Bay Horse Adventures

1.1K 120 4
                                    

Kiedy wieczorem, właściwie w nocy kładzie się do łóżka, jest napalony. Za ścianą prawdopodobnie śpi Harry razem z Em w jego łóżku, o jego nieszczęśliwe życie. Czy naprawdę chce tu zostać by słuchać w nocy ich wspólnego spania dochodzącego zza ściany, niekoniecznie. Jednak aż do pierwszej nie słychać nic, Bay Horse House jest pogrążone we śnie i tylko Louis nie może zmrużyć oka. Tak przynajmniej się wydaje, bo kiedy tylko postanawia pójść do kuchni trochę pomyszkować (jest głodny najbardziej w nocy, co ma z tym zrobić) dostaje zawału, kiedy widzi, że kanapa okupowana jest przez kogoś. Cień nocy pada na jego twarz, ale jakby mógł nie rozpoznać tej postury, tej ciszy i spokoju, energii emanującej dookoła niego? "Jesteś dobrą energią." powiedział mu kiedyś, gdy trzymali się za ręce idąc spać. Harry uśmiechnął się wtedy, jego loki połaskotały twarz piosenkarza, kiedy pocałował go w policzek. "A ty jesteś nocą. Co ma wspólnego energia i noc?"
Nic, to teraz przyszło mu tylko na myśl.
"Usiądziesz?" nie spodziewał się, że Harry wie o jego obecności za swoimi plecami. Bay Horse House było cudownie ciche i tylko od czasu do czasu słychać było jak wiatr uderza w szklane okna i jak krowy muczą w oddali swoje piosenki.
Więc usiadł posłusznie na tej samej kanapie, na jej drugim końcu, wciskając plecy w oparcie. Chciał kontaktu fizycznego z Harry'm, którego nie mógł dostać, ponieważ Harry jest z cholerną Em i po raz kolejny, co jest z tym domem nie tak?
"Przepraszam, że cię obudziłem." mówi głębokim głosem, w dłoniach trzyma szklankę herbaty, typowy Brytyjczyk. Jego ręce wyglądają tak nago, kiedy nie nosi już żadnych swoich ulubionych sygnetów i pierścionków, wiele z nich dostał od Louisa.
Macha dłonią zbyt lekceważąco. Cóż, czy wspominałam że nie był dobrym nocnym kłamcą? Cóż, z nim nie warto rozmawiać w biały dzień, kiedy wmawianie ludziom nieprawdy jako prawdy było dla niego pestką, którą musiał tylko wyskubać z wnętrza owocu.
"Nie potrafiłem zasnąć, żadna różnica."
"Jet lag." kwituje zielonooki i gdyby tylko wiedział, jak bardzo się mylił.
Później siedzą w milczeniu, zupełnie głuchym i bezradnym, oboje myśląc o czymś innym. Dla Louisa Harry był niedostępny nie tylko pod względem fizycznym, przede wszystkim pod względem psychicznym. Odkąd tylko Louis przyjechał do Montany jego dawny przyjaciel był zamknięty w sobie, zdecydowanie nieskłonny do zwykłej, szczerej rozmowy, której potrzebowali. Uważał bowiem, że nie zdoła utrzymać swoich emocji w ryzach i wybuchnie, nie chciał krzywdzić Louisa, nie chciał mu się opłacać tym samym. Nie wiedział, że cokolwiek robił sprawiał, że tamten czuł się odrzucony i bezwartościowy, bo kim był, jeśli nie należała mu się ani jedna rozmowa?
Około czwartej nad ranem słońce zaczęło wschodzić nad Bay Horse dając niesamowity efekt polarnego nieba w barwach żółtych, pomarańczowych, różowych i czerwonych. Ponowne powstanie słońca było bajeczne do oglądania stojąc boso na ganku domu Harry'ego, Louis mógł podziwiać to zjawisko wieki. W Los Angeles nowy dzień wkradał się między dwa wieżowce i odbijał od ich szklanej elewacji, można więc było tylko zobaczyć żółte tony nad miastem szkła. Tutaj pusta ziemia ciągnęła się wiele kilometrów na południe, północ, wschód i zachód. Dom był jedynym w okolicy, porzuconym, a jednak kochanym przez właścicieli, którzy powstawali wcześnie by zacząć swoje prace. A Louis wciąż wpatrywał się w horyzont. "Pięknie tutaj macie." stwierdził, kiedy wyczuł obok czyjąś obecność. Nie wiedział, że podczas gdy on spędzał kwadranse na obserwowaniu wchodu, był obserwowany także przez kogoś innego, kogoś kto podzielał jego zdanie o pięknie rancza i pięknie, które miał przy sobie.
"Cieszę się, że ci się podoba." i z tymi słowami Harry wrócił do budynku. Obaj zjedli śniadanie w milczeniu, podczas gdy wielu ludzi prześlizgiwało się przez kuchnię i podkradało jedzenie z lodówki. Em zrobiła wszystkim kanapki, które owinęła folią i wręczała na wyjściu, Harry w spokoju jadł jajecznicę na boczku i czytał wczorajszą gazetę, a Louis, cóż, Louis korzystał ze swojej komórki. Przeczytał na Twitterze o dramie, kolejnej między Directioners i Beliebers, polubił kilka zdjęć na Instagramie i napisał do rudowłosego kumpla, który próbował wyciągnąć go na imprezę. Postanowił także dzisiaj lub jutro skontaktować się ze swoim prawnikiem w związku z procesem, który ma się niedługo odbyć. Później zastanawiał się, czy nie wrzucić zdjęcia z rancza na swój Instagram, kiedy Harry naprzeciwko odchrząknął. "Masz może ochotę dziś pomoc mi przy ranczu?" zapytał i jeśli to oznaczało tylko spędzenie kilka chwil sam na sam z Harry'm to on się pisał. Kiwnął głową i powiedział, że będzie gotowy za 10 minut, faktycznie był. Nie czuł potrzeby robienia z siebie cudownego kolesia tego poranka, założył tylko bluzę Adidasa, dresowe spodnie i swoje Vansy ubrudzone błotem. Wygodnie.
Kiedy znalazł na ganku Harry'ego i Em rozmawiających spokojnie, przerwali rozmowę i Em spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. "Jesteś pewien, że Adidas to dobry wybór?" zapytała niejasno, a on obruszył się. "Oczywiście, że to dobry wybór", odpowiedział i ruszył za Harry'm do jedynego samochodu, który nie należał do niego i który nie był wypożyczony. Butelkowozielony Jeep, przypuszczalnie praktyczny do podróżowania po nierównych ziemiach Bay Horse Rancho.
"Co zamierzamy robić?" zapytał, kiedy Harry za kierownicą odpalił samochód i wycofywał się powoli spod domu. Samochód nie grzązł tak bardzo w błocie jak jego, kiedy tu przyjechał, dzięki Bogu. Ruszyli przed siebie tą samą ścieżką, która Louis przyjechał tutaj dwa dni temu, prowadziła do miasta. Chwilę później skręcili gwałtownie w lewo, Louis mógł dostrzec nikły szyld Bay Horse. Podróżowali wzdłuż ogrodzenia jakiś czas, może więcej niż kwadrans i w końcu zatrzymali się pośrodku niczego. "Co będziemy tutaj robić?" zapytał zdezorientowany wskazując dookoła pustą przestrzeń, po czym jego wzrok padł na Harry'ego wyjmującego z bagażnika narzędzia.
"Muszę wstawić nową część płotu, a potem zająć się szyldem." wyjaśnił cierpliwie i Louis nie mógł zrozumieć dlaczego.
"Nie jest zepsuty." zauważył i postanowił pomóc z rzuceniem nowego płotu sięgającego mu do pasa na podłoże. Było ślisko i mokro, zapewne w nocy padało lub rosa była gęsta tego poranka. Zastanawiał się jak do cholery ludzie tutaj montują sami płoty, on zadzwonił tylko do odpowiedniej firmy, która przyjechała w ciągu godziny i zapłacił im kilka banknotów za robociznę. Tutaj widział narzędzia, których w ogóle nie znał, coś podobnego do sekatora oraz wiele linek i kleszczy.
Było około dwunastej, kiedy Harry zdążył rozmontować płot w zasięgu około czterech metrów, Louis porządnie wynudził się przez ten czas. Kolor jego Vansów był teraz pięknym brązem, glina zastygała i sprawiała, że były cholernie ciężkie, jego nogi jak z ołowiu.
Zeskoczył z bagażnika, który był otwarty i z trudem poczłapał do Harry'ego, który na kolanach rozmontowywał kolejne części. To musiał być jeden z tych farmerskich splotów, zwykły płot wystarczyłoby tylko zdjąć. Tutaj świeżo upieczony ranczer musiał pracować w pocie czoła, flanelowa koszula z wczoraj była cała brudna, twarz Harry'ego także. Co jakiś czas prostował się i strzelały mu plecy, a wtedy krzywił się niemiłosiernie i pomiędzy jego brwiami pojawiała się zmarszczka bólu.
Louis zaczął kopać ziemię obok niego. "Długo to potrwa?" zapytał nieśmiało, nie wyglądało na to, żeby Harry był chociaż w połowie swojej pracy.
Zrobił sobie na chwilę przerwę i otarł strużkę potu spływającą po jego czole. Spojrzał na Brytyjczyka z lekkim, wyrozumiałym uśmiechem. "To zajmie mnie do późnego wieczoru. Jeśli się nudzisz i chcesz wrócić to śmiało bierz mój samochód."
"Co będzie z tobą?" zapytał po chwili, martwił się, jak Harry potem dotrze do domu. Do domu, bo to był jego dom, prawda? Dom jest tam, gdzie czujesz się dobrze.
Harry skinął głową w stronę drogi, którą tutaj przyjechali. "Niedaleko jest przystanek autobusowy, mogę dojść tam pieszo i pojechać ostatnim autobusem do wsi za ranczem. Stamtąd mam już blisko."
Nie miał serca go tutaj zostawiać, jednak na co się zdał? Tylko marudził, w dodatku okropnie burczało mu w brzuchu, a zjadł już swoje kanapki. Czy był bezduszny, gdy wsiadał za kierownicę Jeepa i ruszał, rozbryzgując wokół siebie błoto? Prawdopodobnie.
Kiedy dojechał do domu i zaparkował było po czternastej, a on znów wpadł do pustego domu. Wyjadł kilka jogurtów, znalazł sucharki i postanowił przespać się trochę, kiedy oczy zaczęły mu się same zamykać. Przedtem jednak zrobił zdjęcie widoku ze swojego okna, niby nic specjalnego, jednak nicość i jedno drzewko pośrodku tego wszystkiego sprawiało, że postanowił wrzucić zdjęcie na Instagram.

If I Could Fly (Larry Stylinson)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz