London to Los Angeles

839 85 22
                                    

Razem z Harry'm wsiada w samolot prosto do LA późnym popołudniem. Czas spędzony w Londynie we własnym towarzystwie, kiedy nie mieli dużo prywatności zdawał się bardzo ich do siebie zbliżyć, cóż, chyba faktycznie tak było jeśli Jay zorganizowała im małą sesję zdjęciową przed ich wyjazdem, gdzie trzymali się za ręce i śmiesznie pozowali. Można było śmiało powiedzieć, że rzeczy nigdy nie miały się tak dobrze jak w chwili obecnej. No, może z wyjątkiem tej jednej nocy kiedy- Okej, rzecz nie polega na tym. Po wylądowaniu w Los Angeles Harry tak naprawdę wpieprzył się Tomlinsonowi do mieszkania, co nie znaczy wcale tego, że nie był zadowolony - był w niebo wzięty. Harry miał zostać jakiś czas, oddał pod opiekę ranczo całej swojej dzikiej rodzinie i właśnie brał kąpiel w łazience Louisa, siedząc w wannie i relaksując się po długiej podróży. Tego też Louis nie miał mu za złe, chociaż nie mógł ukryć, że bardzo chciałby być tam razem z nim. Mógł poczekać, mógł.

Kiedy Harry wychodzi z łazienki pachnie świeżo i przyjemnie, a z pomieszczenia bucha para ciepła. "Długo zeszło." mówi Louis i jakimś cudem Harry zaczyna się dorodnie rumienić od obojczyków aż po uszy. Co do cholery? Drapie się niezręcznie po karku jak to miał zwykle w zwyczaju i ucieka wzrokiem gdziekolwiek. "Harry?" wypowiada jego imię pytającym tonem.

"Oh daj spokój, jestem tylko facetem!" zaczyna się denerwować i odwraca, kiedy Louis parska śmiechem i bierze swoje ubrania i wchodzi do łazienki. W przeciwieństwie do Harry'ego decyduje się na prysznic i ostatecznie kończy go dopiero trzydzieści minut później, kiedy Styles już głęboko śpi. "Tylko nie chrap." mówi do jego nieświadomego ciała i wczołguje się pod kołdrę.


Rano ręka Louisa jakby sama maca drugą stronę łóżka i nie jest wcale zdziwiony, kiedy natrafia na pustą przestrzeń. Otwiera jedno oko, wzdycha, otwiera drugie i idzie do kuchni na boso. Oczywiście Harry już tam jest, w pełni ubrany, długie, gęste włosy związał z tyłu w ciasny kok i krząta się po kuchni. Louis staje w progu i obserwuje go chwilę, ma na sobie oczywiście piżamę (jeśli bokserki i koszulkę można tak nazwać), mierzwi co chwilę włosy dłonią i przeciera oczy. "Dobry dzień, Louis." wita się nie odwracając do niego przodem i kosztuje czegoś, po czym dosypuje do masy jakiegoś składnika.

"Tobie także, Harold." odpowiada i podchodzi bliżej. Zagląda wyższemu mężczyźnie przez ramię i uśmiecha się, kiedy widzi nieogarnięty blat zasypany solą lub cukrem oraz opryskany masą, którą Harry właśnie tworzy.

Wzdycha i zaczyna swoje tłumaczenie. "To miały być amerykańskie pancakes, zgaduję że nie wyjdą tak puszyste jak miały."

W przypływie odwagi Louis staje na palcach i szybko muska jego policzek wargami. Później śmieje się i wychodząc mówi "Tak puszyste jak ty, kochanie?"

Wraca do pokoju i znajduje dla siebie jakieś ubrania, a gdy się przebiera i robi wszystkie te poranne czynności, które powinien zrobić myśli o tym, co mogliby z Harry'm dziś robić. Prawie zapomina, że Styles już kiedyś był (i to nieraz) w Los Angeles. Po prostu to jego życie z ograniczonymi wyjściami, gdzie paparazzi nie zaglądają mu do okien i nie czekają na niego przed domem jest zupełnie inne i chyba każdy by zapomniał o takich drobnostkach? Louis czuje się tak, jakby Harry wychowywał się na Bay Horse Rancho i przyjechał pierwszy raz do wielkiego miasta. Zapomina totalnie o tym, że obaj są One Direction i jest podekscytowany. Kiedy jednak wraca do kuchni pancakes są w połowie gotowe, ale Harry nie pozwala Louisowi nic zjeść i bije go po rękach, kiedy chce coś ukraść. Uśmiecha się pod nosem, kiedy nakłada w końcu naleśniki na talerz, polewa syropem klonowym, dodaje kilka malin (musiał być w sklepie, ponieważ Louis nie jada takich rzeczy z własnej woli. on woli niezdrowe płatki farbowane sztucznymi barwnikami, od których dostaje się raka) i kładzie talerz przed nim mówiąc "Bon appetit." Patrzy na jego reakcję, przez co Louis trochę się czerwieni i czuje się niekomfortowo. Kiedy pierwszy kęs posiłku ląduje w jego ustach, o Matko, jeśli kiedykolwiek poczuje coś intensywniejszego do jedzenia, zabijcie go. To tak, jakby na jego podniebieniu znalazł się słodki króliczek z wyjątkowo puchatą sierścią, która łaskotałaby go za każdym razem kiedy przeżuwał. Te smaki ewoluujące w jego ustach, połączenie słodkiego syropu klonowego z lekko kwaśnymi malinami i idealnie puszysty placek stanowiący ich bazę. "O Boże, mam jedzeniowy orgazm."

If I Could Fly (Larry Stylinson)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz