Rozdział 8

276 34 13
                                    

**Sophie pov**

Bałam się. Tak strasznie się bałam. Co ja plotę?! Byłam przerażona! Już zaczynałam się zastanawiać co będzie, jeśli już nigdy go nie ujrzę i już nigdy nie powiem mu tych dwóch tak ważnych dla mnie słów. Jego serce momentalnie przestało bić. A co jeśli to przeze mnie?! Zaniosłam się głośnym płaczem.

- Proszę wyjść. Nie może tu Pani zostać - poinformował medyk, ale ja nie miałam zamiaru odchodzić od Taehyunga chociaż by na krok. - Naprawdę, to nie są żarty. Proszę opuścić tę salę - powtórzył prośbę już lekko zirytowany, ale nie przerywał resuscytacji.

- Idź dziecko. Ja tu zostanę i będę go pilnować. Nie martw się - Jan starał się mnie uspokoić. Pogładził mnie po ramieniu i spojrzał na mnie troskliwie.

- Dobrze, ale strzeż go jak oczka w głowie - poprosiłam roztrzęsiona i wyszłam na korytarz nadal płacząc.

Oparłam się plecami o zimną ścianę i zjechałam po niej. Musiałam wyglądać żałośnie. Siedziałam na podłodze z kolanami podciągniętymi pod sam nos i kołysałam się w przód, i w tył. Moim ciałem zawładnął niepokój. Czułam się wyczerpana psychicznie. Przytłaczała mnie myśl, że nie wiem co się z nim dzieje, a on może w tej chwili właśnie umierać. Trzęsącymi się dłońmi złapałam się za głowę kręcąc nią na boki. Tak jakbym chciała odgonić od siebie wszystkie czarne scenariusze. Nie kontrolowałam już nawet wyciekających mi z oczu łez. Istny obraz nędzy i rozpaczy. Kiedy ludzie przechodzili obok mnie rzucając mi oburzone spojrzenia i mówiąc pod nosem "to pewnie jakaś obłąkaba wariatka" całkowicie ich ignorowałam. Niech myślą co chcą. Ale byli też tacy, którzy patrzyli na mnie ze współczuciem i mówili: "ach, żal mi tej dziewczyny" lub "biedne dziecko". Dla mnie i tak liczyło się teraz tylko i wyłącznie życie Taehyunga, o które walczyli aktualnie lekarze.

- Taeś, kochanie proszę, nie zostawiaj mnie - załkałam cichutko, zakrywając twarz dłońmi.

**Tae pov**

Myślałem, że zbliża się pora mojej śmierci, ale nie sądziłem, że aż tak bardzo się mylę. Poczułem mocne uderzenie w moją klatkę piersiową i jakby rozchodzący się po niej prąd. Wciągnąłem powietrze do płuc i otworzyłem oczy. Nareszcie mi się to udało. Niestety nie byłem jakoś szczególnie zadowolony z widoku, który zastałem. Była to szpitalna sala urządzona w jasne barwy. Przede mną stał lekarz i dwie pielęgniarki.

- Witamy wśród żywych Panie Kim - uśmiechnął się blado. Doskonale było po nim widać, iż jest zmęczony.

- Doktorze, proszę mi powiedzieć co się stało - powiedziałem z nadzieją, że mężczyzna wyjaśni mi co się ze mną działo, bo jedyne co pamiętam to słowa "kocham Cię" wypowiedziane przez Soo. Chociaż to równie dobrze mógł być po prostu sen, ale był tak realistyczny.

- Mówiąc w skrócie musieliśmy wprowadzić Pana w kilkudniową narkozę ze względu na osłabienie organizmu. Dzisiaj pańskie serce na chwilę się zatrzymało. Konieczna była defibrylacja, która jak widać przewróciła akcję serca - wyjaśnił i odetchnął z ulgą ścierając pot z czoła.

- Dziękuję za uratowanie życia - uśmiechnąłem się na tyle miło na ile mogłem. Byłem wdzięczny mężczyźnie za przywrócenie mnie do żywych.

- To mój obowiązek - odwzajemnił gest i opuścił salę.

- Cieszę się chłopcze, że wszystko z tobą w porządku - powiedział uprzejmie starszy pan leżący na łóżku obok. - Twoja przyjaciółka o mało nie wyzionęła ducha, widząc jak przestajesz oddychać. Nie chciała nawet stąd wyjść, tak się o Ciebie martwiła - poinformował staruszek i spuścił wzrok z powrotem na swoją gazetę. Nie zdążyłem nawet nic mu odpowiedzieć, bo do pomieszczenia wpadła Soo i niemał od razu rzuciła mi się na szyję.

I still love U •Kth•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz