Kiedy zapakował swój cały bagaż na wózek ostatecznie był zmuszony, by na niego spojrzeć. Wiedział, że to nastąpi, ale wolał to odwlekać niż patrzeć w oczy pełne tak niezrozumiałych dla niego uczuć i emocji. Wciąż powinni porozmawiać. Jednak kiedy Louis wczoraj (dopiero wczoraj!) dostał telefon od Liama zabookował natychmiast bilet na następny lot z Montany do Los Angeles.
"Payno, chyba żartujesz sobie." mówił, kiedy szybko logował się na stronę i sprawdzał najbliższe połączenia.
"Słuchaj, nie chciałem cię wcześniej denerwować." tłumaczy się, na próżno. Louis i tak go nie słucha oraz ma w nosie dlaczego dopiero teraz dowiaduje się o dacie rozprawy, która notabene jest już za trzy dni, a Louis ma w cholerę roboty. Musi spotkać się z prawnikiem i kupić jakiś garnitur odpowiedni na rozprawę, która przesądzi jego całe życie, wypadałoby się też ogolić. Musi także pożegnać się z Harry'm, to wciąż w jakiś sposób go przeraża, nie wie czy będzie mógł tu wrócić po procesie. Czuje się tak, jakby tutaj nie szło o dziecko, żywą istotkę, a raczej o zbrodnię stanu. "Otworzyłem ten list kilka dni temu, przysięgam że zalegał u ciebie z dwa tygodnie!"
Rozłącza się bez zapowiedzi i kiedy dostaje na maila potwierdzenie wraz z biletami, które ma odebrać na Billings Logan, tym samym porcie lotniczym, gdzie lądował ponad trzy tygodnie temu. Ma wykupioną opiekę jakiegoś nieznanego mu koordynatora, który ma dopilnować tego, by w razie potrzeby samolot wstrzymał się ze startem (Louis zapłacił za to kupę kasy, ale ma nadzieję, że ta opcja się nie przyda). Później pakuje swoje rzeczy, mimowolnie myśli nad tym, by zostawić tu kilka swoich ubrań by mieć pretekst do powrotu, ostatecznie ukrywa w szafie zabłocone Vansy i szarą bluzę Adidasa. Później musi iść spać.
Rano jadą z Harry'm trzy godziny, które zdają się być wiecznością. Pół drogi spędzają w ciszy, nie gra nawet radio, ale ostatecznie później Harry je włącza i jest przyjemnie. Na tyle, na ile możliwe jest to opuszczając miasto i swoją miłość po cudownych wyznaniach miłości.
Louis podziwia widoki, jakich nie ma w wielkich miastach. Jadą inną drogą niż przyjechał Louis. Trawniki tutaj są zielone i równo przystrzyżone, domy jednopiętrowe, nieogrodzone, prawie wszystkie wyglądają identycznie: mają brudnawy, szary lub żółty kolor, białe obwódki wokół okien i drewniane werandy. Za sycącą zielenią trawników rozpościerają się wysuszone kępy trawy, jasnożółte. Na niektórych działach użytkownicy posadzili sobie malutkie drzewka, które sterczą samotnie w skwarze. Czasem na jakimś podwórzu Louis zauważa kampera, a przed nim siedzi cała wielka rodzina i słychać ich wesołe głosy. Wyobraża sobie wtedy ich historie, może akurat ta rodzina jest biedna jak myszy kościelne i ich dalecy krewni przygarnęli ich, bo nie mieli się podziać? A może ta młoda dziewczyna i tamten trzydziestoletni facet uciekli razem bez zabezpieczenia, ponieważ ojciec dziewczyny nie pozwalał na taki związek, a matka zwiała z innym facetem, z którym ma dziecko?
Po drodze spotykają także wiele Amerykańskich flag wywieszonych na werandy domów czy wetkniętych przy płotach, jeśli ktokolwiek go posiadał. Co wymyślniejsi pofatygowali się z zawieszeniem napisu 'Make America great again'. Później wyjeżdżają z obszaru zabudowania na drogę szybkiego ruchu i krajobraz jest taki sam, dziki i niemalże pustynny z jednej strony, z drugiej górzysty i nieokrzesany.
Kiedy znajdują się na miejscu cała ta sytuacja uderza w niego ze zdwojoną siłą. W milczeniu wyciąga swoją walizkę z bagażnika i niezręcznie chowa ręce do kieszeni spodni, kiedy czuje obecność Harry'ego za swoimi plecami. "Wejdę z tobą do środka." mówi, Louis nie wie czy się cieszy, czy jednak nie. Kiwa tylko głową i szuka odpowiedniego wejścia do pomieszczenia, gdzie ma odebrać bilet, a później przechodzi na terminal B i idzie się odprawić. Przedtem Harry pomaga mu z wózkiem i nadchodzi czas na pożegnanie.
