Rozdział 6

267 34 17
                                    

Odwróciłam głowę w drugą stronę i ujrzałam postać z pistoletem. Nie miałam już gdzie uciec. Zacisnęłam powieki roniąc przy tym kilka łez i czekałam spokojnie na śmierć.
Mamo idę do Ciebie.
Przygotowywałam się już na przyjęcie strzału i związany z tym ogromny ból fizyczny. W duchu modliłam się o szybki i bezbolesny koniec. Usłyszałam wystrzał. Czekałam ze spokojem na śmierć wylewając strumienie łez, ale nie poczułam nic. Natomiast usłyszałam odgłos upadającego ciała. Otworzyłam mocno zaciśnięte dotychczas powieki i ujrzałam leżącego na ziemi zakrwawionego Taehyunga. Przerażona szybko rzuciłam się na kolana.

- Tae! Tae, nic Ci nie jest?! - zapytałam ujmując w dłonie jego bladą twarz. Oparłam jego głowę na moich kolanach, a już po chwili dobiegła do mnie piątka chłopaków.

- Spokojnie. To tylko draśnięcie - zaśmiał się gorzko poszkodowany.

- Jin dzwoń po pogotowie! - krzyknął Nam przestraszony widokiem przyjaciela w kałuży krwi.

- A gdzie Jeon? - byłam zmartwioną zniknięciem najmłodszego. Był dla mnie jak brat. Nie chciałam, żeby jemu również coś się stało.

- Pobiegł za osobą, która próbowała Cię zabić - Suga wydawał się być opanowany, ale w głębi cały się trząsł. Jestem tego pewna. To dzięki swojej pracy zachowuje pozory spokoju.

W odpowiedzi kiwnęłam tylko głową i drżącą dłonią odgarnęłam posklejane kosmyki włosów z czoła rannego. Miałam ochotę wybuchnąć płaczem. Tak bardzo się bałam, że to coś poważnego, że przeze mnie może umrzeć. W końcu naraził dla mnie swoje życie, a wcale nie musiał tego robić. Plama brunatniej cieszy z każdą chwilą się powiększała, a twarz szatyna traciła kolory i stawała się biała. Jego oczy ledwo były otwarte.

- Kochanie, nie zasypiaj. Proszę. Rozmawiaj ze mną. Musisz być silny - prawie krzyczałam. Pokazałam już w histerię.

Przecież on nie może mnie zostawić. Nie teraz. Nie zdążyłam mi nawet powiedzieć o moich uczuciach. Jeśli coś mu się stanie nie wybaczę sobie. Boże, błagam nie zabieraj mi kolejnej osoby, którą kocham. Zaniosłam się głośnym szlochem przytulając do siebie wątłe ciało szatyna.

- Nie umrę. Nie zostawię Cię nigdy. Przecież ci to obiecałem i zamierzam dotrzymać słowa - jego głos był tak słaby. Odnosiłam wrażenie jakby chociażby po najmniejszym słowie ulatywało z niego coraz więcej życia.

- Nie musiales tego robić. Nie myślałeś osłaniać mnie własnym ciałem. Dziękuję - wyszeptałam, a on tylko uśmiechnął się słabo.

- Nie dziękuj. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym pozwolił Cię skrzywdzić - ledwo uniósł dłoń i położył ją na moim mokrym od łez policzku, który delikatnie otarł ze słonej cieszy.

Mimowolnie pod wpływem jego dotyku zadrżałam, a wzdłuż mojego kręgosłupa przeszedł przyjemny dreszcz. Nie cieszyłam się jednak długo, bo jego dłoń była zimna co oznaczało, iż chłopak powoli się wykrwawia, a po karetce nie było nawet śladu. Bez namysłu roztargałam swoją bluzkę ciasno owijając materiał na zranionym ramieniu V. Podczas wiązania dwudziestotrzylatek głośno syczał z bólu.

- Wytrzymaj jeszcze chwileczkę. Błagam Cię - mówiłam załamana głaszcząc jego włosy. Ani na moment nie przestawałam płakać. Bolał mnie fakt, że to co się teraz dzieje jest moją winą.

I still love U •Kth•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz