeciwko i Harry spojrzał na niego rozbawionym wzrokiem. Louis odjął łyżkę od swoich ust i wywrócił oczami. "Ty też, Styles."
Obaj westchnęli i Harry zaczął szukać w szafkach czegoś do zjedzenia na śniadanie. Louis czuł się niezręcznie, właściwie w ogóle się nie czuł, bo czy Harry nie powinien być na ranczu jako głowa tego domu? "Krowy za tobą nie tęsknią?" zapytał, kiedy Harry parsknął śmiechem. Wydawało się, że byli najlepszymi przyjaciółmi, że tak naprawdę Louis dopiero co nie przyjechał na Bay Horse Rancho. Wydawało się, że Louis nie zdradził Harry'ego.
"Byłem u nich wcześnie rano i poprosiłem Christiana żeby się nimi zaopiekował."
"Miłościwy Harry dla swoich krów." zanucił i cóż, może tylko odrobinę uśmiechnął się. Chciał odejść, kiedy zielonooki, rosły mężczyzna przywołał go do siebie.
"Louis?"
"Słucham?"
"Chciałem cię przeprosić." wyznał i jakby chcąc stać się przez to mniej spiętym wzruszył ramionami. "Więc tak, przepraszam za wczoraj."
Louis skinął głową. "Nauczyłeś mnie przynajmniej pierwszej zasady dzikiego ranczera."
Obaj zaśmiali się, Harry zgarnął swoje włosy do tyłu, kiedy spojrzał na Louisa przyjemnym wzrokiem. "Więc chciałbyś poznać kilka innych?"
"Tak." stwierdził po krótkim namyśle. "Tak, te twoje krowy też."
Późnym południem Harry zajrzał do pokoju Louisa i zgarnął go ze sobą na ranczo. Nie na ranczo, na jakim byli teraz, na prawdziwe ranczo. Oczy Louisa prawie wyszły z orbit, kiedy dotarli do obory, skąd słychać było donośne muczenie. Kątem oka zobaczył uśmieszek na twarzy Harry'ego. "Po prostu zachowuj się przyjaźnie." polecił zielonooki, gorący ranczer i pchnął Louisa do środka. Śmierdziało gównem i Louis nie mógł tego w pierwszej chwili znieść; coś jak końskie odchody roztarte na sianie zawsze go odpychały, ale hej, to była wieś. Louis był pierwszy raz na wsi od czasu kiedy skończył siedem lat, dziękujemy za przypomnienie.
Przed wyjściem nie wiedział, co na siebie nałożyć tak, by wyglądać atrakcyjnie, ale także by z ich przechadzki nie wrócić całym w błocie i ostatecznie musiał wybierać między byciem pociągającym, a praktycznym. Założył kalosze, co z początku wydawało się mu niebezpiecznym rozwiązaniem, jednak teraz wiedział, że postąpił słusznie. "Tutaj moje krowy żyją, tak." opowiadał Harry, kiedy ku zgrozie Louisa zatrzymali się obok jednego boksu, gdzie znajdowała się ładna krowa jedząca paszę. Louis zauważył, że wszystkie mają śmieszne kolczyki na uszach, ale wątpił, by były one dla czaderskiego wyglądu. "To jest akurat Maureen."
"Oh, więc to ona?" zapytał, a Harry potwierdził jego przypuszczenia. "Doicie ich mleko? Jak, codziennie?"
Harry robił swoją ranczerską część zadania na dzisiaj, prawdopodobnie było to mniej skomplikowane, ponieważ był teraz nadal chory i nie powinien wychodzić z domu. Cóż, wrzucał do boksów drobno posiekane siano wymieszane z czymś z pola, Louis nie nadawał się do tego, by odmieniać polne rzeczy. Niektóre też dostały coś ekstra, marchew lub buraki. "Dlaczego je faworyzujesz?" nie mógł wytrzymać, by nie zapytać i wtedy Harry ze zdumioną miną odwraca się do niego i patrzy przed chwilę w oczy jakby mógł zobaczyć jego duszę. Później kręci głową z odrazą.
CZYTASZ
If I Could Fly (Larry Stylinson)
FanfictionW czasie swojej przerwy Harry zaszywa się na Bay Horse Rancho w południowej Montanie, a Louis jest w trakcie procesu sądowego i tylko wydaje mu się, że nie mógłby wyjechać z Los Angeles. Zapraszam na inne książki z Larry'm: Define Love, Oops, Hi i...