"Słuchaj, Harold, doceniam to, co dla mnie robisz, to wszystko jest wspaniałe. Jesteś wspaniałym człowiekiem, Harold." mówi cokolwiek, co przyjdzie mu na myśl mając w głowie, że to może być ostatni raz, kiedy widzi zielonookiego, długonogiego mężczyznę w ciągu tego roku i kilku następnych. Czuje dużą, lodowatą dłoń wślizgującą się w jego.
"Wróć." mówi i całuje go w czoło, Tomlinson krzywi się na ten niespodziewany gest czułości. Później Harry całuje jeszcze jego nos i jakby się nie umiał powstrzymać prawie całą jego twarz. W końcu muska jego usta i uśmiecha się jak szaleniec. "Zgaduję, że pomachałbym ci na pożegnanie, ale to nie jest pożegnanie, mam rację?"
Louis uśmiecha się. Wróci do domu.
Rozprawa opóźnia się, a oni dowiadują się o tym dopiero w połowie drogi. Liam jest z Louisem dla wsparcia, siedzi za kierownicą i co jakiś czas bluźni na samochody stojące w korku przed nim. Klakson idzie w ruch, Louis zmartwiony spóźnieniem rozpiął już swoją białą koszulę prawie do połowy i pocił się niemiłosiernie. "Kurwa, lepiej byłoby wysiąść i iść z buta." mówi i Louis nie ma zbyt wiele opcji. Tak kończy w skwarze, w koszuli uciskającej jego kark. Fryzura, którą układał dzisiaj rano kompletnie się rozwaliła i jego włosy były bałaganem; w połowie drogi do sądu uświadomił sobie, że zostawił telefon w samochodzie.
Ale kiedy dociera na miejsce wszyscy znajdują się w korytarzu przed salą. Odszukuje wzrokiem swojego prawnika, który rozmawia z konkurencją, a później omiata spojrzeniem każdego z przybyłych - nie zna nikogo. Dziewczyna, która wniosła pozew stoi otoczona grupą trzydziesto, czterdziesto i pięćdziesięcioletnich cioć, wujków, mam, sióstr i ojców, a Louis nie może uwierzyć, że oni wszyscy wierzą w to, że dziecko jest jego. Okej, może on sam niewiele pamięta, grunt to wciąż wierzyć.
"Panie Tomlinson, jak zwykle na czas." kwituje jego prawnik, wysoki szatyn w zielonej todze z włosami postawionymi na żelu i teczką w ręce. Ręka Tomlinsona sięga do guzika koszuli i rozpina go, dzięki czemu może swobodniej oddychać. "Mamy szczęście, że godzina rozprawy została przełożona, sędzia utknął w korku."
"Niech wysiądzie." mówi cicho i do siebie, później omawiają kwestie strategii i ewentualnych porażek, które mogą odnieść po wejściu na salę.
Później wszystko toczy się samo.
iPhone 7 w kolorze grafitowym, który producent określił jako czarny rozdzwania się, kiedy Louis smaży popcorn w mikrofalówce. Idzie powoli do zagraconego stolika i klika zieloną słuchawkę. To Harry. Nie musi zadawać pytania, to wiadome dlaczego dzwoni. Już około siedmiu osób telefonowało do niego dzisiejszego dnia, odebrał tylko od mamy i Fizzy, reszta go nie interesowała. Kiedy zobaczył Liama po wyjściu z budynku sądu rozpłakał się jak małe dziecko, trząsł w jego ramionach przez dobry kwadrans, histeryczny śmiech dławiony przez rękaw marynarki Liama uciekał z jego ust co jakiś czas. "Louis?" głos w słuchawce odezwał się po chwili ciszy. "Co z tobą?"
Zaśmiał się, zaskrzeczał coś niewyraźnie i odchrząknął. "Obudziłem się dziś rano i pomyślałem 'cholera, kocham go'. Pojechałem do sądu, utknąłem w korku, przeszedłem ponad dwa kilometry pieszo, spóźniłem się na rozprawę, ale to nic, bo okazało się, że pan sędzia także i wydali oficjalne orzeczenie."
"Co ono mówi, Louis?" dopytuje.
"Że jestem- jestem ojcem. Wyniki testów DNA to potwierdziły."
Cześć wszystkim!
Chciałabym tylko krótko poinformować, że po tym rozdziale nastąpi kilkutygodniowa przerwa w dodawaniu kolejnych rozdziałów. Potrwa prawdopodobnie do końca kwietnia i jest spowodowana tym, że brakuje mi pomysłów na dalsze rozdziały. Więc mam nadzieję, że przez ten czas trochę ich uzbieram, wrócę i dokończę pisanie IICF :)
CZYTASZ
If I Could Fly (Larry Stylinson)
FanfictionW czasie swojej przerwy Harry zaszywa się na Bay Horse Rancho w południowej Montanie, a Louis jest w trakcie procesu sądowego i tylko wydaje mu się, że nie mógłby wyjechać z Los Angeles. Zapraszam na inne książki z Larry'm: Define Love, Oops, Hi i...