Rozdział dwudziesty

417 25 1
                                    

Upicie się w samolocie nie było moim najrozsądniejszym pomysłem, ale za to jedynym, który był w stanie pomóc mi znieść towarzystwo Xabiego przez cały lot do Cardiff. Bo po tym, jak wyznałam mu, że chcę być z Ramosem, zrobił się jeszcze bardziej wkurzający i zaczął zachowywać się, jakbym mu nadepnęła na odcisk. A pierwsza klasa w swojej ofercie miała naprawdę niezłe drinki. To właśnie dzięki — i tylko — nim udało mi się nie zwariować.

Oczywiście nie planowałam tego powtarzać. Przynajmniej dopóki nie zostałam skazana na siedzenie obok niego na trybunach przez następne dziewięćdziesiąt minut, ponieważ Xabi postanowił być tak uprzejmy i zabrać mnie na mecz. Za prośbą Ramosa, ale i tak. Wtedy pomyślałam sobie, że żeby z nim wytrzymać, musiałam się najpierw napić.

A może przemawiał przeze mnie ten nieznośny ból głowy, na który nie podziałała żadna kawa ani nawet rosół, który zjadłam w hotelu, i dlatego wydawało mi się, że moją ostatnią deską ratunku był koktajl. Obojętnie jaki, nie zamierzałam wybrzydzać.

Ale nie byłam w The Vale Resort ani nie leciałam pierwszą klasą, tylko siedziałam na tym głupim stadionie. Tu najlepszy koktajl, jaki mogłam dostać, to woda gazowana. Xabi już tego dopilnował.

Poza tym wcale nie chciałam jechać na ten mecz. Niewiele z tego wszystkiego zapamiętałam, ale na pewno nie byłam śpiąca, kiedy kładłam się na łóżku Ramosa. Jednak, jakimś cudem, obudziłam się w swoim pokoju, który zarezerwował dla mnie Xabi. Właściwie to on wyrwał mnie ze snu i kazał się zbierać.

Najpierw zmusił mnie do zjedzenia rosołu i wypicia kawy, a później wygonił pod prysznic, ciskając we mnie czystymi spodniami i koszulą. Kofeina nie do końca mnie rozbudziła, więc wszystkie te czynności wykonywałam jak w transie; byłam tak zmęczona, że nawet się nie umalowałam, tym samym zostawiając te brzydkie sińce pod oczami, i związałam włosy dla świętego spokoju, bo nie chciało mi się ich układać. Chociaż wciąż miałam dość siły, żeby się krzywić i pokazać Xabiemu swoje niezadowolenie. Ale on tylko zwrócił mi uwagę na źle zapięte guziki.

Zaczął na mnie spoglądać dopiero, kiedy siedzieliśmy w taksówce wiozącej nas na Cardiff City Stadium, gdzie odbywał się mecz o Superpuchar Europy. Za którymś razem, gdy zobaczył, że na mojej twarzy wciąż widniał grymas, nie wytrzymał i mruknął przez zaciśnięte zęby:

— To dla Ramosa. — Kiedy zmarszczyłam brwi, nie bardzo rozumiejąc, dodał: — Zależy mu, żebyś tam dzisiaj była.

No to przestałam się dąsać. A przynajmniej tak, żeby to było widoczne.

Byłam trochę wybita z rytmu przez to, że tak mało rzeczy pamiętałam. Nie miałam bladego pojęcia, co się między nimi wydarzyło, a coś musiało, skoro Xabi zabierał mnie na mecz, bo tak chciał Ramos. Nie wiedziałam, czy ich pojednanie nastąpiło jeszcze w lobby, czy zaraz po moim zaśnięciu. A kiedy spytałam Xabiego, czy byłby tak uprzejmy i mi to wszystko wyjaśnił, poprosił mnie tylko, żebym dała mu spokój. Niezbyt miłym tonem.

Ale kiedy ja poprosiłam, żeby dał mi spokój z tym całym meczem, to mnie zmroził wzrokiem i kazał nie dyskutować. Zabrzmiał przy tym jak mój ojciec, kiedy zaczynało mu brakować argumentów podczas naszych kłótni, chociaż bardzo głupio było mi tak stwierdzać o facecie, z którym kiedyś uprawiałam seks. Szybko więc wyrzuciłam tę myśl z głowy i darowałam sobie ciągnięcie tej dyskusji.

Przed stadionem czekała chmara kibiców, szczególnie tych, którzy nie wybierali się na mecz, ale chcieli zobaczyć swoich ulubionych piłkarzy, oraz, oczywiście, dziennikarze. Założyłam okulary przeciwsłoneczne, zanim wyszłam z taksówki, żeby nikt mnie nie rozpoznał i żebym nie oślepła od blasku fleszy, a po wyjściu z auta Xabi złapał mnie mocno za ramię i pociągnął za sobą, prosto w ten tłum. Na szczęście w pobliżu kręcili się ochroniarze i to z ich pomocą udało nam się przedostać do środka.

BURZOM [2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz