#11 "Mój mały motylek"

706 75 9
                                    

Po dotarciu do budynku, od razu ruszyłam do salonu. Wiedziałam, że tam znajdę resztę bohaterów. Nie myliłam się, wszyscy siedzieli na kanapach, nawet Loki był. Bałam się na niego spojrzeć, więc usilnie unikałam jego wzroku. Po kilku minutach nie dałam rady i szybko zerknęłam. To spojrzenie było puste. Natychmiast jakaś gula powstała mi w gardle. Przełknęłam ją.

Natasha, kiedy tylko mnie zobaczyła, chciała mnie przytulić, jednak ja jakimś cudem niemal od razu znalazłam się na drugim końcu pomieszczenia, a Hades stał przede mną ukazując obnażone zęby. W jego oczach błysnęło coś, co spowodowało, że nawet Laufeyson zatrząsł się ze strachu. No to tyle z moich umiejętności. Wszystko za co się biorę, kończy się porażką. Albo śmiercią. Albo dożywotnimi lękami, no ewentualnie niepełnosprawnością i obłąkaniem. Romanoff nie zraziła się i rzuciła mi swoje pocieszające spojrzenie. Wzięłam głęboki oddech.

- Może opowiedz nam wszystko. – Rzucił facet w rajtuzach. Pozostali zaczęli go mordować wzrokiem. Ja jednak miałam już wszystko głęboko w poważaniu. Wystarczył widok Lokiego, żebym przypomniała sobie kim naprawdę jestem.

- Jak tam chcesz, to zacznijmy może od początku. Moja mama zaliczyła z pewnym mężczyzną wpadkę, po 9 miesiącach pojawiłam się ja. Pomimo, że nie byłam planowana, postanowiła się mną zająć. To była świetna kobieta.

- Była?

- Od samego początku byłam upośledzona, czy jak kto woli „obdarowana". Na początku to nie było nic wielkiego, rozróżniałam czy ktoś kłamie, potem doszło do tego wyczuwanie silnych emocji targających osoby w moim otoczeniu. Później mój „radar" się jakby wyostrzył, potrafiłam wyczuć drobne zmiany nastrojów. Doszło do tego także, że mój dotyk zaczął „parzyć", przeistoczyło się to w istne tortury. Jeśli ktokolwiek, przez przypadek się otarł o moją skórę, lądował na podłodze, wijąc się w takim bólu, że nie dało się tego określić słowami. Z czasem z zetknięciem ze skórą „czytałam" historię tego człowieka, potrafiłam skopiować jego umiejętności... - Wciągnęłam ostro powietrze, kiedy przez głowę przeleciało mi wspomnienie, kiedy pierwszy raz tak się stało. Moja rówieśniczka chciała wziąć mnie za rękę, żeby zaprowadzić mnie do przedszkolanki, bo zle się poczułam. Przeżyła, moja moc była o wiele słabsza od tej obecnej. – Nagle pewnego dnia zezłościłam się. To było w moje szóste urodziny. Myślałam, że wszyscy zapomnieli. Byłam zła. –Sceny zaczęły mi się przewijać przez oczy. – Nie wiem jak, ale ... Okazało się, że mam jeszcze inne moce. W ciągu kilku sekund zabiłam wszystko w obrębie 10 kilometrów. Moja mama, ojczym, młodsza siostra... Wszystko. Nawet jedna osoba nie przeżyła. Zjechały się gazety. Myśleli, że to jakiś wielki wybuch. Nie wiecie nawet co to było jak znaleźli mnie żywą wśród gruzów. Wielkie nagłówki gazet.

„Cudowne dziecko",

„Czy to możliwe, cud w Rainwille",

„Uratowane dziecko..." !

Oczywiście zaczęła się tym interesować Hydra, nie wierzyła w to wszystko. Przeczuwali, że to nie był normalny wybuch. Zaczęli poszukiwania, dotarli do mnie. Porwali. Zamknęli, zaczęli szkolić. Moje moce ciągle rosły. Czasami nieświadomie atakowałam jakiegoś strażnika lub szkoleniowca. Później przez kilka byłam w laboratorium. –Chciałam się wzdrygnąc, ale wyłączyłam wszystkie uczucia. Nie zasługiwałam na nie.

– Podawali mi różne serum. Chcieli zrobić ze mnie kolejnego Zimowego Żołnierza, ale mój organizm nie przyjmował żadnych ciał obcych. Trucizny, polepszacze,... Nic nie działało. Próg bólu nie mieszczący się w skali. Krwawe treningi, idealna forma u ośmioletniej dziewczynki. Ciągle załatwiali mi kogoś nowego do walki. Nie wyobrażacie sobie ich min, kiedy kazano im się przygotować na ważną misję, wchodzą do pokoju i każe im się walczyć z mała dziewczynką. Moja reputacja rosła. Nikt nic o mnie nie wiedział. Świadków usuwano, sami zaufani ludzie... Mówią, że strach przed nieznanym jest najgorszy. Może mają rację.

To byli bezduszni mordercy. Nie za dobrze kończyli. Na początku nic nie rozumiałam, chciałam po prostu choć trochę akceptacji. Robiłam co mi kazali. Wiedziałam, że jestem potworem. Oni też tak mówili, chcieli, żebym to odpokutowała. Wierzyłam im. Starałam się. Jak bardzo się starałam. Szybko się uczyłam. Wymogi rosły. W każdej wolnej chwili trenowałam. Wszyscy się kładli, a ja próbowałam jakkolwiek opanować nieskończoną energię.

Któregoś dnia spotkałam samego Zimowego Żołnierza. To miał być test. Po tym spotkaniu wylądował na miesiąc w szpitalu. Ciągle dręczyły mnie wyrzuty sumienia. To on potwierdził moje przeczucia, że to wszystko nie jest w porządku, że coś jednak nie gra. Powiedział o możliwości ucieczki. Na początku myślałam, że po prostu chce się pozbyć rywalki... Ale jeszcze tego samego wieczoru uciekłam. Sami sobie zaszkodzili. Idealne wyszkolenie... Zabezpieczenia nie stanowiły dla mnie problemu. Kiedy już znalazłam się na powierzchni nie wiedziałam co ze sobą zrobić, nie miałam dokąd się udać... Szybko mnie złapali. Drugi wyskok dłużej planowałam. Byłam przygotowana. Załatwiłam mieszkanie, kasę, zajęcie... Wszystko. Udało się. Wysadziłam bazę w powietrze i wykorzystałam ich dezorientację, zanim zdążyli się zorientować mnie już nie było. Potem trafiłam na was. Resztę znacie.

- Znałaś Bucka. –Ni to stwierdził, ni to zapytał Rogers. Przytaknęłam.

- Można powiedzieć, że to spoko gość. – Na twarzy blondyna wykwitł uśmiech.

- Tak wiem.

- Ile masz lat?

- Kobiet się o wiek nie pyta, Hawkeye.

- Ile tam byłaś?

- Za długo.

- Co ci zrobili?

- Nic czego bym nie przeżyła.

- Jaką masz moc?

- Ogromną.

- Pfff kobiety.

- Pfff Stark.

- Nie potrafisz normalnie odpowiedzieć?

- Nie ma tu pytania, na które wcześniej nie uzyskaliście odpowiedzi.

- No dobra.

Każdy coś dodał od siebie, nie słuchałam ich. Byłam skupiona na Lokim. On milczał, nikomu nie dogryzał. Był nieobecny. Z jego postawy nic nie wynikało. Nie mogłam tego wytrzymać.

Szybko ruszyłam do mojego pokoju. Zabarykadowałam się. Mocą poprzesuwałam meble pod drzwi, teraz miałam mnóstwo przestrzeni. Położyłam się na podłodze. Zrobiłam pole, przez które nikt i nic nie mogłoby przejść, wygłuszyłam wszystkie odgłosy. Moja mgła przerobiła cały pokój. Teraz oddawał moje uczucia. W skrócie wyglądał przerażająco, wszystko wyglądało jakby przeszło tornado. Nie było innych kolorów niż czarny i różne odcienie szarości. Hades oczywiście położył się wiernie obok mnie. Moja moc krążyła. Ukazywała obrazy z mojego życia, koń obserwował to wszystko.

Dawał jakieś wsparcie. A zarazem uświadamiał, że moja moc każdego dnia rośnie. Nie mogłam go skrzywdzić własną mocą, przecież był z niej stworzony. Mogłam po prostu chcieć, żeby zniknął, ale nie wyobrażam, że mogłabym to zrobić. Moje myśli płynęły, były jak rzeki, wartkie potoki, wodospady- nie do zatrzymania. Tym razem byłam pewna mojej bariery, więc dałam pełną swobodę. Robiłam dłonią gesty, które powodowały, że kontrolowałam najmniejszą zmianę położenia. Czułam wszystko, widziałam wszystko, wiedziałam wszystko. Teraz nie było dla mnie ograniczeń. Czemu tak nie może być zawsze? Stworzyłam małego motyla, zamachał skrzydłami i zniknął. Nie dlatego, że przestał istnieć, po prostu wysłałam go w miejsce, gdzie się przyda.

 Mój mały motylek. Zobaczymy na co cię stać.

Z tą myślą odpłynęłam.


********************

Następny rozdział, dziękuję za wszystkie miłe komentarze, dawno nie czytałam czegoś tak miłego.

Równo 1100 słów.

Gwiazdkujcie, komentujcie i poprawiajcie moje błędy! ;)

~nega_tywna


It's all right I AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz