Louis nie wytrzymał już po pierwszych dziesięciu minutach i musiał odejść na bok i zająć swoje myśli czymś innym, by nie być świadomym faktu, że tuż za plecami rodziła Maureen, krowa Harry'ego. Było to dziwne, zatrważające uczucie wiejskiego życia, w normalnej sytuacji Louis pojechałby lub wezwał weterynarza, ale cóż, w LA nie miałby pewnie krowy obok swojego domu.
Starał się myśleć o wszystkim, jego myśli uciekały do Londynu do rodziny, uświadomił sobie nawet czekający go niedługo proces sądowy i także to, że Harry nic o tym nie wie, a także kilka innych rzeczy, jak na przykład to, że powinien porozmawiać z Harry'm podczas swojego pobytu na Bay Horse Rancho. Wbrew pozorom jego czas był policzony."Louis, wszystko dobrze?" Harry ułożył dłoń na jego szyi i pomasował lekko, Louis musiał powstrzymać się przed przekręceniem głowy.
"Czy Maureen urodziła?" zapytał z trwogą, nasłuchując jakichkolwiek odgłosów i bojąc się odwrócić. Harry zaśmiał się, co przypominało raczej charczenie ze względu na kaszel, którego się nabawił chodząc w deszczu, kiedy Louis go zostawił. Zapomnijmy. "Co?" zapytał głupio, patrząc w górę na wyrostka, który jeszcze niedawno był niższy od niego samego. Cóż to była za niesprawiedliwość, to Louis był starszy.
Harry kręcił głową. "Nic, po prostu, ty- Niczego się nie bałeś, zawsze pierwszy skakałeś w ogień, bywałeś szalenie porywczy i cholernie nieodpowiedzialny, tak bardzo, że w Wellington przesiedzieliśmy całą noc w areszcie."
Wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Śmiał się tak bardzo, że nie mógł złapać powietrza, brzuch rozbolał go i z oczu pociekły łzy na samo wspomnienie Wellington, tej szalonej nocy i nastolatków biegających razem po Nowej Zelandii. "To było to, co we mnie kochałeś, racja, Harry? Czy to nie było to?" zadał pytanie zanim zdążył się zastanowić, Styles usiadł obok niego na słomie i westchnął. Racja, to nie był dobry krok. "Przepraszam, zapomnij."
Cholera, było niezręcznie. Louis postanowił wstać i uciec do domu, to to, co zwykle robił, kiedy coś szło nie po jego myśli - chował głowę w piasek. Kiedy otwierał drzwi do drewnianego budynku dla krów usłyszał głos Harry'ego. "To było to, choć głównie byłeś dobrym człowiekiem. Nadal jesteś, Louis."
Następnego ranka dzwoni do swojego prawnika, który swoją drogą wydaje się być nieźle wkurzonym. Oczywiście nie krzyczy, nie za to płaci mu Louis i William wie, że na tym to polega. Więc mówi tylko, że "proces odbędzie się najwcześniej za kilka tygodni, ale lepiej mieć oczy szeroko otwarte, Louis", co jest jasnym sygnałem do tego, by powiedzieć że Louis powinien być na miejscu dbając o swój wizerunek i chodząc na przyjęcia dobroczynne. Louis to doceniał, poważnie, ale William nie był Chrisem, kolesiem od jego wizerunku publicznego, "także daruj sobie, William", mówi do niego i rozłącza się. Wciąż chce naprawić, zrobić cokolwiek z relacją z Harry'm. Cokolwiek. Idzie więc do kuchni zaraz po rozmowie z prawnikiem i modli się o to, żeby go tam zastać.
"Harry leży w łóżku, jeśli o to chcesz zapytać." odpowiada Em, kiedy widzi jak otwiera usta. Kiwa głową, w ten sposób dziękując i zawraca, po czym puka do drzwi Harry'ego i czeka na ciche "proszę" dobiegające zza drewnianej powłoki. Wślizguje się przez szczelinę między framugą a drzwiami i stoi boso w pokoju Harry'ego, w piżamie i ze zwieszoną głową.
"Coś się stało?" zaniepokojenie jest słyszalne w głosie młodego Brytyjczyka. Louis spogląda na niego i nie wie co powiedzieć, Harry po prostu wygląda tak, jakby zlewał się idealnie z całą otoczką Bay Horse i swoim pokojem. Pasuje tutaj idealnie jego piżama, podkoszulek i spodenki, rozczochrane włosy i spocona od snu twarz. Leży przykryty kołdrą w pasiaste, niebieskie wzory opierając się na poduszce, obok ma szklankę wystudzonej herbaty.
CZYTASZ
If I Could Fly (Larry Stylinson)
FanfictionW czasie swojej przerwy Harry zaszywa się na Bay Horse Rancho w południowej Montanie, a Louis jest w trakcie procesu sądowego i tylko wydaje mu się, że nie mógłby wyjechać z Los Angeles. Zapraszam na inne książki z Larry'm: Define Love, Oops, Hi i...