Rozdział piąty

507 24 0
                                    

Wyglądało na to, że uciekanie miałam już we krwi.

Mogłam zostać. Mogłam spróbować coś wskórać; podpuścić ich, aby sprawdzić, czy faktycznie chcieli, żebym wyjechała, czy prosili o to, ponieważ uważali, że tak będzie lepiej. Ale przypomniałam sobie, że znajdowaliśmy się w miejscu publicznym, a ja ledwo powstrzymywałam łzy, dlatego robienie scen było bez sensu, skoro jutro wszystkie gazety rozpisywałyby się o tym zajściu i wyszłabym na kretynkę, zresztą nie pierwszy raz. Wrócił także strach przed tym, co jeszcze zdołaliby mi przykrego powiedzieć i co dobiłoby mnie doszczętnie, bo ich obojętność, kiedy obaj jednogłośnie podjęli decyzję, że powinnam się wynieść z ich życia, strasznie mnie zabolała.

Całkowicie zapomniałam o istotnym fakcie, a mianowicie, że nie jadłam śniadania i zignorowałam swój brzuch, który doprowadzał mnie do szaleństwa, kiedy, chcąc nie chcąc, mój wzrok kierował się na przepysznie pachnące babeczki. Zebrałam w sobie resztki sił i odsunęłam krzesło od stołu, żeby wstać, i nawet nie obejrzałam się, gdy szłam w stronę wyjścia. Na nikogo.

Postanowiłam dać im to, czego chcieli. Zamierzałam zniknąć, nie bacząc na to, że najzwyczajniej w świecie znów uciekałam. Najwyraźniej tylko w uciekaniu byłam dobra.

Nie zauważyłam jednak, że pogoda zdążyła zmienić się diametralnie. Troy wraz z Cristiano, Ikerem, Marcelo i Alvaro wracali do środka, gdyż na zewnątrz zaczynało padać. Na razie jedynie małymi kropelkami, które spływały po szybach, ale zachmurzone niebo wskazywało na to, że to był dopiero początek sporej ulewy. Nie przejęłam się tym zbytnio; stwierdziłam, że wciąż miałam czas, żeby złapać taksówkę i nie przemoknąć do suchej nitki.

Mijając Troy'a przy wyjściu, spuściłam głowę z ogromną nadzieją, że był zbyt pochłonięty nowymi kolegami, żeby mnie dostrzec i nie pozwolić mi w spokoju opuścić restauracji. Kiedy byłam w połowie drogi, zdążyłam mu się przyjrzeć i zobaczyć, że tylko on — z naszej dwójki — świetnie się bawił; nawet deszcz nie zmył mu szerokiego uśmiechu z twarzy. Przez sekundę chciałam go uderzyć, żeby przestał się szczerzyć i właśnie wtedy mnie zauważył, i złapał za ramię, by móc odwrócić mnie przodem do siebie.

— Hej, Carter, co ty...

Nie dokończył, bo rzuciłam mu najbardziej rozwścieczone spojrzenie, na jakie było mnie stać, wyrwałam rękę z jego uścisku i wyszłam na zewnątrz, ubolewając, że drzwi za mną nie trzasnęły. Dopiero powiew świeżego powietrza pomógł mi oczyścić umysł i wreszcie byłam w stanie zacząć trzeźwo myśleć.

Za każdym razem, kiedy przyjeżdżałam do Madrytu, najmniej czasu przeznaczałam na spacery ulicami czy w ogóle na zwiedzanie, żeby się zaaklimatyzować. Pozwalałam innym gospodarować dni, robiłam to, co zaplanowali, i nie śmiałam pragnąć czegoś więcej. Poza tym byłam naprawdę kiepska, jeśli chodziło o orientację w terenie, czego nigdy nie przyznałam przed samą sobą. Uwierzyłam, że byłam samowystarczalna i chociaż nie zwracałam zbytniej uwagi na to, jak dotarłam do tej części miasta, sądziłam, że ruszyłam w dobrą stronę. Chciałam po prostu odejść stamtąd jak najdalej się dało, dlatego pozwoliłam nogom prowadzić się przed siebie chodnikiem wzdłuż kamienic. Ale im bardziej oddalałam się od Celicioso, tym mniej widziałam ludzi wokół, aż w końcu zniknęła ostatnia żywa dusza. Chyba zabłądziłam.

Krople deszczu były większe i spadały z nieba ze zdwojoną siłą. Starałam się wierzyć, że to one zaczęły spływać hurtem po moich policzkach, ale kiedy dotknęłam oczu, żeby się o tym przekonać, okazało się, że się popłakałam. Tak bardzo płakałam, że zaczęłam się trząść, a wcale nie było mi zimno.

Nie płakałam od dwóch lat. Nie z ich powodu. To ja byłam tą, która odeszła, więc nie mogłam sobie pozwolić na łzy, bo jedynie potwierdziłoby to, co już wszyscy wiedzieli — moją słabość. Nie płakałam na cmentarzu, gdy odwiedzałam rodziców, żeby opowiedzieć im, jak spędziłam dzień, mimo że serce pękało mi z żalu, że nie mogłam usłyszeć od nich odpowiedzi. Nie płakałam także wtedy, kiedy prawnik Evelyn do mnie zadzwonił i powiedział mi, że moja babka umarła, ani na jej pogrzebie, gdzie nie było nikogo, kto by mnie po prostu przytulił i nic nie mówił. Zdecydowałam być silną dla siebie.

BURZOM [2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz