Rozdział dwudziesty szósty

415 20 2
                                    

Droga do domu upłynęła nam w kompletnej ciszy. Kierowca auta był na tyle uprzejmy, że nie śmiał przerywać jej muzyką z radia, a Ramos chyba domyślił się, że żadne słowa nie polepszą mi nastroju, bo milczał przez całą jazdę, trzymając mnie tylko za rękę i co jakiś czas zerkając na mnie z troską. Czułam na sobie jego zmartwiony wzrok, ale ignorowałam go, na upartego udając zajętą przyglądaniem się opustoszałym, madryckim ulicom. Kochałam to miasto nocą, ale nawet Madryt po północy nie był w stanie poprawić mojego nędznego samopoczucia.

Sama do końca nie wiedziałam, co mnie tak dobijało. Przecież byłam pewna swoich uczuć — świadomie wybrałam Sergio, to w nim byłam zakochana i to jego nie chciałam stracić. Dlatego nie potrafiłam pojąć, czemu tak przejęłam się decyzją Xabiego o odejściu z Realu i wyprowadzce z Hiszpanii. Nie byliśmy już razem, mógł robić cokolwiek zapragnął.

Ramos nie przestawał ściskać mojej zimnej dłoni. Nie zrobił tego, kiedy samochód zatrzymał się przed domem, ani gdy kierowca otworzył nam drzwi i na pożegnanie życzył nam dobrej nocy. Było to trochę męczące, bo miałam na sobie długą suknię i tylko jedną wolną rękę, ale jeżeli mój chłopak w taki właśnie sposób chciał dodać mi otuchy, głupio było go za to karcić.

Poza tym to było godne podziwu, że tak szedł w zaparte. Jemu też musiało być ciężko — w drugiej ręce trzymał moją torbę — zwłaszcza kiedy przyszło otworzyć drzwi od domu. Zaproponowałam, że go w tym wyręczę, ale pokręcił głową i zapewnił, że sobie poradzi. A ja byłam zbyt zmęczona na kłótnie.

Puścił mnie pierwszą do środka i wtedy moja dłoń jakoś tak sama wyślizgnęła się z jego dłoni. Dzięki temu mogłam ruszyć prosto do kuchni i nie oglądać się za Sergio. Po drodze ściągnęłam szpilki z obolałych stóp i rzuciłam je za siebie, przez co spódnica sukni zaczęła ciągnąć się po podłodze.

Nie zapalałam światła na korytarzu i po omacku trafiłam do kuchni, oświetlanej przez księżyc w pełni, którego promienie padały wprost na środek pomieszczenia. Wyciągnęłam z lodówki dwie puszki coli i postawiłam je na blacie kontuaru, a potem złapałam jeszcze za paczkę krakersów, która leżała na szafce kuchennej. Burczało mi w brzuchu i musiałam coś przekąsić; w innym razie czekała mnie bezsenna noc.

W międzyczasie słyszałam, jak Ramos cisnął torbę z moimi rzeczami w przedpokoju, a później, jak ściągał buty. Gdy wreszcie pojawił się w kuchni, zdjął marynarkę i przewiesił ją przez oparcie krzesła, które stało przy stole jadalnym. Podałam mu puszkę napoju, opierając się biodrem o kontuar wyspy i zajadając krakersy, a Sergio jedną ręką walczył z muchą. Kiedy się jej pozbył, rzucił ją na stół.

Mimo że panował półmrok, doskonale widziałam twarz Ramosa, na której malowało się połączenie miłości i zatroskania. Nie chciałam dawać mu powodów do zmartwień, ale zdawałam sobie sprawę, że moje zachowanie, odkąd dowiedziałam się o Xabim, pozostawiało wiele do życzenia. No i niespecjalnie mu się dziwiłam, bo ja byłabym wściekła, gdyby on tak zareagował na wieść, że Pilar myśli o wyjechaniu z Madrytu. Nie miałam jednak niczego na swoją obronę, dlatego tylko patrzyłam na niego, a on patrzył na mnie.

— Chcesz o tym pogadać? — zapytał po krótkiej ciszy i napił się coli z puszki, którą otworzył chwilę temu. Brzmiał, jakby jedynie oferował ewentualną rozmowę a nie uważał ją za konieczność.

— Nie — odpowiedziałam szybko i wsadziłam sobie do ust kilka krakersów naraz, żeby nie kusiło mnie dodanie czegoś więcej. To z całą pewnością nie było seksowne, ale szczerze wątpiłam, żebyśmy mieli dzisiaj pójść do łóżka, więc mało mnie to obchodziło. O ile w ogóle.

BURZOM [2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz