Rozdział czwarty

491 28 2
                                    

— Co tu, do cholery, robi Carter?

„Wszyscy już na mnie czekali" było, co najmniej, niedopowiedzeniem roku.

Kiedy weszłam do Celicioso i nie zastałam tego, czego się spodziewałam i jednocześnie obawiałam zastać, w głowie zaczęłam odtwarzać wczorajszą rozmowę z Cristiano. Wspomniał, że ani Xabi ani Sergio bladego pojęcia nie mieli, że Marcelo wymyślił ten brunch tylko po to, żeby za ich plecami stworzyć nam szansę ostatecznego zamknięcia przeszłości, ale za to nie zaprzeczył, gdy stwierdziłam, że ich cała drużyna będzie mnie osądzać już w chwili, w której przekroczę próg restauracji.

W rzeczywistości nie było tam nawet połowy składu Realu Madryt ani tym bardziej nikt na mnie nie czekał. Cóż, może oprócz Cristiano, który najwyraźniej do końca trzymał się nadziei, że jednak podejmę właściwą decyzję i przyjdę się z nimi zobaczyć. Przy drzwiach zawieszono dzwonek, który dzwonił za każdym razem, gdy ktoś wchodził lub wychodził, więc kiedy weszłam do środka, to wszyscy automatycznie spojrzeli w moją stronę.

W tym także uśmiechnięty Ronaldo, który wstał z krzesła, żeby do mnie podejść i się przywitać, ale Sergio był szybszy i powiedział to, co powiedział.

Po hiszpańsku i w dodatku tak głośno, że prawdopodobnie usłyszeli go nawet w kuchni.

Naprawdę nie obchodziło mnie, kto się na mnie gapił albo na Ramosa, ani to, że wszyscy zaczęli między sobą szeptać; pewnie przypomnieli sobie nagłówki gazet sprzed dwóch lat, kiedy to prasa obsmarowywała mnie wymyślnymi epitetami. Bardziej przejmowałam się tym, że Cristiano już się nie uśmiechał, a Sergio nie odrywał ode mnie wzroku i wyglądał na bardziej wściekłego niż zaskoczonego. W jego ślady poszedł Xabi, odwracając się do mnie i przetarł palcami oczy, jakby im nie dowierzał, że mnie widzi. Obok niego siedział Alvaro Arbeloa, który nawet nie udawał, że nie był zszokowany moim widokiem; Iker zaszczycił mnie krótkim spojrzeniem, po którym skupił się na Ramosie, jakby go telepatycznie próbował uspokoić. Marcelo był uśmiechnięty od ucha do ucha, ale widząc reakcje kolegów z drużyny, uśmiech powoli schodził mu z twarzy — chyba domyślał się, że brunch faktycznie nie należał do jego najlepszych pomysłów.

Czułam, że to skończy się katastrofą.

Nie chciałam tego zrobić; nie zamierzałam podchodzić do ich stolika pod ścianą, wypełnionego po brzegi przepysznym jedzeniem, na którego sam zapach robiłam się głodna. Obróciłam się na pięcie w stronę wyjścia, ale nie zdążyłam zauważyć, jak Troy stanął tuż za mną i wpadłam prosto na niego. Instynktownie złapał mnie mocno za ramiona, a ja pomyślałam, że to na wszelki wypadek, jakbym miała stracić równowagę i upaść. Tyle że tym razem zrobił to po to, aby mnie przy sobie zatrzymać i siłą do nich zaciągnąć.

— Zrozumcie, to dla waszego dobra — tłumaczył Cristiano, także po hiszpańsku, co było dla mnie sporą ulgą. Troy nie rozumiał ani słowa, kiedy wlókł mnie za sobą. — Pojechałem wczoraj do Carter i powiedziałem jej o brunchu. Że jeśli zależy jej na was to żeby przyjechała.

— Dobra, wszystko spoko — powiedział Alvaro, gdy Troy postawił mnie przed ich stolikiem jak jakąś świnię na rzeź, i spojrzał na mnie z lekkim uśmieszkiem. Z Arbeloą przez cały pobyt w Madrycie zamieniłam ledwo kilka słów; rzadko zdarzało się, żebyśmy zostawali sami, więc poczułam się odrobinę niezręcznie. — Ale mogłeś nas chociaż uprzedzić...

— Wtedy tych dwóch osłów by nie przyszło. — Marcelo skinął głową na Xabiego i Ramosa, na których nie odważyłam się popatrzeć. Bałam się, że jeśli bym to zrobiła, to już nigdy nie oderwałabym od nich wzroku, a czułam, że oni nie spuszczali ze mnie oka. — Ty byś się wygadał przed Alonso, jakbyś wiedział, Iker to samo przed Ramosem.

BURZOM [2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz