Bay Horse Rancho, cowboy Tomlinson

829 88 8
                                    

Następnego dnia po jego przyjeździe Harry zerwał się o świcie z łóżka, oczywiście nie budząc Louisa i ubierał się. Kiedy mył zęby i czesał dłuższe niż do tej pory włosy strącił pojemnik na szczoteczki do zębów i to obudziło marudnego Louisa.

"Harry? Gdzie uciekasz?" wychrypiał z policzkiem wciśniętym w kolorową pościel i jedną nogą wystawioną za kołdrę w celu regulacji temperatury. Od zawsze irytowało go to niemiłosiernie, że kiedy był cały okryty kołdrą to było mu za ciepło, a kiedy był cały odkryty to za zimno i takim sposobem wypracował sobie rozwiązanie idealne.
Smak wczorajszej kolacji (spaghetti bolognese z pastą warzywną i wybornym, białym winem) oraz smak ciała Louisa wciąż tańczyły na ustach Harry'ego, kiedy pochylił się nad łóżkiem i podarował Louisowi swój szeroki uśmiech z bliska. Kiedy mrugał pod powiekami wciąż miał obraz wczorajszego Louisa, pięknie i zmysłowo tańczącego z kieliszkiem napełnionym aż po brzegi. Wczoraj doprowadzało to go do szału, jego ruchy i intymność, którą czuć było w ciasnym pokoju. Dziś to było tylko wspomnienie, do którego uśmiechał się z rana. "Wciąż mam swoje obowiązki, pamiętasz, żabko?" mówi gładko i wplątuje dłoń w rozczochrane włosy starszego mężczyzny. Czasem, kiedy widzi jak Louis gra w gry przeznaczone dla grupy wiekowej 4 - 9 na poważnie myśli, że jest dzieciakiem - małym i bezbronnym, by chwilę później pomyśleć o tym, jak gorące ma nazwisko i ciało, jak jego nogi są ładne i pulchne w bardzo obcisłych jeansach, które nosi.

Louis wzdycha w poduszkę jakby to, co za chwilę powie kosztowało go wszelki wysiłek. "Pójdę z tobą jeśli poczekasz jeszcze pół godzinki." szepcze i uśmiecha się sennie, kiedy Harry w odpowiedzi układa się znów obok niego i obejmuje go ramieniem. Leżą tak kilka minut, kiedy w końcu Harry wygania go do łazienki. Louis specjalnie w drodze okrywa się prześcieradłem, by nie dać Stylesowi satysfakcji, jaką sprawia mu patrzenie na niego nago. Widział to wczoraj w jego oczach, pożądanie i może kawałek miłości skrywanej gdzieś głęboko, kiedy szalenie całował jego ciało, usta i jak mruczał pod nosem słowa, których Louis nie mógł zrozumieć przez swoją ekstazę.

Normalnie nie brałby prysznicu, jednak czuł się cholernie śmierdzącym po nocy. Wykąpał się więc szybko, włożył na siebie luźne, wygodne ubrania, umył zęby i był praktycznie gotowy, kiedy Harry przypomniał mu o śniadaniu. "Zwykle ich nie jadam. Tam, w LA." tłumaczy, a Harry ze zmarszczonymi brwiami odpowiada, że to Montana a nie LA, i że tu będzie jadł wszystkie posiłki, które powinien. Louisowi robi się aż ciepło na sercu.

Ostatecznie z domu wychodzą po siódmej, Harry narzeka, że to skandalicznie późna godzina, więc Louis nie odzywa się ze swoim 'w LA spałem do dwunastej', bo to nie LA i to nie to samo życie. Mimo pozorów jest zadowolony z niego.

Kiedy wsiadają do Jeepa i ruszają (gdyby dało się na grząskim gruncie) z piskiem opon, Louis zagaduje: "To co będziemy dziś robić?"

"Dziś" patrzy na niego znacząco i unosi brew. "będziemy jeździć konno."

Louis patrzy na niego jakby postradał zmysły, z przerażeniem i obawą. Jest pewien, że sobie nie poradzi sam w siodle, że w ogóle nie ma odpowiednich ubrań do jazdy i butów lub że koń uderzy go tylnymi kopytami, kiedy podejdzie do niego. "Myślałem, że masz wiele swoich ranczerskich zadań do wykonania?" stara się odwieść Harry'ego od tego pomysłu, ale on śmieje się i kręci głową. Kładzie dłoń na jego udzie i ściska uspokajająco. Później złącza ich dłonie.

"Owszem. Będziemy jeździć kiedy owce będą się pasły. Idealnie, prawda?"


Kiedy już usiadł w siodle nie było odwrotu. Czuł się niepewnie i niekomfortowo, zupełnie jakby znów był osiemnastolatkiem i przeżywał swój pierwszy, niezdarny seks. I podczas gdy Harry majestatycznie i dostojnie siedział na klaczy imieniem Hygge, Louis próbował nie zlecieć z jej życiowego partnera Hugona. Właściwie to Hugo, Louis po prostu był tak zirytowany na konia, że zaczął nazywać go zupełnie inaczej, licząc na to, że to w jakiś sposób rozdrażni ogiera. "Dlaczego Hygge?" niebieskooki mężczyzna zapytał, kiedy jeszcze w stajni stali przy zagrodach spoglądając na śnieżnobiałą klacz. "To ma w ogóle jakieś znaczenie?" ale pożałował, że zadał to pytanie w momencie, kiedy Harry spojrzał na niego i oznajmił, że 'zawsze nazywa zwierzęta odpowiedzialnie'.

"Hygge to chwile, które chcesz zatrzymać. Taki spokój wewnętrzny ze światem, styl życia." wytłumaczył, a Louis mógłby przysiąc, że widzi blask promieniujący z jego twarzy. Uśmiecha się na tę myśl. "Louis?"

"Tak?" odpowiada szybko, w jego głosie słychać nutę strachu. Wciąż stara się utrzymać na koniu.

Harry zaczyna swoje ranczerskie porady, Louis to czuje, więc przygotowuje się na długą, mozolną wypowiedź o jeździe konno. Zamiast długiej notatki dostaje jedną, prostą wskazówkę. "Rozluźnij się."

"Tylko tyle?" pyta oburzoną angielszczyzną i ma ochotę uderzyć Harry'ego tak bardzo, ponieważ wsadził go na Hugona i każe mu jechać nie wiadomo gdzie i w jakim celu, w ogóle po co on dziś wychodził z domu? Zapamiętać: nigdy więcej nie wyruszać z Harry'm na ranczerskie eskapady. Nigdy.


Po kwadransie idzie mu już znacznie lepiej, przynajmniej ruszył z miejsca. Wolno kuśtyka za Hygge i nie widzi kompletnie nic poza plecami Harry'ego, więc ufa mu. Hugon co jakiś czas poparskuje i Louis sądzi, że on także daje mu wskazówki, których nie potrafi zrozumieć. Niestety, nigdy nie będzie dobrym jeźdźcem.

"Jak tam tyły?" w pewnym momencie Harry do niego krzyczy śmiejącym się głosem. Louis stara się go wyprzedzić, ma już dość rzucanych w jego stronę co jakiś czas dziwnych podtekstów, ale nie potrafi zmusić Hugona do przegonienia Hygge. Wstrętny pantoflarz, myśli Tomlinson i kręci głową z niedowierzaniem.

Owce grzecznie się pasą, więc mogą odjechać kawałek dalej, co też robią. Tyłek Louisa boli od siodła, boli go także inna część ciała tam w dole i ramiona od ciągłego ich spinania. Rozluźnił już szczękę, więc może rzec, że jest lepiej niż było. "Kiedy przerwa, Tarzanie?" śmieje się Harry'emu prosto w twarz, ale on odbiera to jako miłą zaczepkę i marszczy nos. 

Odpowiada "niedługo" i nazywa go baby boy. Oboje śmieją się przez kilka chwil, później uspokajają i schodzą na stały grunt. Miło jest w końcu nie balansować na grzbiecie Hugona, któremu to, że Louis w końcu z niego zsiadł wydaje się spełniać dużą przyjemność. Trąca go nosem, a potem chce zjeść jego rękę, ale ratuje go ranczer Styles.

"Nie wychowałeś go porządnie!" zarzuca mu Louis, kiedy kładą się na plecy  piaszczystym podłożu. Kiedy niebieskooki mężczyzna patrzy na tego młodszego, na jego niebywale szeroki uśmiech, przygryzanie ust i mrużenie oczu, na bardzo ranczerski kapelusz, który zwykle kupują turyści, przewieszony teraz przez jego szyję, na wszystkie piegi, które aktualnie wydobywa słońce, na ręce złożone na klatce piersiowej, tatuaże, których powstania czasem był powodem, rzęsy zostawiające nikły ślad równych płotków pod jego oczami, koszulkę opinającą spocone plecy i w końcu patrzy też wgłąb, gdzieś daleko na jego wspomnienia, kryzysowe sytuacje i miliardy słów. Tak, kiedy patrzy na to wszystko, rozumie. Pojmuje całą tą miłość tylko kiedy patrzy.

"Louis?" Harry mówi spod kapelusza przykrywającego jego twarz. Louis mruczy w odpowiedzi. "Gapisz się."

Unosi jego kapelusz w górę i zakłada sobie na głowę, a sznurek z niego zwisający zostaje gdzieś zaplątany u góry. Patrzy na barwę Harry'ego, dziś jest żółty, świetlisty, wręcz złoty. Całuje go. "A ty się rumienisz." dopowiada swoje ostatnie słowo. Później zdejmuje kapelusz, zaczyna całować Harry'ego znów, a kiedy przerywają zasłania ich właśnie tym ranczerskim kapeluszem przed zdradzieckim spojrzeniem owiec. Wstrętne podglądaczki, nie mają własnego życia uczuciowego.

Jest to przedostatni rozdział!


If I Could Fly (Larry Stylinson)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz