Rozdział 12

16 3 1
                                    

Jiwon trzymał zesztywniałe już dłonie w ciemnych, pofalowanych włosach. Opierając łokcie na kolanach, których praktycznie nie czuł już przy swoim ciele, starał się jeszcze jakoś złapać razem ten świat roztrzaskujący się w coraz drobniejsze kawałki. Nie był nawet w stanie powiedzieć, kiedy dokładnie zaczął tak rzewnie płakać, był jednak pewny, iż jak dotąd nie przestał. Wilgotne krople opadały bowiem wciąż z jego twarzy, tworząc asymetryczne plamy na marmurze pod jego stopami.

Nie odwrócił się nawet, gdy głośny dźwięk kroków rozległ się za jego plecami. Był zbyt skupiony nad przeklinaniem własnego losu. Ciepła dłoń oparła się o jego ramię, aż anioł kątem oka ujrzał białą togę obwiązaną czerwonym pasem. Nie śmiał się jednak podnieść wzroku.

- Przepraszam za moje słowa, Panie. - Jego usta ruszały się bez kontroli podczas wypowiedzi, czyniąc słowa nieznacznie zaburzonymi.

I tak były w lepszym ładzie, niż w tamtym momencie jego własna psychika.

- Miałeś prawo- odpowiedział mu Zbawiciel, poklepując delikatnie dwa razy po plecach- i przykro mi, że dowiadujesz się w taki sposób.

Nastała chwilowa cisza. Ton Syna Bożego stracił nagle na sile. Sam stał się przybity całą sytuacją. I choć widział wiele cierpień ludzkich, choć sam czuł ich niezliczoną ilość, to nie potrafił w żaden sposób do nich przywyknąć. Wstał potem ze swojego miejsca, by cofnąć się do złotej sali. Nie zwrócił już oczu, nie pokrzepił dotykiem, a jedynie wymówił ponuro:

- To dla dobra was obojgu.

Kroki zaczęły się już od niego oddalać, zatrzymały się jednak w pół drogi.

A głos jego nie zmienił się na moment:

- Wiesz dobrze, że czas skończyć znajomość z Dementiae, prawda?

Serce anioła wgniotło się do środka. Łzy leciały dalej niezatrzymane, a jego oddech stopniowo się spłycał.

To, co jednak wiedział uderzało go najmocniej. Więc choćby dalej toczył swoją walkę, musi odstawić zbroję, schować ją do ciemnych czeluści. Wstrzymał powietrze, temperatura w jego ciele skoczyła wzwyż.

On kierunek obejmie na samo dno.

Wstał potem niezwykle wolno, nie mając sił na żaden mocny ruch. Tylko jeden już musiał wykonać. Potem tylko prosta, jakże ciernista droga go czeka.

Nie odwrócił ciała. Rozprostował białe skrzydła, a dłonie skrył w kieszeniach. Jego oczy spojrzały przed siebie, bez przerwy zatopione w nieustającym żalu. Ból nie zmniejszał się ani trochę.

- Nie mam pojęcia, o kim mówisz Panie.

*

Dementiae skulił się na wzgórzu, dając czarnym różom otulać jego trzęsące się ciało. Chciałby zapytać kwiaty, jak bardzo złe były, że zesłano je w takie miejsce, pod tą postacią. Nie mogły mu już nic powiedzieć.

On sam zastanawiał się, kiedy jego zachowanie uległo takiemu rozchwianiu. W jakim czasie poczuł własne serce i ciepło na chłodnej skórze. Czy to przez tą diabelną książkę, której mimo to nie potrafił od siebie odrzucić? Być może. Wszak w jej prostych słowach złożono najlepiej docierającą do niego prawdę. Samotność, rozgoryczenie, ale i uczucia wznoszące nas do nieba.

Zrobiły to w końcu ze żniwiarzem, unosząc go pod złote bramy, pod stopy osoby, która przetopiła lód jego ciała. Nie mógł z tym już walczyć, nawet gdy do świadomości pukały konsekwencje. Nie po tym, gdy ostry żar zapłonął na jego karku, zdobiąc go wyrazem bardziej przeklętym, niż jego dawne imię.

Przez lata rzecz ta nie miała miejsca. Smutek i płacz skutecznie zasnuły wizję tych emocji, odbierając innym świadomość ich istnienia. Jak widać jednak los zmęczył się widokiem tego świata i splótł wydarzenia w odpowiedniej dla siebie kombinacji.

I tak o to jest anioł śmierci- kiedyś Dementiae, zbieracz starczych dusz. Na ten moment Cor, przeklęty żałosną miłością.

Hanbin zatopiony w swych myślach i łzach płynących od nieprzyjemnego bólu wywołanego żarem zaczął przewracać się z wolna na drugi bok, gniotąc ciałem ciemne źdźbła trawy.

I wtedy go ujrzał. Stał bezruchu, z kamienną mimiką. Oczy wpatrywały się w przestrzeń, a usta widocznie zsiniały. Nawet jego białe skrzydła zdawały się wyblakłe. Nic nie mówił, a jedynie patrzył. Zagubiony, oddalony umysłem. Przede wszystkim załamany.

Żniwiarz podniósł się z miejsca. Czuł wewnątrz siebie narastające, nieznane emocje. Kumulowały się, kłębiły jedna obok drugiej i zwiększały na swej sile. Niedoświadczone przedtem budziły w nim strach i niepewność.

Żadne jednak negatywne emocje nie były w stanie już dojść do swego głosu. Jego los tak czyś jak jest przesądzony z góry.

Jiwon wątpił jednak w jego moc. Usłyszał rzecz okropną, której chciał się pozbyć. Wracała za każdym razem, gdy tylko odważył się spojrzeć w czarne, głębokie oczy. Wyobraźnia już nawet nie była po jego stronie, snując mu przed twarzą czarne scenariusze. Ich spełnienie było czymś, co spowalniało aniele serce. Nawet jego głos tak mocny nie był, jak przedtem.

- Musimy porozmawiać. Najlepiej w trwającej już chwili.

- Pozwól zatem, że zacznę...

Jego serce drgnęło nieznacznie. W tonie Dementiae trwała pewność, wręcz determinacja. Nigdy przedtem nie słyszał ich od niego. Teraz zdawały się być jednością z jego głosem, jego oczyma. Żal nie znikał, nie stanowił już jednak potęgi w jego osobie. Łzy mimo wszystko dalej tliły się w jego oczach, co tworzyło drastyczny przed nim obraz.

Dalej tak samo perfekcyjny, tknięty jedynie ręką samego mistrza.

Ale nie mógł przegrać. Musiał przejść przez tą drogę, nawet jeżeli spotka go fala bolesnych doświadczeń. Koniec tej drugiej, choć kuszącej i cudnej, spada na dno piekła.

Nie ważne są inne czynniki. Pragnie wszak szczęścia, czystej miłości. Pragnie radości oraz morza euforii. Pragnie wiele, niemal za dużo.

- Moje uczucia są te same, Jiwon.

A wśród opadających, czarnych już piór, bardzo zapragnął spotkać Szatana.

NihilumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz