Rozdział 5

69 6 1
                                    

Dementiae trzymał w mocnym uścisku swoje chude kolana, starając się wstrzymać potok smolistych łez kapiących na jego ubrudzone jałowym piaskiem spodnie. Od ostatniego, jakże łamiącego jego skruszone przedtem serce wiersza minęła niewyczuwalna w tym świecie doba. Do anioła pierwszy raz dotarło, że nie ma przy nim tak na prawdę zupełnie nikogo.

Może to jednak i lepiej? W tym świecie wszak uczucie zsyła jeszcze więcej cierpienia, niż stan jego braku. Mimo to jednak żniwiarz nie mógł odeprzeć od siebie wrażenia pustki- bolesnej, głębokiej przepaści na dnie jego zziębłego ciała.

Po przeczytaniu poprzednich wersów anioł zdawał się widzieć wewnątrz podniszczonej okładki żywy organizm. Krew pulsowała w ciasno zbitych wersach, a ze znaków interpunkcyjnych na końcu zdań kapały łzy. Każda litera wydawała z siebie ciężki oddech, zmęczona tymi wszystkimi emocjami, jakimi zalewała nieświadomego czytelnika. Cały tomik realnie żył w zimnych palcach stworzenia, choć taka sytuacja stanowiła przecież kompletny wymysł przemęczonego organizmu. Abstrakcyjne realia, można by więc przyznać.

Dementiae starał się jak mógł, by zapomnieć w przeciągu tego krótkiego- z ogólnej perspektywy- odcinku czasu o tym przeklętym utworze. Każda jednak odbierana z uniwersum żywych osoba jedynie głębiej wbijała włócznię w jego czarne serce, mocniej i mocniej. Do końca opustoszałej aorty.

Anioł śmierci przyparł plecami mocniej do kamiennej, chłodnej ściany fontanny. Słyszał, jak opadnięte, szare liście trzeszczą pod wpływem podeszew jego butów. Za głową delikatnie dzwoniły fale wody wywołane przez wiatr. Przecież nie mógł zostać tam, pod starym dębem. Gdy się obudził i wsparł znów ciało o konar, wszystkie wspomnienia uderzyły go tak, by otworzyć starą ranę i niemalże pozbawić go całej dostępnej siły fizycznej.

Niepewnie chwycił dłońmi niewielką książkę, posyłając jej sceptyczny wyraz wyziębłej twarzy. Dlaczego znowu to robi? Przecież sytuacja może zatoczyć koło. Wrócić i złamać go tym razem w pół, zostawiając umierające ciało na pastwę losu. Mózg jednak wpadł w stan hibernacji, a serce waliło pod żebrem, kiedy opuszek kciuka zaczął rozwierać twardą oprawę tomiku.

Żniwiarz kolejny raz nie zwrócił uwagi na to, gdzie zaprowadzi go takie losowe kartkowanie pożółkłych stron. Zdał się na to, co sprezentuje mu wyższa siła. Nie było to dobre. Zawsze kończyło się w zły sposób. Takich istot, jak on nie traktuje się wszak z wrażliwością. Po cóż to? One same nie znają takiego rodzaju emocji. Tak właśnie pogrywa z nimi ta ,,wyższa siła".

Ta sama, która przeklęła pustą duszę po kres jego dni. Kres, który nigdy nie powinien nadejść.

Tomik otwarł się, ukazując wyraźny tytuł na górze strony. Tak, jak przedtem. Grubymi literami widniało na kartce ,, Czerw Zwycięzca".

Chociaż to nie było mu obce. Robaki wpełzające do czyjegoś ciała i wyżerające je od środka, tylko po to, by samemu przetrwać kosztem zasad moralnych i ludzkiego nieszczęścia, były Dementiae aż nadto znane. Nie zastanawiając się jednak nad tą sprawą przesadnie, anioł zaczął śledzić tekst tymi czarnymi, głębokimi studniami zastępującymi mu oczy.

Oto godowa noc

Śród lat, co w smętnych zgasły snach!

Skrzydlatych, jasnych duchów moc,

W zasłonach i we łzach,

Patrzy na dramat, który gra

Nadzieja, to znów strach,

A gędźbą sfer rozbrzmiewa donośną

Wszystek teatru gmach.

Aktorzy - z kształtów ni to Bóg,

NihilumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz