Kolejnego dnia nad Londynem wiszą burzowe chmury ale do południa nie pada. Dopiero gdy cała piątka - Louis, Lottie, Tommy, Ern i Do wracają ze spaceru zaczyna kropić, a godzinę później rozpętuje się prawdziwa wichura. Dzieciaki trochę się boją, ale Jay uspokaja je matczynym głosem i zapędza natychmiast na drzemkę. Oczywiście chcą być samodzielne, więc guzdrzą się z wkładaniem swojej piżamki, jednak śpią smacznie już pół godziny potem. Wszyscy oprócz nich zbierają się razem w salonie. Odkąd tylko Louis pamięta jego rodzina miała te dziwne zwyczaje jak 'nie wstajemy od stołu dopóki wszyscy nie zjedzą' lub granie w gry planszowe w każdy pierwszy piątek miesiąca niezależnie od natłoku obowiązków. Zbieranie się w jednym pokoju przy świecach podczas takich burz jak ta również były kolejną, wyjątkową tradycją.
Louis to kochał.
"Jak się wszyscy macie?" Dan wraca z piwnicy z większą ilością świec i rozstawia je po całym salonie, a mama chodzi i zapala wszystkie. Tak właśnie to pamiętał, to piękne wspomnienia. Oczywiście wszyscy wyglądali wtedy nieco inaczej, Phoebe i Daisy były mniejsze i nie używały jeszcze kosmetyków, Lottie nie miała chłopaka, a przynajmniej nie takiego, którego przedstawiła całej rodzinie. Nie było wtedy jeszcze Doris i Ernesta, mama miała innego faceta, ale to wciąż to wspomnienie. "Louis, jak podróż."
Wzdycha teatralnie. "Okropna." mówi szczerze i wszyscy się śmieją.
"Ciesz się, że jesteś superbogaty i nie musisz przesiadać się trzy razy." komentuje Phoebe, a Louis dorywa ją i łapie za nos.
"Mądrala." wyrywa się z jego uścisku i pokazuje mu język, Jay szturcha ją i mówi żeby tak nie robiła.
"Louisa nie upomnisz!" skarży się, więc Jay też upomina i jego.
"Jestem dużym chłopcem, mamo." jęczy i sięga na kanapę po poduszkę skradzioną przez jednego z ich psów. To śmieszne, ale Louis zupełnie nie pamięta kiedy ze szczeniaków stały się dorosłymi psami. Nie było go bardzo długo w domu, zbyt długo.
"Nigdy zbyt dużym dla mamy, pamiętaj."
"No pewnie, przyda ci się teraz trochę świętych rad mamy Jay." Lottie zabiera głos i dostaje kopniaka od Jay. Tommy wybucha śmiechem i pociąga za sobą całą resztę, aż w końcu każdy rechocze do czasu, aż ktoś nie zaczyna stękać i skarżyć się na ból brzucha i żeber.
Uwielbia ich za to, że dziecko nie jest wielkim problemem dla nich. Jest po prostu częścią życia i Louis całkiem myśli, że przez te kilka dni pobytu wśród rodziny zmienią jego bojaźliwe nastawienie.
Mija cały weekend i Louis decyduje się zostać w domu przynajmniej do piątku. Miło znów chodzić do tych samych miejsc co kiedyś i nie być bardzo rozpoznawalnym i miło jest siedzieć w domu, skakać na trampolinie z Do i Ernestem. Całkiem w porządku jest patrzeć na obściskujących się Lottie i Tommy'iego, chociaż kiedy Pho i Dais chciały go pomalować to było już zdecydowanie za dużo. Zaliczył także wspólne gotowanie z Jay, poczytał młodszemu rodzeństwu bajki i nauczył się kilku drobiazgów, jak na przykład to jak karmić niemowlaka (Fiz uznała, że wydrukuje dla niego kilka artykułów dla matek, które mają dziecko pierwszy raz).
Wtorek nadchodzi szybko, Louis ma już zabukowane bilety na sobotę do Los Angeles. Nie jest pewien co powinien zrobić po powrocie, chociaż podświadomie pamięta o tym, że musi spotkać się z Kelly, matką jego syna. Jednak to jest, będzie trudne, przeraźliwie ciężkie i sam Louis będzie musiał pozostać odważnym, kiedy po raz pierwszy spotka się z synem. Jest przerażony tą myślą, choć powinien być wniebowzięty. W zasadzie nic nie wie o dzieciach, nie o takich małych. Kiedy był nastolatkiem pomagał matce ze starszymi bliźniaczkami, ale to nic w porównaniu z posiadaniem własnego dziecka. Gubi się we własnych, krętych myślach i wybiega zbyt daleko w przyszłość. Jeśli uda mu się zbudować jakąkolwiek relację z dzieckiem to czy kiedykolwiek powinien mu powiedzieć prawdę czy raczej udawać wspaniałego przyjaciela dla jego matki? Czy powinien zostać w Los Angeles i czy jego mgliste plany o prowadzeniu pensjonatu byłyby jeszcze możliwe? Jak często musiałby i mógłby spotykać się z Freddiem, a jak często chciałby? Pytań było tak wiele.
W zasadzie pół wtorku przesiedział w domu. Miał wyjść z dziewczynkami, to znaczy miał podwieźć je do przyjaciółki ale w ostatniej chwili pokłóciły się. Polały się babskie łzy, Louis musiał być dobrym bratem, a później przygotował popcorn i obejrzeli razem jakieś nudne filmy. Nie za bardzo się na nich skupiał, większą uwagę przyciągał jego telefon i dziwne MMSy, które dostawał od Harry'ego. Na pierwszym zdjęciu były jego buty, na drugim samochód, który ugrzązł w błocie, na trzecim droga, a na czwartym i ostatnim prawe i lewe oko Harry'ego. Nie był zły, w zasadzie całkiem miło dostać takie, hm, urocze wiadomości od kolesia którego kochasz.
Ale wszystko wyjaśniło się w nocy, a w zasadzie już w środę, bo było po północy, szczerze powiedziawszy. Wszyscy pomyśleli że to włamanie i kiedy Dan przygotowywał się do uderzenia szklanym pojemnikiem Jacka Danielsa Harry odskoczył i krzyknął "Chryste, przestraszyliście mnie!"
Mama aż złapała się szafki, by nie zemdleć z wrażenia, reszta nie była bardzo zainteresowana, kiedy okazało się że to tylko Harry. "Co tutaj robisz?" Louis oniemiał z zachwytu, Harry! W jego własnym domu w Doncaster, Harry, który w ogóle nie zdradził tego, że przylatuje. "Co tutaj robisz?" powtarzał nie dając mu w spokoju zdjąć butów i płaszcza. Uczepił się jego ramienia kiedy próbował dostać się do kuchni. "Harry, nie możesz wpadać do mojego domu i nie mówić mi dlaczego! Coś się stało?"
Harry zaśmiał się żywo i usiadł w końcu na krześle kuchennym. Jay przygotowała mu herbatę, którą teraz postawiła przed jego uśmiechniętą, wdzięczną twarzą. Skinął jej głową i przymknął oczy knykciami rozmasowując skronie. "Później, Louis, później." szepce niemal błagając i to wszystko - zmęczenie w jego głosie, skrajne wyczerpanie i wyraz jego twarzy sprawiają, że czeka aż do momentu, kiedy Harry sam nie zdecyduje się mu powiedzieć. Przedtem jednak musi zataszczyć walizkę Stylesa do swojego pokoju, przygotować dla niego posłanie na drugiej stronie łóżka i pomóc mu wyciągnąć ubrania do przebrania z torby. Później kładą się spać, Louis po prawej, Harry po lewej i gaszą światło. Długo leżą tak w bezruchu, słychać tylko ich oddechy i w końcu Harry odwraca się w jego stronę, kładzie głowę na ręce i mruga szybko odganiając sen spod powiek. "Dzisiaj wtorek." jego zachrypnięty głos wywołuje w Tomlinsonie ciarki. "Przyleciałem prosto z Montany aż do Los Angeles żeby, no wiesz, trochę cię wspierać, kiedy będziesz spotykał się z Kelly i swoim dzieckiem. Tylko że nie było cię w domu."
"Oh." jest w stanie tylko tyle powiedzieć, prawdopodobnie jeszcze nie dociera do niego informacja, że to prawdziwy Harry uśmiecha się do niego tak pięknie i delikatnie leżąc zaledwie kilka metrów od niego.
"Więc siedziałem kilka godzin na klatce schodowej, bo wiesz, miałem nadzieję że po prostu gdzieś wyszedłeś i wrócisz zaraz, ale potem zjawił się Liam i śmiał się ze mnie tak bardzo." Louis dotyka jego twarzy najdelikatniej ja potrafi; przejeżdża kciukiem po zadartym nosku i linii szczęki. "Więc miałem do wyboru wrócić na ranczo lub lecieć do Londynu, Bóg jeden wie po co i Bóg jeden wie, czy nie miniemy się w drodze, ale stwierdziłem 'okej, chcę zobaczyć mojego mężczyznę' więc wsiadłem w samolot i jestem."
"Wyłączyłem telefon, przepraszam." mówi ze skruchą i śmieje się chwilę potem. "Jesteś obłąkany. Jesteś w podróży tyle godzin tylko dlatego żeby mnie zobaczyć? Mogłeś poczekać, aż wrócę do Los Angeles i przenocować u chłopaków, albo wynająć hotel, albo włamać się do mojego mieszkania, znaleźć zapasowe klucze i-"
Harry ucisza go, kiedy szturcha jego nos swoim. "Chciałem cię zobaczyć." mówi jak gdyby nigdy nic, jak gdyby podróż z drugiego końca świata do Anglii nie miała znaczenia. Później go całuje, Louis w zasadzie nie jest zaskoczony. To piękne móc mieć go w ramionach i całować po całym tym stresie, myśli i uśmiecha się szaleńczo tym samym uniemożliwiając dalsze całowanie. Chce powiedzieć, że go kocha ale to chyba jeszcze za wcześnie.
CZYTASZ
If I Could Fly (Larry Stylinson)
FanfictionW czasie swojej przerwy Harry zaszywa się na Bay Horse Rancho w południowej Montanie, a Louis jest w trakcie procesu sądowego i tylko wydaje mu się, że nie mógłby wyjechać z Los Angeles. Zapraszam na inne książki z Larry'm: Define Love, Oops, Hi i...